To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
To jedyny znany mi pasożyt, który atakuje nosiciela tak prędko i tak wszechstronnie, jak powinien mój nośnik. To śmieszne... próbuję zastąpić descoladę, wykorzystując metody stosowane przez jej wirusy. - Wcale nie śmieszne - sprzeciwił się Ender. - Tak funkcjonuje świat. Ktoś powiedział mi kiedyś, że jedyny nauczyciel wart twojej uwagi to twój nieprzyjaciel. - Zatem Quara i Grego muszą dawać sobie doktoraty. - Prowadzą zdrową dyskusję - zgodził się Ender. - Zmuszają nas, byśmy ważyli każdy aspekt naszych poczynań. - Przestanie być zdrowa, kiedy jedno z nich zechce przenieść ją poza rodzinę - stwierdziła Ela. - Ta rodzina nie rozmawia o swoich sprawach z obcymi - przypomniał Ender. - Ja wiem o tym najlepiej. - Wręcz przeciwnie, Ender. Ty powinieneś najlepiej wiedzieć, jak bardzo pragniemy porozmawiać z kimś obcym... kiedy uznamy, że nasze potrzeby to uzasadniają. Musiał przyznać, że Ela ma rację. Kiedy Ender przyleciał na Lusitanię trudno było skłonić Quarę i Grega, Mira, Quima i Olhada, by zaufali mu i zechcieli z nim mówić. Za to Ela rozmawiała z nim od samego początku, a w końcu również wszystkie dzieci Novinhy. A wreszcie i sama Novinha. W tej rodzinie wszyscy byli wyjątkowo lojalni, lecz mieli również silne przekonania i opinie; każde z nich przedkładało własny osąd ponad zdanie innych. Grego czy Quara mogli uznać, że powiadomienie kogoś obcego leży w interesie Lusitanii, ludzkości czy nauki, i to będzie koniec tajemnicy. W taki sam sposób złamana została zasada nieingerencji w społeczność prosiaczków, zanim jeszcze Ender się tu zjawił. Jak to miło, pomyślał Ender. Jeszcze jedna możliwa przyczyna katastrofy, nad którą nie mam absolutnie żadnej kontroli. Wychodząc z laboratorium Ender - jak już wiele razy - zapragnął, by była z nirn Valentine. Ona doskonale potrafiła rozwiązywać moralne dylematy. Zjawi się wkrótce... ale czy nie za późno? Ender rozumiał i w większości zgadzał się z punktem widzenia zarówno Grega, jak i Quary. Najbardziej bolała go konieczność dochowania tajemnicy. Nie mógł porozmawiać z pequeninos, nawet z samym Człowiekiem, o decyzji, która wpłynie na ich życie w tym samym stopniu, co na życie ziemskich kolonistów. A jednak Novinha miała rację. Publiczne postawienie tej sprawy - teraz, gdy nie wiadomo nawet, czy takie rozwiązanie jest możliwe - spowoduje w najlepszym razie niepokój, w najgorszym zaś anarchię i rozlew krwi. Pequeninos żyli obecnie w pokoju, ale historia gatunku pełna była krwawych wojen. Ender wyszedł przez bramę i skierował się na pole eksperymentalne. Zauważył Quarę stojącą pod ojcowskim drzewem Człowieka, z kijami w rękach, pogrążoną w rozmowie. Nie uderzała o pień, gdyż z pewnością by to usłyszał. Chciała więc pomówić z Człowiekiem na osobności. Dobrze. Ender pójdzie dłuższą drogą, dookoła, by nie zbliżyć się za bardzo i nie podsłuchiwać. Lecz kiedy Quara zauważyła, że patrzy w jej stronę, natychmiast zakończyła rozmowę i szybkim krokiem ruszyła ścieżką do bramy. To, oczywiście, doprowadziło ją wprost do Endera. - Jakieś sekrety? - zapytał. To miał być żart. Dopiero kiedy wypowiedział te słowa, a Quara zrobiła tajemniczą minę, Ender zrozumiał, o jakim sekrecie mogła rozmawiać. A jej odpowiedź potwierdziła te podejrzenia. - Pojęcie uczciwości mamy nie zawsze zgadza się z moim - oświadczyła. - Twoje też, nawiasem mówiąc. Wiedział, że może to zrobić, ale nie przyszło mu do głowy, że zrobi to tak prędko po tym, kiedy obiecała milczeć. - Czy uczciwość zawsze jest najważniejsza? - zapytał. - Dla mnie tak. Próbowała wyminąć go i przejść przez bramę, ale Ender chwycił ją za ramię. - Puść mnie. - Powiedzieć Człowiekowi to jedna sprawa - rzekł Ender. - Jest bardzo mądry. Ale nie mów nikomu innemu. Niektórzy pequeninos, niektórzy z samców, mogą zachować się bardzo agresywnie, jeśli uznają, że mają do tego powód. - To nie samce - odparła Quara. - Oni nazywają siebie braćmi. My powinniśmy może nazywać ich mężczyznami. - Uśmiechnęła się trjumfująco. - Nie jesteś nawet w połowie tak pozbawiony uprzedzeń, jak chcesz wierzyć. Odepchnęła go i pobiegła przez bramę do Milagre. Ender podszedł do ojcowskiego drzewa. - Co ci mówiła, Człowieku? - zapytał. - Czy powiedziała, że raczej zginę, niż pozwolę zniszczyć descoladę, jeśli miałoby to skrzywdzić ciebie i twój lud? Oczywiście Człowiek nie odpowiedział mu, gdyż Ender nie miał zamiaru uderzać o jego pień mówiącymi kijami, używanymi do rozmowy w języku ojców. Gdyby to zrobił, samcy pequeninos usłyszeliby i przybiegli. Nie istniało coś takiego jak poufna rozmowa między pequeninos a ojcowskimi drzewami. Gdyby ojcowskie drzewo zapragnęło odosobnienia, zawsze mogło bezgłośnie porozmawiać z innymi drzewami - kontaktowali się umysłami, jak królowa kopca z robalami, służącymi jej za oczy, uszy, ręce i stopy. Gdybym mógł stać się elementem tej sieci komunikacyjnej, westchnął Ender. Natychmiastowy kontakt, czysta myśl przesyłana w każdy punkt wszechświata... A jednak musiał przemówić, musiał przeciwdziałać zdradzie Quary