To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Cierpieli wbrew swojej woli. Wcale nie odstręczały go te zniekształcone twarze, dziury w ich nieszczęsnych ciałach, ich kończyny, porznięte czy odrąbane od tułowia. Wszystko to oglądał w komiksach, jeszcze zanim ukończył sześć lat, albo w wesołym miasteczku, na przejażdżce śmierci. Straszne rzeczy są wszędzie, jeśli tylko chce się je dostrzec. Na papierkach z balonowych gum do żucia, w porannych wydaniach niedzielnych komiksów czy w sklepach - na bawełnianych koszulkach i okładkach albumów. Uśmiechnął się na tę myśl. To były przyczółki jego imperium, znajdowały się wszędzie. Żadne miejsce nie było wolne od dotyku Chłopca Śmierci. Najszybszym z jego pierwszych poddanych okazał się jakiś mężczyzna. Jak się zdaje, zmarł młodo, niedawno. Miał na sobie dżinsy o dwa numery za duże i podkoszulek ozdobiony ręką, ułożoną w znak pogardy wobec świata. Nosił także kapelusz; zdjął go w odległości kilku jardów od Tommy-Raya. Włosy miał ścięte prawie do gołej skóry; widniało na niej kilka długich cięć. Pewnie od tych właśnie ran zginął. Już nie krwawiły, słychać było tylko wiatry, zawodzące w jego trzewiach. W niewielkiej odległości od Tommy-Raya mężczyzna przystanął. - Możesz mówić? - zapytał Chłopiec Śmierci. Mężczyzna otworzył jeszcze szerzej usta - już teraz zbyt szerokie - by odpowiedzieć na to pytanie. Wysilając gardło, starał się sprostać zadaniu jak umiał najlepiej. Przypatrując mu się, Tommy-Ray przypomniał sobie pewnego kuglarza z nocnego przedstawienia, który połykał, a następnie zwracał żywe złote rybki. Było to już ładnych parę lat temu, ale ten widok wpisał się na trwałe w wyobraźnię chłopca. Popis człowieka, który dzięki ćwiczeniom potrafił odwrócić czynności swojego organizmu, wymiotując to, co przetrzymał w gardle - bo na pewno nie w żołądku (żadna rybka, choćby o najgrubszych łuskach, nie przeżyłaby w kwasie) - wart był mdłości, które Tommy-Ray wtedy odczuwał. Obecnie mężczyzna w koszulce ze znakiem "Pieprzę was" dawał podobne przedstawienie, ale przy użyciu słów, nie rybek. Nareszcie wydobył je z siebie, równie suche jak Jego wnętrzności. - Tak - powiedział. - Potrafię mówić. Wiesz, kim jestem? - zapytał Tommy-Ray. Mężczyzna wydał przeciągły jęk. - Tak czy nie? - Nie. - Jestem Chłopcem Śmierci, a ty Człowiekiem, Który Ma Wszystko Gdzieś. Co ty na to? Niezła z nas para, co? - Przyszedłeś tu dla nas - powiedział umarły. - O co ci chodzi? - Nie pochowano nas. Nie odmówiono nad nami modlitwy. - Nie oczekuj ode mnie pomocy. Nie będę tu nikogo chować. Przyszedłem się tu rozejrzeć, bo to mój teren. Będę Królem Zmarłych. - Naprawdę? - Możesz być tego pewien. Nadeszła inna dusza pokutująca - kobieta o rozłożystych biodrach; teraz ona wyrzuciła z siebie kilka słów. - Ty... - mówiła z mozołem - ...ty świecisz. - Tak? To mnie nie dziwi. Ty też świecisz. I to jak. - Jesteśmy z jednej paczki - powiedziała kobieta. - Każdy z nas - przytaknął trzeci nieboszczyk. - Ratuj nas poprosiła kobieta. - Już mówiłem Człowiekowi: "Odpieprzcie się" - odparł Tommy-Ray. - Nie będę nikogo chował. - Pójdziemy za tobą - odezwała się kobieta. - Pójdziecie za mną? - Tommy-Raya przebiegł dreszczyk podniecenia na myśl, że powróci do Grove, prowadząc za sobą taką kongregację. Może przy trasie było więcej takich miejsc jak to, które jeszcze bardziej zasilą jego szeregi. - To mi się podoba - odparł. - Jak to zrobimy? - Ty prowadź - padła odpowiedź. - My pójdziemy za tobą. Tommy-Ray wstał. - Dlaczego by nie? Poszedł do samochodu. Idąc, myślał: Teraz to już ze mną naprawdę koniec. - I wcale o to nie dbał. Siadł za kierownicą i obejrzał się za siebie, na cmentarz. Skądś przywiał wiatr; Tommy-Ray widział, że towarzystwo, które sobie wybrał, jakby się w tym wietrze rozpływało. Rozpadały się ich ciała, jakby były z piasku, i rozwiewał je wiatr. Drobiny kurzu, tworzące ich ciała, sypnęły mu w twarz. Zmrużył oczy, ale patrzył dalej. Ich ciała nikły, ale wciąż słyszał ich zawodzenie. Były jak wiatr, czy też same były wiatrem i w ten sposób dawały znak, że istnieją. Kiedy całkowicie rozpłynęły się w powietrzu. Tommy-Ray odwrócił się i przycisnął pedał gazu. Samochód skoczył do przodu, wzbijając nowy tuman kurzu, który połączył się z postępującymi w tyle szeregami. Tommy-Ray nie mylił się oczekując, że spotka po drodze więcej takich miejsc, w których zyska nowe zastępy duchów. Teraz zawsze już będę miał rację - myślał. - Śmierć nigdy się nie myli. Nigdy, przenigdy. Po godzinie Jazdy trafił na następny cmentarz; wzdłuż frontowego muru biegała w tę i w tę gromadka na pół rozwianych obłoków pyłu - jak pies na uwięzi, niecierpliwie oczekujący przybycia swego pana. Najwyraźniej wieść o jego nadejściu już tu dotarła. Dusze już czekały, by dołączyć do gromady. Nie musiał nawet zmniejszać szybkości. Gdy nadjeżdżał, powitała go burza piaskowa, zasypując na chwilę samochód, a następnie uniosła się w powietrze, by dołączyć do dusz, podążających w tyle. Tommy-Ray po prostu jechał dalej. Przed świtem szeregi dusz pokutujących powiększyły się o nowych członków. Wcześniej tej nocy, na pewnym skrzyżowaniu, doszło do zderzenia. Na jezdni leżało stłuczone szkło; stała kałuża krwi; jeden z pojazdów - teraz ledwie można było rozpoznać w nim samochód - leżał na poboczu drogi. Tommy-Ray zwolnił, by się lepiej przyjrzeć; nie spodziewał się spotkać tu żadnych duchów. A jednak usłyszał znajomy już skowyt wiatru: z mroku wyłoniły się sylwetki dwojga nieszczęśników - kobiety i mężczyzny. Jeszcze nie zdawali sobie sprawy ze swego położenia. Wiatr przewiewał ich na wskroś - czy też wiał z nich; przy każdym niepewnym kroku groziło im, że upadną i jeszcze bardziej rozbiją strzaskane głowy. Ale chociaż zmarli tak niedawno, wyczuli w Tommy-Rayu pana i zbliżyli się posłusznie