To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Na pierwszy rzut oka przypominało prymitywny totem murzyński. Może przedstawiało jakąś istotę z innej planety, może zwierzę... Ciemna bryła o dziwnie harmonijnym kształcie pokryta jakimś zawiłym splotem linii i plam barwnych. W tej plątaninie barw i kształtów nie wyczuwało się jednak chaosu. Przeciwnie - jakaś niezwykła harmonia przebijała przez zawiłość plastycznego obrazu. Coś odpychało, a zarazem przykuwało wzrok do tej bryłki. Dziwna "rzeźbka" oddziaływała nie tylko wzrokowo, lecz podniecała wyobraźnię, rodziła skojarzenia, niemal halucynacje. Zdawało mi się, że elementy barwne łączą się, to znów rozdzielają, że tam odbywa się jakiś ruch, jakieś życie... Ogarnęło mnie niezrozumiałe wzruszenie... Coś odległego, a zarazem bliskiego zdawał się zawierać ów przedmiot. Odczuwałem nieprzepartą chęć pochwycenia go w dłonie, a jednocześnie byłem przekonany, że może on sparzyć jak rozpalone żelazo. - Co to? - zapytałem, nie odwracając głowy. Nie mogłem oderwać wzroku od wnętrza tajemniczej komory. Ale nie otrzymałem odpowiedzi. Widocznie mój przyjaciel wrócił na tapczan, bo z sąsiedniego pokoju dochodziły mnie jakieś bezładnie rzucane strzępy zdań, to znów pojedyncze wyrazy, powtarzane jakby w malignie. - To nie tylko promieniowanie pierwotne, mój drogi, nie bądź naiwny! Tak! Tak! O to właśnie chodzi!... Więc się nie upieraj! Nie tylko promieniowanie kosmiczne!... Nieprawda! ja już mówiłem wcześniej!... Na powierzchni są ślady!... Wyraźne ślady antycząstek! Struktura - mówisz?! Przez ultramikroskop? Nieprawda! Właśnie że potwierdza! Jesteś głupi! Jesteś naiwny! To są ślady anihilacji! Nie upieraj się! Wyraźne ślady anihilacji!!! Mówił wcześniej!... Tak! Tak! Nie trzeba było ich puszczać!... Nie upieraj się! Ty mówisz, że to, że tamto... nie chcę!... Nie przyjmę niczego! Najpierw trzeba zbadać!... Najprzód zwiad! To nie tylko antycząstka! Ale jądra! Jądra!!! Neutrony!!! - stopniowo cichł. - Nie... Nie... - powtórzył jeszcze parokrotnie. W końcu było słychać tylko jego miarowy oddech. 66 - Śpisz?! - zawołałem. Nic mi nie odpowiedział. Z wysiłkiem oderwałem wzrok od tajemniczego przedmiotu i zasunąłem klapę. Mój przyjaciel spał. Zastanawiałem się, co robić. Oczywiście powinienem tu pozostać. Okoliczności układały się nad wyraz pomyślnie i nie wolno było tracić okazji, zwłaszcza że wszystkie podejrzenia, jak dotąd, znalazły pełne potwierdzenie. Dowiedziałem się już sporo, i to prawie nie ciągnąc za język, ale nie ulegało wątpliwości, że wszystko, co usłyszałem, to tylko prolog, że chodzi tu o sprawę znacznie poważniejszą. Z drugiej strony - zaufanie, jakim mnie darzył mój przyjaciel, stawiało mnie w bardzo nieprzyjemnym położeniu. Czułem, że nie wolno mi nadużyć tego zaufania, a jednocześnie wiedziałem, że jest to prawie niemożliwe... Teraz na przykład powinienem wykorzystać sytuację i choć trochę poszperać w tych pokojach. Na pewno wśród papierów, zdjęć i planów znajdzie się coś ciekawego, rzucającego dodatkowe światło na sprawę. A jednak nie mogłem zdecydować się na ten krok. "Piegowaty" wydawał mi się w tej chwili bezbronnym, słabym, chorym dzieckiem... Chory był zresztą na pewno. Co prawda, nigdy nie unikał mocnych trunków, ale teraz widać było, że stał się nałogowym alkoholikiem, a nawet narkomanem. Trzeba jak najszybciej się nim zająć i wysłać go na kurację. Spojrzałem na niego. Spał nerwowo, przewracając się raz po raz z boku na bok. Widocznie sny nie były zbyt przyjemne, bo mamrotał coś jakby przekleństwa, a chwilami zdawał się nawet odpychać od siebie urojonego przeciwnika. Postanowiłem poczekać, aż otrzeźwieje. Obok tapczana stał fotel zarzucony jakimiś książkami i papierami. Ułożyłem je na podłodze i usiadłem w fotelu. Miałem zamiar się zdrzemnąć, ale odruchowo sięgnąłem po leżące obok papiery. Perforacja kontrolna na marginesie maszynopisu wskazywała, że został sporządzony przez automat stenotypowy z taśm magnetycznych. Strona zaczynała się od niedokończonego zdania. "... wprost nie do uwierzenia! A jednak Petersen miał słuszność. I gdyby go wówczas posłuchano - Slawski żyłby do dziś. Cóż za nonsens ufać nie znanym, obcym istotom... Umieli się dobrze maskować. A więc operują bronią jądrową! I to jeszcze jaką! Antyprotony! Tylko jeden Petersen zorientował się, że to podstęp. Golden upierał się, że nie wypada wysyłać zwiadowcy. Ciekaw jestem, czy to tylko głupota? Loger uparcie popierał Goldena w tej kwestii