To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Na co dzień czytywałabym Pismo Święte, a w nie- dziele słabym, skrzekliwym głosikiem śpiewałabym hymny. Przez cale lata gotowałabym zupę dla biednych i namawiałabym pijany motłoch do modlenia się o zbawienie duszy; teraz już sama po- trzebowałabym jałmużny. Kosz żywności pod mymi drzwiami, moje nazwisko wymieniane w modlitwach wiernych, kiedy była- bym chora lub w potrzebie. Mała chrześcijańska stara panna, sa- motna w swoim pokoiku, płucząca w maleńkim zlewie swoje zno- szone, lecz ciągle jeszcze nadające się do użytku, stare, przykrót- kie spodnie, żywiąca się herbatą i grzankami i nadzieją na to, że któregoś błogosławionego dnia zostanie wzięta w duże i mocne boskie ramiona. - Ach tak - powiedział. - Widzę, że wiele o tym myślałaś. Ja także myślałem na ten temat, lecz moja wizja nie jest aż tak kon- kretna. Widzę dla siebie wiele możliwości, łącznie z byciem jed- nym spośród tej pijanej hołoty z twojej garkuchni. - To absurdalne. - Nie bardziej niż twoja własna wizja. Machnęła ręką. - Czym więcej mogłabym się stać? Jaki jeszcze los mógłby być udziałem pobożnej, brzydkiej kobiety? Zresztą „pobożna" to eufemizm. „Ograniczona" byłoby chyba bardziej na miejscu. Jej słowa wstrząsnęły nim trochę. Brzydka? Przyjrzał się jej. Nigdy nie myślał o niej jako o ładnej lub brzydkiej, przez ponad trzydzieści lat przyjaźni nigdy nie myślał o niej w tych kategoriach. Nie traktował jej też nigdy inaczej niż traktuje się koleżankę z lat dziecięcych. Byli po prostu tym, kim byli, pstrokacizną zamieszku- jącą ten świat. A jeśli kiedykolwiek o nicj myślał, kojarzyła mu się raczej z chłopcem w wieku szkolnym. Z takim małym, odważnym, z lekko sterczącymi uszami i osadzonymi trochę za blisko siebie 44 Eleanor Cooney, Daniel Altieri jasnobłękitnymi oczami. Jej nozdrza, jak to bywa u chłopców, miewały czasami czerwoną obwódkę. Podejrzewał, że rzeczywi- ście mógłby dojść do wniosku, że nie jest ona ładna, zwłaszcza że nigdy nie przygląda! się jej specjalnie. Pobożna? Tak, oczywiście, była kiedyś irytująco pobożna, parła do przodu jak taran. Patrzyła na świat oczami krótkowidza. Do starych, mądrych łamów zwracała się z protekcjonalną uprzej- mością, jak gdyby byli oni wymalowanymi dzikusami z kośćmi w nosach. Lecz trzydzieści lat życia w tej dolinie przeobraziło ją. Prawdopodobnie była obecnie jednym z największych autoryte- tów w sprawach dotyczących różnych religii na świecie. Aby uła- twić sobie studia, uczyła się języków. Władała teraz tybetańskim, arabskim, sanskrytem i hindi. Może kiedyś i miała wąskie hory- zonty, lecz dziś wiedzą i otwartością spojrzenia była podobna do rzeki, w której stale przybywająca woda rozlewa się coraz szerzej na boki, tak że przeciwległych brzegów nie można już nawet ob- jąć wzrokiem. - Może masz rację - powiedział. - Choć wydaje mi się, że mogłabyś być dla siebie bardziej pobłażliwa. Jeśli chodzi o mnie, to wszystko, co mógłbym wymyślić na swój temat, mogłoby być zbyt pochlebne. Nie, wysłuchaj mnie do końca. Pewien jestem, że znałaś któregoś z tych szlachetnie urodzonych, którzy zwalniani ze służby dyplomatycznej wracali do Anglii i resztę swego życia spędzali miotając się jak tygrys, którego widziałaś w londyńskim zoo. Dla tego typu ludzi Anglia była klatką. Zieloną, wytworną klatką w której obowiązywały maniery, konwenanse i ciasne hory- zonty. Chiny, Indie czy kraje arabskie przeniknęły do .ich krwi ni- czym mikroby. Usiłując zagłuszyć tęsknotę gonili za łupem, ucie- kali w pijaństwo, często czynili swoje życie i życie swoich bliskich godnym litości. Myślę więc, że mógłbym być jednym z tych nie- szczęśników, nawet gdybym wracał tylko z Pekinu lub Baskulu. Lecz drżę na myśl, kim mógłbym się stać, gdybym wracał do An- glii po pobycie tutaj. - Tak - powiedziała, kiwając głową ze zrozumieniem. - Tak, wiem, co masz na myśli. - A byłem tego bliski. Gdybym wtedy nie uciekł, na pewno wpadłbym w ich ręce. Lub przypuśćmy, gdybym wrócił nie odzy- skawszy pamięci? Kipiałyby we mnie skrywane uczucia i emocje Powrót do Szangń-la 45 i straszna świadomość utraty bez świadomości, co utraciłem. Nic przesadzam mówiąc, że w końcu pewnie bym oszalał. Przerwał. Znów wróciło przykre wspomnienie - obraz, który stanął mu przed oczami, gdy wracał ze swej samotnej wyprawy. Zwyczajny głaz i wykręcona gałąź wydobyte z mroku przez świa- tło latarki wskrzesiły wydarzenia, które pogrzebał w swej pamięci na pięćdziesiąt lat; zmartwychwstałe teraz jaśniały i błyszczały i były świeże, jakby wyjęte z kapsuły czasu. Zastanawiał się przez moment, czy coś jeszcze mogło czyhać tam w ciemnościach. - Wierzę, że mógłbym oszaleć. Czasami czułem... No właś- nie, pewien brak równowagi, kiedy wróciłem do domu po wojnie. Nie, nie szukam okazji wyjazdu i ponownego zagubienia się w ja- kimś nieangielskim świecie. - Dlaczego tyle o tym myślisz? - Zapytała z naciskiem. Westchnął. - Dlatego - powiedział w końcu - że może będę musiał opu- ścić dolinę. - Co? - Wykonała nieostrożny ruch ręką, w której trzymała kryształową karafkę. Kilka ciężkich, szklistografitowych kropli głu- cho upadło na podłogę i potoczyło się po jej krześle. - Dlaczego? - Tylko na jakiś czas - uspokoił prędko. - Nie będzie tak jak zeszłym razem. Mimo to... - Dobrze więc. - Starała się opanować. - Doskonale wiem, że nic musiałbyś być tak tajemniczy, gdybyś nie miał po temu waż- nego powodu. - Zamilkła na moment. - Straszliwie ważnego po- wodu. - Jak ci już mówiłem, nie zastałem Cz'anga, za to znalaz- łem to. Wręczył jej list. Kiedy czytała, spacerował, przyglądając się odległym szczytom. - Bądź cicho, abym się mogła skoncentrować - poprosiła. - Racja - odrzekł potulnie i zatrzymał się przy balustradzie. Z trudem powstrzymywał zniecierpliwienie; obserwował wiatr poruszający wierzchołkami drzew, którymi obsadzony był jego ogród. Po dłuższym czasie usłyszał szmer składanego papie- ru. Odwrócił się. Przypatrywała mu się z uwagą. - No tak. Być może teraz świat jest już na wyciągnięcie na- szej ręki. 46 Eleanor Cooney, Daniel Alticri - Cz'ang zdawał się być o tym całkowicie przekonany. Wy- starczająco, aby uczynił to, co uczynił. - A ty, czy jesteś przekonany? To ważne. - Nie wiem. Teraz już naprawdę nie wiem. - A więc dobrze - powiedziała niezmiernie poważnym, men- torskim tonem, za co był jej w tych okolicznościach wdzięczny. - Jedyne, co musimy teraz zrobić, to słuchać, naprawdę słuchać. Chcę osobiście posłuchać kilku z tych audycji