To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Był groźnym, a nawet strasznym przeciwnikiem dla konara biegłych w wywłaszczaniu, a co dopiero dla kogoś takiego jak Ingggres, która starała się wchłonąć jak najwięcej wiedzy w bardzo krótkim czasie. Nie mogła sobie pozwolić na popełnienie błędu, a w głębi duszy była przekonana, że pośpiech niemal na pewno spowoduje jakąś pomyłkę. Stwierdziła, że ma wilgotne dłonie, i wycierała je pod stołem, żeby konara Lyystra nie zauważyła, jak jest niespokojna. Czując niemal bolesne ukłucia strachu, zdjęła z niskiej półki – tuż za sobą, nieco z boku – tacę, którą parę godzin temu przygotowała w jeszcze cichym i mrocznym refektarzu. Konara Lyystra miała już wstać, kiedy Ingggres powiedziała: – Zostań jeszcze. Pozwoliłam sobie przygotować drobny poczęstunek. – Postawiła tacę na stole i odpowiednio ustawiła zastawę. – Dzbanek zimnego naparu z sangwiojagód i krwawe kiszki z qwawdów. – Mniammm... – Konara Lyystra wbiła łakome spojrzenie w rządek krwawych kiszek. – Wyglądają wprost przepysznie. Nie co dzień się takowe jada. Kiedy konara Ingggres wyczytała, że wiele demonów przepada za krwią qwawdów, przypomniała sobie parę tych dużych ptaków, wiszących w chłodni refektarza i czekających, aż je kucharka sprawi i upiecze. Nalała naparu do niewielkich ceramicznych kubeczków i postawiła krwawą kiszkę przed konara Lyystra. Jej przyjaciółka z własnej woli by tego nie zjadła i nie wypiła, ale Cerrn, jak wiele demonów, był ofiarą nieposkromionego łakomstwa i Ingggres po wyrazie twarzy Lyystry poznała, że trafiła w samo sedno. Konara Lyystra, bez słowa podziękowania, wpakowała sobie do ust całą krwawą kiszkę i niemal w całości, prawie nie gryząc, ją połknęła. Popiła naparem z sangwiojagód, jednym haustem osuszając kubeczek. Konara Ingggres dolewała jej naparu, ona zaś sięgnęła po następną krwawą kiszkę z qwawda i rozdziawiła usta. Choć konara Ingggres przygotowywała się na ów widok, to omal się nie zakrztusiła, widząc czułki ogromnie łakomego Cerma falujące na języku przyjaciółki. Natychmiast rzuciła Precz z Białej Kości, zaklęcie wywłaszczające, którego rankiem się nauczyła, lecz oczywiście do tej pory nie wypróbowała. Ciało konara Lyystry na moment zastygło. Jej oczy szeroko się otworzyły i zaczęła gwałtownie mrugać. Z jej piersi, początkowo tak cichy, że ledwo dosłyszalny, wydobył się dźwięk przypominający trzepot owadzich skrzydełek. Później wszystko potoczyło się tak szybko, że konara Ingggres zerwała się z krzesła i odskoczyła. Najpierw z oczu konara Lyystry zaczęła się sączyć krew, płynęła także z jej nosa, skapywała z ust. Potem odrzuciła w tył głowę, tak że wpatrywała się wprost w sklepiony sufit, jej szczęki się rozwarły i Cerrn z przyprawiającym o mdłości dźwiękiem został wypchnięty z ciała nosicielki. Przez chwilę leżał ogłuszony w kałuży oślizłych soków żołądkowych. Był mniejszy, niż konara Ingggres oczekiwała, i wręcz hipnotyzował swoją potwornością. Teksty wspominały o tym, ale widocznie zbyt pobieżnie, bo konara Ingggres padła ofiarą swojej własnej chorobliwej fascynacji i sięgnęła po kołek z drewna sercowca dopiero wtedy, kiedy demon zaczął się miotać. Ale Cerrn zdążył już odzyskać sporo sił i rozpoznając przeciwniczkę, skoczył ku twarzy konara Ingggres. W ostatniej chwili zdążyła wbić weń sercowcowy kołek. Potem przygniotła go do blatu stołu, roztrącając we wszystkie strony dzbanek, kubeczki i ohydne krwawe kiszki. Oburącz wpychała kołek w Cerrna, który się skręcał i wił w przedśmiertnych drgawkach. W końcu znieruchomiał, a konara Ingggres głęboko odetchnęła, obiegła stół i uklękła obok leżącej na podłodze przyjaciółki. Rąbkiem szaty otarła krew z twarzy konara Lyystry i z radością ujrzała, że ta otwiera oczy. Były spokojne i łagodne, bez śladu tej, jeszcze tak niedawno w nich widocznej, jakby kłębiącej się ciemności. Konara Ingggres roześmiała się, położyła sobie na kolanach głowę przyjaciółki i ucałowała policzki i czoło konara Lyystry. – Och, dzięki ci, Miino! – Ingggres – wyszeptała słabiutkim głosem konara Lyystra – gdzie jestem? Co się stało? Zanim konara Ingggres zdążyła odpowiedzieć, padł na nie cień i obie spojrzały na stojącą w drzwiach postać. – Taaak – powiedziała z troską Giyan – tego właśnie chciałam się dowiedzieć. – Mówiłem, żebyś był ostrożny, nieprawdaż? Ostrzegałem, że w znajomości z Sarakkonem jest coś, czego powinieneś się obawiać. Z całą pewnością dałem ci sposobność do udowodnienia lojalności wobec mnie. – Nith Batoxxx okrążał Kurgana, trójgraniaste ostrze sztyletu dotykało wnętrza jego dłoni w rękawicy. – I co się dzieje? – Jak długo? – spytał zwięźle Kurgan