To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Mandragora Ludzi Lodu charakteryzowała się pew- nym niezwykłym szczegółem. Rozetka, z której wyrastają liście, ta część, która znajdowała się nad ziemią, została kiedyś poszarpana, pozostały na niej jedynie nerwy liści. Przypominały one teraz do złudzenia prawdziwe włosy, grzywą spadające na "głowę" i "twarz". Mandragora nabrała przez to jeszcze bardziej "ludz- kiego" wyglądu. A może włosy były jedynie delikatnymi korzeniami? Tego Heike nie wiedział. - Pokochałam ten korzeń - wyznała Mira. - Nie powinieneś był mi go pożyczać. - Wydaje mi się, że uratował ci życie - roześmiał się Heike. - To prawda - odparła poważnie. - Jestem o tym przekonana. Wszyscy troje wymienili spojrzenia. Heike z nieskrywanym zadowoleniem wsunął mandragorę pod ko- szulę i byli już gotowi do przekroczenia progu lasu. Gdyby dało się dojrzeć słońce, stałoby teraz w zenicie, ale nie wiadomo skąd napłynęły gęste chmury. Nic już nie było jasne, przejrzyste, rozświetlone promieniami. Konie za nic nie chciały wejść w gęstwinę, musieli je zmuszać do marszu. Dla pewności związali wszystkie trzy wierzchowce razem, by żaden przypadkiem nie poniósł. Jako pierwszy gałęzią w głowę dostał Peter. Zatrzyma- li się na chwilę i rozejrzeli dookoła. Drzewa poddawały się i waliły na ziemię, korzenie wiły się konwulsyjnie, a rozedrgane opary unosiły się z podmokłego gruntu pośród głośnego trzasku łamiących się omszałych gałęzi. Las konał. Zewsząd czyhało niebezpieczeństwo, ale nie pozostawało im nic innego, jak wydostać się z gąszczu, choć obawiali się, że będą kręcić się w kółko i znów znajdą się w dolinie grozy. Teraz już wiedzieli, że tam w dole nie ma żadnych ludzi, owce nie pasą się i nie pasły od wielu już setek lat, nie ma domów; nie ma gospody i kościola... Zostały jedynie skrzeczące kruki. Tam skubały trawę na łąkach samotne i opuszczone dwa francuskie konie... W tej dolinie bez wyjścia, w której nie było żadney żywej istoty, póki nie zjawił się Heike ze swymi towarzyszami! Zadrżał na myśl o wielkiej pustce, jaką zostawiali za sobą. Wśród ruin zapewne tylko cmentarz pozostał taki, jakim go widzieli. A na cmentarzu, pośród swych przodków, spoczywała księżniczka Feodora ze swą małą córeczką. Woźnica i jego koń, gdziekolwiek teraz przebywali, odnaleźli nareszcie spokój. A okrutna Anciol miała kołek wbity w serce i nie mogla wyrządzić już więcej zła. Las, ucieleśnienie jej żądzy zemsty, inkarnac)a nienasy- conych erotycznych żądz, umierał na ich oczach, wijąc się w śmiertelnych skurczach. Niedługo, za rok albo dwa, nowy, prawdziwy las zapuści tu korzenie i przejmie okolicę we władanie. Przeklęta dolina została oczyszczona. Kiedy przedzierali się przez mokradła, omijając drzewa z pluskiem wpadające w bagniska, Heike cicho odezwał się do Petera: - A jak z twoją...? Czy nadal masz trudności z...? Nieśmiałość nie pozwalała mu nazwać rzeczy po imieniu. - Nie, nie - pospieszył z odpowiedzią Peter. - Naresz- cie się uspokoilo. Stało się to wkrótce po tym, jak wbiłeś kołek w jej serce. - To dobrze - pokiwał głową Heike. - Mamy zatem pewność, że ona nie żyje. Cieszę się, że mimo wszystko poszło nam tak łatwo. Istnieją bowiem pewne stwory, którym trzeba oddzielić głowę od ciała, by zniszczyć ich moc. - Uff - zadrżał Peter. - Wiesz, myślałem o Francuzach i innych zmarłych, których zwłoki znaleźliśmy w kryp- cie... Powinniśmy chyba coś dla nich zrobić? Może porozmawiać gdzieś z księdzem... - Pewnie masz rację - Heike nie w pełni podzielał zdanie przyjaciela. - Ala ja nie mam zamiaru wracać tam, by wskazać drogę. - Ja także nie. Coś wymyślimy. Podniósł głos do normalnego tonu, schylając jedno- cześnie głowę pod spróchniałą, porośniętą mchem gałęzią, która w każdej chwili groziła złamaniem. - Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem bystry - stwierdził. - Ja, który tyle czytałem, zetknąłem się już kiedyś z podobną historią! Legendą ze wschodnich krain... - Naprawdę? Zsiedli z koni, by poprowadzić je bezpieczniejszą drogą. W tym miejscu gęstwina była niemal nie do przebycia, przewrócone drzewa prawie bez reszty zagradzały drogę. - Tak - mówił Peter. - Nazywała się chyba "Czarne włosy" i brała swój początek w odległej krainie położonej na wschodzie, którą nazywają Japonią. Legenda, czy też raczej prawdziwa historia o duchach, opowiadała o mężczyźnie, który na jakiś czas opuścił swą żonę, by dla ich wspólnego dobra związać się z bogatszą kobietą. Żona wiernie czekała na niego, bo obiecał przynieść majątek. Mężczyzna powrócił po wielu latach, przeżyli wspaniałą miłosną noc, a rano znalazł jej kości przy łóżku i sam został uduszony przez jej włosy. - Ależ to przecież prawie dokładnie to, co wydarzyło się tutaj! - wykrzyknął Heike. - To prawda, ale nie mogłem sobie wyobrazić, że ta cudowna Nicola... Przeeież tamto było tylko historią o duchach! - Z pewnością tkwiło w tym coś więcej - stwierdził Heike. - To, co może zdarzyć się w jednym miejscu, może również wydarzyć się gdzie indziej. Nagle Mira zawołała: - Patrzcie w górę! Wysokie zbocza po obu stronach! Jak myślicie, czy to może być przełęcz? - O ile tylko nie jest to "nasza" dolina, to jest mi wszystko jedno - oświadczył Peter. - Ale tak, to przełęcz, poznaję tamten szczyt! Wychodzimy z lasu! Heike, udało się! - Trudno mi w to uwierzyć - powiedział Heike spokojnie, ale wyczuli radość i ulgę w jego głosie. Rzeczywiście była to przełęcz. Ta, która prowadziła ich z powrotem do świata żywych ludzi. Co prawda nie od razu. Kiedy nareszcie zostawili za sobą trzaskający i bulgoczący las, stanęli w najwyższym punkcie przełęczy i zobaczyli rozciągające się przed nimi bezdroża, wzgórza i doliny, zaczęli podejrzewać, że ich kłopoty jeszcze się nie skończyły. Po drodze bowiem, którą tu przybyli, nie było ani śladu. Fakt, że moc czarownicy rozciągała się także i za przełęcz, podziałał na nich deprymująco. Szczęśliwie jednak, gdy zjechali w najbliższą dolinę, napotkali prawdziwą drogę. Jedynie ostatni jej odcinek - prowadzący do przełęczy i dalej w głąb lasu - okazał się omamem. Kiedyś, wieki temu, z pewnością wiódł tędy trakt, ale obecnie należał on jedynie do świata zjaw i upiorów