To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. To było zbyt przykre. Może Shelly miała rację. Może to wszystko przez tą śmierć dokoła, ale nie wydaje mi się, żeby tak było. Ja po prostu jestem cały czas chora. To nie jest żadne udawanie czy uraz psychiczny. Naprawdę. Tata odwrócił się do Shelly. Cofnęłam się. Nie chciałam, żeby mnie nakryli. — Słuchaj — odezwała się w końcu Shelly, wymachu jąc gazetą. — Właśnie patrzyłam, co grają w kinach. Uwielbiam filmy, a ty? Powtarzają Love Story. Byłam kiedyś na tym i mało oczu nie wypłakałam. — Nie byłem w kinie od... — tata zawiesił głos — ...bardzo dawna — dodał cicho. — Uwielbiam filmy — powtórzyła Shelly. — Zwłasz cza w kinach na świeżym powietrzu. Chyba nie ma nic bardziej romantycznego, jak siedzieć w takim kinie w letni wieczór z kimś ukochanym i patrzeć w gwiazdy. — Z kimś ukochanym — powtórzyła. Zapadła długa cisza. Potem tata powiedział: — Z kimś ukochanym. Shelly kiwnęła głową. Podeszła trochę bliżej do taty. — Ładnie pachniesz — stwierdziła pociągając no sem. — Czego używasz? Tata wzruszył ramionami. — Formaliny. Oboje się roześmiali. Stali tak i patrzyli na siebie — to znaczy naprawdę patrzyli na siebie, w oczy. Widać było, że tata już nie myśli o mnie. Nagle przestraszyłam się, bo przypomniałam sobie, gdzie już widziałam taki widok — na okładkach książek Shelly. Wydawało się, że będą tak stali całe wieki. Nagle tata odwrócił się od niej. Pochylił się i starannie włożył tubę do pudła. — No cóż — powiedziała w końcu Shelly. — Wrócę chyba do swojej roboty. Tata nic nie odpowiedział. Podeszła do drzwi, a ja rzuciłam się do schodów. W tym samym momencie usłyszałam, jak tata mówi: — Ale bardzo lubię chodzić na bingo. Chodzę co tydzień. Może wybrałabyś się ze mną następnym razem? Ona może iść na bingo? A mnie nie wolno, choć prosiłam go tyle razy! — Chętnie — ucieszyła się Shelly. — Umowa stoi — powiedział tata. — Randka — dodała cicho Shelly. Pobiegłam w górę schodami. Jest taki podły! Zaprasza Shelly, a zostawia w domu własną córkę! Nie chcę, żeby wychodził gdzieś z Shelly. To znaczy lubię ją, ale nie chcę, żeby on ją lubił — w każdym razie nie tak, żeby chciał być z nią, a nie ze mną. Popędziłam do swojego pokoju opracować pewien plan. Nie mogłam uwierzyć, że zostawi własną córkę w domu i wyjdzie z kimś, kto jest właściwie obcy. Jeśli ma choć odrobinę serca, pozwoli mi iść ze sobą. Ale na wypadek, gdyby było inaczej, to znaczy, gdyby okazało się, że nie ma serca albo nie pozwoli mi iść, muszę do następnego bingo wymyślić coś, żeby nie dopuścić do tej randki. Rozdział XI Do bingo został prawie tydzień i najpierw czekały mnie kolejne zajęcia z poezji. Zastanawiałam się, czy napisać o tacie, Shelly i bingo, ale w końcu rozmyśliłam się. To nie powinno nikogo obchodzić, a jeszcze czytać o tym na głos... Dokończyłam zatem swój wiersz o lodach i dodałam do niego trochę uczuć to znaczy, jak się czuję, kiedy jem lody i kiedy już je skończę. Że mi jest przyjemnie, chłodno, a potem smutno, bo chciałabym jeszcze. Miałam nadzieję, że to ich zadowoli. Do szkoły przyszłam wcześnie, ale nie wdawałam się z nikim w rozmowy. Schowałam się w łazience i od- czekałam do chwili rozpoczęcia zajęć. Nie miałam wielkiej ochoty na rozmowy ze starszymi osobami, zwłaszcza z panią Hunsacker. Ronda wydawała mi się miła, ale jej wiersz mnie zdenerwował. Poza tym tacie chyba by się to nie spodobało. W końcu, kiedy przyszła już pora, weszłam do klasy i usiadłam. Akurat kiedy pan Bixler zaproponował: „A może byśmy zrobili zajęcia na świeżym powietrzu, pod drzewami". Zajęcia na świeżym powietrzu. Naszej klasie nigdy na to nie pozwalał. Wymaszerowaliśmy zatem na dziedziniec, usiedliśmy na trawie i zaczęliśmy czytać po kolei nasze wiersze. Wszyscy pisali je przez cały tydzień. Aż trudno było uwierzyć, ilu ludzi pisze wiersze. Większości wierszy jednak nie rozumiałam, a te które zrozumiałam, były strasznie nudne. Całe te zajęcia były długie i nudne. Mój wiersz miał już w sobie więcej uczuć, ale kiedy przyszła moja kolej, powiedziałam, że chcę zaczekać. Tak właśnie zrobiła pani Hunsacker i pan Bixler powiedział: „Ależ oczywiście". Nawet chciałam przeczytać ten wiersz, ale bałam się, że wszyscy zaczną mnie nękać, żebym wyjawiła więcej tajemnic. W końcu nastąpiła najlepsza część zajęć — kiedy pan Bixler zaczął czytać. Mogłabym słuchać go bez końca. -- Mam tu pewien wiersz sławnego poety — powie- dział uśmiechając się. — Chciałbym się nim z wami podzielić. Oparł się o drzewo i zaczął czytać miękkim głosem: — „Piękno to źródło wiecznej radości: jego czar zwięk sza się z każdą chwilą i nigdy nie zginie; wciąż będzie dawać nam zaciszne schronienie, sen pełen słodkich ma rzeń, zdrowie i spokój duszy". Pan Bixler skończył i podnosząc brwi spojrzał na nas z uśmiechem