To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Ale nie pozwólcie jemu wymknąć się poza zasięg waszego. Dwóch z was zajmie pokoje blisko niego; obserwujcie drzwi. Nie chodźcie po wodę do łazienki, nie chodźcie do toalety, nie wolno wam spuścić z nich oczu. Dwóch pozostałych zajmie pozycje na ulicy, jeden od frontu, drugi przy wejściu dla pracowników. Utrzymujcie kontakt radiowy. Opracujcie sobie jakieś proste hasła - pojedyncze słowa - po arabsku. Jeśli się stamtąd ruszy, pójdziecie wraz z nim, ale nie pozwólcie, żeby choć na chwilę nabrał jakichkolwiek podejrzeń co do waszej obecności. Pamiętajcie, jest równie dobry jak wy; on też musiał przeżyć. - Czy mamy go po cichutku odeskortować na jakieś prywatne przyjęcie? - zakpił Błękitny. - Ten plan nie posiada podstawowego schematu! - Schematu dostarczy nam Kendrick - odparł Manny, po raz pierwszy rezygnując z odparowania ciosu. Jeśli istotnie jakiś posiada - dodał cicho z troską w głosie. - Co takiego?BenAmi podniósł się z krzesła, powodowany jednak nie tyle gniewem, co zdumieniem. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to odbierze Araba o dziesiątej. Spodziewa się, że wlokąc ze sobą terrorystę z Maskatu zdoła nawiązać kontakt z agentem Mahdiego, z kimś, kto może ich do niego zaprowadzić, jeśli nie bezpośrednio, to przez kogoś innego. - Na czym opiera te przypuszczenia? - dopytywał się BenAmi z Mosadu z niedowierzaniem w głosie. - Właściwie to wcale nie takie głupie. Ludzie Mahdiego uważają, że zaistniała sytuacja krytyczna, nie wiedzą jednak, w czym rzecz. - Amator! - wrzasnął Czerwony z jednostki Mosadu. - Podstawią kogoś na podpuchę i to z obstawą. Co my tu w ogóle robimy, u diabła? - Jesteście tu po to, żeby ich wszystkich usunąć! - Jeżeli mam mówić wam za czym się rozglądać, to lepiej wracajcie do domu i zacznijcie szkolenie na nowo z harcerzami w Tel Awiwie. To wy macie śledzić; wy macie chronić; wy macie likwidować kogo trzeba. To wy macie przetrzeć szlak dla amatora, który naraża własne życie dla dobra sprawy. Ten Mahdi to klucz do całej zagadki i jeśli nie zrozumieliście tego do tej pory, to już nie moja wina. Wystarczy, żeby powiedział jedno słowo, najlepiej z pistoletem przy skroni, i w Omanie wszystko skończone. - Ten plan ma swoje dobre strony - stwierdził BenAmi. - Ale nie ma sensu! - wykrzyknął Yaakov. - Wyobraźmy sobie, że ten Kendrick dociera do waszego Mahdiego. I co wtedy robi, co mówi? - Błękitny wysilił się na skrajną karykaturę amerykańskiego sposobu bycia: - "Te, koleś, mam dla ciebie interes, że mucha nie siada, co ty na to? Zabierz no te swoje pukawki, a ja ci za to dam moje nowe skórzane kowbojskie buty". Przecież to idiotyzm! Dostanie kulkę w łeb, jak tylko go zapytają: "Co to za sytuacja krytyczna?". - To też miałoby swoje dobre strony - powtórzył BenAmi. - Tym razem mam tu prawników! - ryknął Manny. - Wydaje wam się, że mój syn jest głupcem? Że zbudował imperium budowlane na miszegoss? Za każdym razem, jak tylko wpada mu w ręce coś konkretnego - nazwisko, miejsce, przedsiębiorstwo - kontaktuje się z Maskatem i nasz wspólny przyjaciel, sułtan, dzwoni do Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów i komu tam jeszcze ufa, spośród tych, którzy zainstalowali się w Omanie, i to oni ruszają do roboty. Ich ludzie, tutaj w Bahrajnie, zataczają coraz ciaśniejsze kręgi. - To właśnie jedna z tych dobrych stron - powtórzył raz jeszcze BenAmi, kiwając głową. - Do pewnego stopnia - zgodził się Czarny. - A co pan będzie robił? - spytał nieco zgaszonym, acz nadal buńczucznym tonem Yaakov. - Będę zastawiał sidła na lisa, który pożarł całą masę kurcząt w kurniku, o którego istnieniu nikt nawet nie wiedział - odparł Weingrass. Kendrick otworzył szeroko oczy. Jakiś dźwięk, skrobanie - coś niepokojącego, co zakłóciło ciszę sypialni, nie mając przy tym nic wspólnego z ulicznym gwarem za wysokimi oknami. Było to bliższe, bardziej osobiste, jakby intymne. A jednak nie była to owa kobieta, Khalehla; ta zniknęła. Zerknął na moment na wgniecione poduszki obok siebie i pomimo wysiłków umysłu, starającego się ułożyć wszystkie dane w jakąś całość, nagle ogarnął go smutek. Przez owych kilka krótkich godzin, które spędził z tą kobietą, zależało mu na niej, wyczuwał między nimi ciepło, jedynie do pewnego stopnia stanowiące część ich szaleńczego miłosnego aktu, nie byłby się on bowiem wydarzył bez owego ciepłego uczucia bliskości. Która to godzina? Obrócił przegub i - nie znalazł zegarka. Psiakrew, suka dalej go miała przy sobie! Przetoczył się na skraj łóżka i spuścił nogi na podłogę, nie bacząc na okrywające go prześcieradło. Podeszwy stóp spoczęły na jakichś twardych przedmiotach; spojrzał pod nogi na biały niczym futro polarnego niedźwiedzia dywan i ponownie zamrugał oczami. Wszystko, co znajdowało się w jego kieszeniach leżało teraz na podłodze - wszystko z wyjątkiem paczki papierosów, na które miał w tej chwili wielką ochotę. W tym samym momencie jego wzrok spoczął na zdobnej w złotą lamówkę kartce papieru na stoliku przy łóżku; wziął ją do ręki