To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jako wielki boss roztoczył kiedyś kuratelę nad nieśmiałym młodym śpiewakiem, jeszcze wtedy szczupłym, i uczynił z niego fenomen, któremu nawet magazyn "Forbes" poświęcił uwagę. W zamieszczonym tam artykule napisano, że dochody Pavarottiego ze sprzedaży płyt przekraczają do- chody Madonny. Najostrożniej szacuje się roczne wpływy finansowe tenora mniej więcej na 20 milionów dolarów. Breslin z zadowoleniem powtarza ludziom ze swego kręgu, że ulubione zdanie Pavarottiego to Tutto esuarito! (Wszystko sprzedane!). "Gdy go spotkałem po raz pierwszy - mówi im - to nie był to ten sam Pavarotti, którego dziś znamy'. W 1968 roku Terry McEwan, pracujący wtedy w London Re- cords, przedstawił Herbertowi Breslinowi, młodemu ambitnemu spe- cjaliście od publicity w biznesie muzycznym, Luciana Pavarottiego, młodego ambitnego tenora, wówczas jeszcze nie znanego. Zanim Bres- lin zajął się tworzeniem publicity na użytek Pavarottiego, przez kilka lat reklamował Chryslera, a następnie był menedżerem gwiazdy opery, sopranu Elisabeth Schwarzkopf. "To wspaniała śpiewaczka, ale miałem z nią pewne problemy związane z public relations", wspomina. (Mó- wiło się, że należała do partćć nazistowskiej). Poznawszy Pavarottiego, Breslin stwierdził, że odkrył żyłę złota. "Od razu się zorientowałem, że uczynienie go sławnym nie będzie trudne", wyznał. Przy tym nie chodziło mu tylko o głos śpiewaka, lecz także o to, że włoski tenor bez reszty angażuje się w przedsta- wienie, co udziela się publiczności. Ale pomimo głębokiego przekona- nia Breslina, że jego klient ma szansę zostać największym tenorem na świecie, Pavarotti jeszcze przez cztery lata był w cieniu innych tenorów. Dopiero w 1972 roku, po nadzwyczaj udanym występie w Met w Córce pułku, w karierze śpiewaka nastąpiła radykalna zmiana. Zdumiewające wykonanie wówczas przez Pavarottiego dziewięciu górnych C w arii "Mes amis" zwróciło na niego uwagę ludzi opery na całym świecie i przyniosło mu uznanie wśród krytyków. Breslin przekonał wtedy te- nora, że potrzebny jest mu ktoś więcej niż tylko specjalista od publicity że potrzebny jest mu menedżer i że powinien nim zostać... Breslin. "Od czasu P T. Barnuma nie zdarzył się jeszcze taki mariaż talentu i nie przebierającej w środkach reklamy", komentują osoby ze środo- wiska muzycznego. Jednak ci wszyscy, którzy uważają, że bez Bresli- na Pavarotti byłby jeszcze jednym śpiewakiem o dobrym głosie, są w błędzie. "Słyszałem, iż niektórzy w biznesie muzycznym tłumaczą fenomen popularności Luciana tym, że jakoby stworzyłem dla niego genialny plan marketingowy i że taki komercjalizm degraduje jego artystyczne mistrzostwo. Otóż oba te twierdzenia są nieprawdziwe", obrusza się Breslin. Istotnie, menedżer zyskał w tym kliencie kogoś więcej niż tylko tenora obdarzonego dobrym głosem. Pavarotti zdo- bywa bowiem publiczność swą szczerością i przystępnością, wyzwala w niej serdeczność i pasję, które sam jej ofiarowuje. "On śpiewa w taki sposób, jakby pieścił słuchających go ludzi", twierdzi Breslin. I rzeczy- wiście jest tak rozbrajająco bezpośredni i ma tyle uroku, że najbardziej ujmujący politycy mogliby mu tego pozazdrościć. W jednym ze swych wczesnych wywiadów telewizyjnych, którego udzielił Pćć Lindstrom, córce Ingrid Bergman i przyrodniej siostrze Isabelli Rossellini, dzien- nikarka orzekła, że struny głosowe Pavarottiego musiał "pocałować sam Bóg". Tenor gładko odwzajemnił komplement, mówiąc jej, że wo- bec tego "Bóg musiał całować pani ciało, centymetr po centymetrze". Toteż, jak mówią przyjaciele tenora, Breslin zdobył w nim znakomity materiał do obróbki. Ale zajęło nieco czasu przetworzenie tego mate- riału w nie mające sobie równych zjawisko z kręgu kultury pop. Jak wspomniałam, Breslin rozpoczął współpracę z Pavarottim jako jego specjalista do spraw publicity. Musiał wykazać się pomysłowością i umiejętnością szybkiego, zdecydowanego działania, by zostać jego menedżerem i uzyskać na niego tak duży wpływ, że otwarcie wyznaje, iż mówi swemu klientowi, który kontrakt przyjąć, a który odrzucić. Oczywiście asekuruje się, dodając, że ostateczna decyzja należy do Pavarottiego. Pracuje dla tenora od dwudziestu siedmiu lat, ale nadal nie zawarli formalnego kontraktu. Są niczym para, która żyje ze sobą, ale nie bierze ślubu, jakby w obawie, że małżeństwo wszystko zepsuje. Naturalnie jak każda para nie zawsze się zgadzają i miewają sprzeczki. Obu cechuje duży temperament, więc starcie może być ostre. Zarówno przyjaciele, jak i wrogowie Breslina twierdzą, że jest on krzykaczem. "Herbert Breslin krzyczy. Herbert Breslin krzyczy niemal zawsze", tak zaczyna się artykuł o Pavarottim w magazynie "New York". Czasami krzyczy na Pavarottiego i Pavarotti krzyczy wtedy na niego. Ale obaj uważają, że więcej zyskują w tych potyczkach, niż tracą. Tenor żartuje, że gdyby zależało to tylko od jego menedżera, to każdy koncert skła- dałby się wyłącznie z bisowania arii "Nessun dorma', gdyż każda publiczność ją uwielbia. "Nie", odpowiada więc Breslinowi. "Chcą, żebym przez cały wieczór śpiewał im najlepsze arie z różnych oper. Tak jest dla nich taniej", argumentuje. I perswaduje menedżerowi, by postępował z organizatorami koncertów w myśl zasady: "Albo to bie- rzecie, albo zapomnijcie o wszystkim'. Zwykle biorą. Jednak gdyby Breslin nie wyszedł z wielu takich sprzeczek zwycię- sko, to być może nigdy nazwisko "Pavarotti' nie pojawiłoby się w ma- gazynie "Forbes". W 1973 roku zaczął namawiać Pavarottiego na so- lowe występy w wielkich salach koncertowych. Zasugerował mu zor- ganizowanie takiego występu w Carnegie Hall, ale on pozostał nie przekonany. Śpiewak decydujący się na rezygnację z udziału w przed- stawieniach operowych, na porzucenie świata kostiumów i chóru czy innych śpiewaków po to, by organizować występy solowe, musi mieć ugruntowaną pozycję gwiazdora. Poza tym przyjaciele Pavarottiego obawiali się, że takie występy wymagają od strun głosowych śpiewaka nadmiernego wysiłku, gdyż nieobecność sopranu i chóru wyklucza przerwy w śpiewaniu i odpoczynek