To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Tylko niechże i on dotrzymuje umowy. Gdyby mnie bodaj raz jeden okpił. ~ho, ho! Tego samego dnia miałby trzy pary rogów na głowie. Równe prawa dla ws:ystkich! Niechże się stara! - Ale co się zowie! - A on się czasem iskarża, że ma zbyt ładną żonę! - Widzisz! Wyszło szydło z worka! To coś takiego jak w owej prrypowieści o kani. -A jakiej znowu? - Oto razu pewnego kumoszki wysłały kanię do Pana Boga z prośbą, by bachory zaraz po przyjściu na świat mogły chodzić prosto na dwóch nogach. Pan B«g (jako żejest zawsze uprzejmy dla kobiet) odparł: "Dobrze! Zgadzam się! Ale w zamian żądam, by moje drogie parafianki dopełniły jeduego warunku. Oto, by odtąd panienka, dziewczynka czy dama sypi~iła pod pierzynkąsama!" Głupie ptaszysko zaniosło odpowiedź na z iemię i powtórzyło dosłownie. Nie wiem, co się stało tejże nocy, ale wiem, że kania została sromotnie poturbowana. Martynka prrysiadłą na piętach, przestała szorować i wybuchnęła rozgłośnym śmiechem. Potem dała mi szturchańca i krzyknęła: - Stary pleciugo! VVygadujesz, ojciec, głupstwa... Dość tego! Tyl ko czas mi zabierasz! Słuchaj, idź już sobie, a zabierz tę małą srokę bez ogona, bo plącze mi się pod nogami. Weź sobie Glodzię. Oo... musiała już być w piekarni i grzebała w cieście, ma całv nos usmarowany... Dalejże, wyoście mi się oboje, nie zawadzajcie tu, bo inaczej wezmę się do miotły! Wygnała nas z domu. Wyszliśmy bardzo zadowoleni i udaliśmy się do składu drzewa kumotra Rioux. Ale zatrzymaliśmy się na chwilę nad brzegiem 5'onne'y przyglądając się łowieniu ryb. Udzielaliśmy rybakom rad i cieszyło nas zawsze, gdy pływak wędki zanurzał się w wodę lub gdy wybłyskiwała nad falami srebrzysta płotka. Glodzia, widząc na h;iczyku robaka wijącego się ze śmiechu, powiedziała z minką zni~:chęconą: - Dziadziu! Jego to boli, jego połknie rybka' 66 - Naturalnie, dziecinko! Nie jest to wielka przyjemność zo; połkniętym. Ale po cóż o tym myśleć? Myśl raczej o tym, kto bęc jadł tę ślicznąrybkę; z pewnościąpowie: "Jaka dobra!" - Ale gdyby ciebie kto zjadł, dziadziu? - Ha, trudno, powiedziałbym: niech ci wyjdzie na zdrowie! S: mo jedna, udało ci się. Widzisz, moja Glodziu, że dziadzio jest wsze zadowolony, Czy ja go połknę, czy on mnie, to właści~ wszystko jedno, trzeba tylko rozważyć w głowie! Prawdziwy H gund jest zawsze z wszystkiego kontent. Właśnie w tym punkcie rozmowy (niespełna o jedenastej) zn. źliśmy się u naszego Rioux. Nawet nie spostrzegliśmy się, ie już steśmy u celu. Cagnat i Robinet czekali na mnie spokojne, le~c brzuchach nad wodą, a sprytny Robinet, który nie zapomniał węi próbował szczęścia. Wszedłem do składu. Wystarczy mi znaleźć się pośród dr. rozłożonych na ziemi, obnażonych z liści i gałęzi, by natychm odurzał mnie rozkoszny zapach trocin, i dalibóg, czas mija, w płynie, a ja ani się sposttzegę. Potrafig je gładzić i dotykać bez k ca. Wolę drzewo niż kobietę. To już moja mania! Wybietam sc to, które mi najlepiej odpowiada. Ale gdybym był Turczynem i r. na targowisku najukochańszą kobietę otoczoną kilkudziesięcic innymi nagimi dziewczątkami, to mimo mej miłości do tej jec nie zaniedbałbym udelektować oczu powabami całej trzódki. jestem w ciemię bity. Na cóż mi Bóg dał oczy łakome na pięk Cryż na to, bym j e zamykał? Moje oczy otwarte są jak brama sto ły. Wszystko wchodzi do środka, nie wypuszczam niczego. Jes znawca! Widzę pod skórąsamiczki wszystkie jej skryte pożądli~ ści, złośliwostki, wszystkie chytre myśli. Tak samo pod szorstką gładką korą moich drzew dostrzegam to, co stanowi ich trE kształt ukryty, który potrafi z nich wydobyć moja ręka. Patrzę sobie, a tymczasem Cagnat niecierpliwi się! Jest to żarł który połyka wszystko na surowo; my tylko, starzy, umiemy delektować. Z nudów zaczyna krzyczeć na całe gardło do rybak płynących łodzią od przeciwnego brzegu Yonne'y, a potem t mawia z ludźmi przechodzącymi powolnym krokiem przez mos 67 Już tu u nas obyczaje są bez względu na miejscowość jedne, chociaż ptaszki w każdej rr.ają odmienne pióra. Przez cały dzień sied: i się na moście z nogami zwieszonymi, z pośladkami jakby przybit~mi do desek. Czasem ylko wstaje się, by podejść do najbliższego krzaczka. Rozmowa pomiędzy dziećmi Beuvronu a dziećmi Betlejemu składa się z szeregu wymyślań. Ci panowie z Judei nazywająna: chamami, krzywonosami burgundzkimi, wędliniarzami, my zaś na komplementy te odpowiadamy przezywając ich brodatymi małpami i ciastołykami. Mówię: my, gdyż słysząc litanię i ja nie mogę się powstrzymać, by nie dorzucić swego ora pro nobisł ! Każdemu należy odpowiedzieć, tego sama uprzejmość wymaga! Zaledwo wymieniliśmy kilka słów w tym rodzaju, gdy naglę słyszę... dzwonią na Anio~' Pański! Ho, ho, już południe! Zrywam się tedy na równe nogi! Ge zież się ten ezas podział? Jakże prędko płynie piasek w klepsydsz~:2 świata! Proszę tedy naprzód rybaków, by pomogli Robinetowi i ~~agnatowi założyć drzewo na wózek, a potem by je zawieźli razen z nami do Beuvronu. - Ho, ho, Breugnon zawsze wielki pan! - zauważyli jednogłośnie. Wydało się im to trochę za obcesowe, ale posłuchali, gdyż lubią mnie w gruncie rze~:zy. Wracamy do domu galopem. Ludzie stają w progach domów i sklepów, podziwiając rasz zapał i pracowitość. Ale na moście Beu~ronu spotykamy trzy w~2rwałe ptaszki. Fćtu, Gadina i Trinqueta, spoglądających ciągle w wodę. Nogi zatrzymująsię same, a jęayki zaczynająpytlować presto'. Oni spoglą dająna nas pogardliwie~, gdyż pracujemy, my spoglądamy na nich z pogardą, albov~iem nie robią nic. Czekaliśmy, aż y~c.:erpany zostanie cały repertuar. Siadłem sobie na uboczu, by - kicdv się to skończy - przyznać nagrodę zwycięzcy. Nagle tuż koło nnie rozległ się wrzask: ł Ora pro nobis (łac.)- módl się za nami. z Klepsydra - dawny przyrz< d do mierzenia czasu; składa s:~ r dw u połączonych ze sobą szklamch naczyń. Z naczwia górnego przesącza si~ do do!nego woda lub przesypuje piasek. 3 Presto (wł.) - szwbko