To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie warto rezygnować z przyjemnego, wygodnego życia tylko dlatego, że zagraża człowiekowi nieuchwytne niebezpieczeństwo. Zawsze był odważny. Gdyby było inaczej, nie zdobyłby się na tak zuchwałe rabunki. Nie wolno wpadać w panikę, powiedział sobie. Wystarczy się przyczaić. Żadnych pokus, żadnych włamań. Nie potrzebował pieniędzy, a to, co się stało, powinien potraktować jedynie jako pierwsze poważne ostrzeżenie. Do domu dotarł przed czwartą. Od razu przejrzał pocztę. Wybrał jedną z kopert i otworzył ją. Na stół wypadła kartka papieru. Jason przyjrzał się jej i wybuchnął śmiechem. Z pewnością nikt nie skojarzy go z tą niemal komiczną postacią z pończochą na głowie i niewyraźnie zarysowanym nosem, dotykającym prawie małej rzeźby pseudo-Rodina. Mają same śmiecie, zamruczał Jason, układając się do drzemki. Paplanina Very znużyła go. Obudził się akurat na popołudniowe wiadomości o szóstej. Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Głównym tematem dnia był proces Jimmy’ego Weeksa. Lektor powiedział, że jego księgowy Barney Haskell doszedł do porozumienia z urzędem prokuratora generalnego i będzie zeznawał jako koronny świadek oskarżenia. Byłbym jeszcze lepszym świadkiem, pomyślał Jason. Zawsze dobrze mieć jakiegoś asa w rękawie. Ale ja, oczywiście, nigdy nie będę zmuszony nim zagrać. 58 Robin wyłączyła odbiornik akurat w momencie, gdy zadźwięczał dzwonek do drzwi. Była uszczęśliwiona, słysząc głos Geoffa Dorso. Jak strzała popędziła do holu, żeby się z nim przywitać. Zauważyła, że i on, i mama mieli śmiertelnie poważne miny. Uznała, że pewnie się pokłócili, a teraz chcą się pogodzić. Podczas posiłku mama prawie się nie odzywała, Geoff natomiast żartował i opowiadał mnóstwo zabawnych historyjek o swoich siostrach. Jest strasznie fajny, myślała Robin. Przypominał jej Jimmy’ego Stewarta w filmie „Wspaniałe życie”, który co roku oglądała z mamą na Boże Narodzenie. Miał podobnie ciepły, trochę nieśmiały uśmiech i sposób mówienia, a także niesforne włosy, które za nic nie dawały się porządnie uczesać. Robin zauważyła, że mama słucha go jednym uchem. Wyczuła, że mają sobie coś ważnego do powiedzenia i jej obecność tylko im w tym przeszkadza. Postanowiła się poświęcić i pouczyć biologii w swoim pokoju. Gdy po kolacji, pomagając sprzątać ze stołu, powiedziała im o tym, ujrzała w oczach matki wielką ulgę. Właściwie to fajnie, że chce z nim być sam na sam, z nadzieją pomyślała Robin. Może coś z tego wyjdzie. Geoff stanął przy schodach i nasłuchiwał. Wrócił do kuchni dopiero wtedy, gdy usłyszał trzask zamka w pokoju Robin. - Pokaż mi to zdjęcie. Kerry sięgnęła do kieszeni i wręczyła mu fotografię. Geoff przyjrzał się jej bardzo uważnie i wnikliwie. - Wygląda na to, że każde słowo Robin jest prawdą. Samochód musiał parkować dokładnie naprzeciwko. Właśnie z takiej perspektywy ktoś strzelił to zdjęcie. - A potem chciał na nią najechać. Wyobraź sobie, co by było, gdy by nagle nie zawrócił? Dlaczego, Geoff, powiedz mi dlaczego? - Nie wiem, Kerry, ale uważam, że nie wolno tego bagatelizować. Co zamierzasz zrobić? - Pokazać to rano Frankowi Greenowi. Sprawdzić, czy w naszej okolicy nie grasowali ostatnio pedofile. Odwozić Robin do szkoły samochodem. Nie pozwolić jej wychodzić z domu. Powiadomić szkołę, że ktoś obcy może się moją córką interesować. - Powiesz jej? - Jeszcze nie wiem. - A jej ojcu? - O Boże, zupełnie o tym nie pomyślałam. Oczywiście, że Bob po winien się o tym dowiedzieć. - Gdyby to było moje dziecko, też bym chciał wiedzieć - przytaknął Geoff. - To może zadzwoń do niego teraz, a ja naleję jeszcze kawy. Boba nie było. Alice rozmawiała z Kerry z zimną uprzejmością, jak zawsze. - Niestety, jeszcze jest w biurze - powiedziała. - Teraz prawie tam zamieszkał. Mam mu coś przekazać? Nic poza tym, że jego najstarsza córka jest w niebezpieczeństwie i nie ma jej kto obronić, pomyślała Kerry. - Dziękuję, Alice, sama zatelefonuję do biura. Dobranoc. Bob odebrał po pierwszym dzwonku. Zbladł, słuchając opowieści Kerry o przygodzie Robin. Nie miał wątpliwości, czyja to robota. Cała akcja, łącznie ze zdjęciem, miała wyraźniejsze niż podpis cechy stylu działania Jimmy’ego Weeksa. Zaczynał od gry nerwów, żeby psychicznie wykończyć przeciwnika. W następnym tygodniu prawdopodobnie przyśle kolejne zdjęcie, zrobione teleobiektywem. Żadnych gróźb. Żadnych listów. Tylko zdjęcia