To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nastąpiła krótka wymiana zdań między Koordynatorem a Rosjaninem, a potem popłynął potok słów! Rosyjskie słowa odbijały się głośnym dudnieniem od wszystkich ścian. Do pokoju wpadł zdyszany po pośpiesznym marszu Robert Lis, mając zamiar j udzielić surowej reprymendy temu, kto zakłóca spokój Jonnie'ego i omija obowiązujące przepisy. Ale nie zrobił tego. Jonnie był nieco ożywiony i wykazywał lekkie zainteresowanie. Po raz pierwszy od wielu dni. Stary weteran oparł się o ścianę i dał znak Koordynatorowi, by kontynuował. Koordynator czuł się niepewnie. Zdołał już się przyzwyczaić do obcowania z ważnymi osobistościami i szefami plemion, ale teraz znalazł się w towarzystwie trzech najznamienitszych osób na tej planecie, a zwłaszcza w towarzystwie Sir Jonnie'ego. Ale pułkownik Iwan prawie kopał go w kostkę, by tłumaczył dalej. - Mówi, że to właśnie zrujnowało całą rasę ludzką. Mówi, że waleczna Armia Czerwona, usiłując zwalczać imperialistycznych podżegaczy wojennych, miała całą uwagę zwróconą na nich, a nie na agresora, który wylądował na planecie. Mówi też, że wojny między ludźmi są sprzeczne z ogólnym dobrem ludzkości. Mówi, że opowiada się za pokojem na Ziemi i że czasy, w których ludzie między sobą walczyli, nie mogą się już nigdy powtórzyć. Jest pod tym względem niezwykle stanowczy tak jak różne inne rosyjskie plemiona. Koordynator wyciągnął jakieś papiery. - Oni zdołali zachować umiejętność pisania i czytania, Sir, więc on i inni przywódcy zredagowali pewne dokumenty i proszą cię o ich akceptację. Jonnie spojrzał zmęczonym wzrokiem na Roberta Lisa. - To jest sprawa Rady. A himalajscy szefowie zasiadają w niej także. Wydawało się, że Rosjanin zrozumiał, co Jonnie mówił, i znów zatrajkotał po rosyjsku. - Powiedział, że nie - przełożył Koordynator. - Rada jest tutaj, a baza jest na innym kontynencie. Mówi, że są tam silosy z pociskami nuklearnymi wycelowanymi na nasz kontynent już od ponad tysiąca lat. A on nie chce, żeby tobie się cokolwiek stało, Jonnie. Dlatego chce, aby grupa ludzi z Ameryki Południowej i Alaski - wie, że w Ameryce Północnej nie zostało prawie wcale ludzi - przejęła odpowiedzialność za bazę z twego polecenia. Mówi, że gdyby Rosjanie odpowiadali tutaj za naszą bazę, to nigdy nie odpaliliby żadnego pocisku na Rosję. Więc jeśli ludzie z tego kontynentu przejmą odpowiedzialność za tamtą rosyjską bazę, to nigdy nie zostanie wykorzystana ona przeciwko nam. Oni wszystko to odpowiednio opracowali, Sir. Wszystko jest w tym dokumencie. Opracowali go jeszcze w Rosji. Jeśli więc zgodzisz się i podpiszesz go tutaj... Robert Lis obserwował Jonnie'ego. Widział wyraźnie, że była to pierwsza rzecz, która choć trochę zainteresowała tego chłopca. Robert zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie dokument zostanie również zaakceptowany przez Radę. Spostrzegł skierowany na siebie wzrok Jonnie'ego. Skinął głową. Jonnie wziął pióro i postawił na dokumencie swoje inicjały. Rosjanin odetchnął z ulgą. Potem zaś znów zatrajkotał do Koordynatora, który przetłumaczył: - A teraz ma dla ciebie prezent. Iwan położył tacę i sięgnął do kieszeni rubaszki. Wyciągnął z niej złoty krążek. Na środku krążka widniała wielka czerwona gwiazda. Z drugiej kieszeni wyjął dwa sztywne naramienniki ze starodawnego munduru. Podał je Jonnie'emu. Koordynator powiedział: - To jest odznaka z czapki Marszałka Czerwonej Armii, który dowodził tamtą bazą, a to są jego naramienniki. Chce je tobie ofiarować. Teraz ty jesteś odpowiedzialny za rosyjską bazę. Jonnie uśmiechnął się blado, a Rosjanin szybko ucałował go w oba policzki i wyszedł z pokoju. - Gdyby to się zdarzyło ponad tysiąc lat temu - zauważył Robert Lis - to być może losy świata potoczyłyby się inaczej. Chrissie dawała mu znaki, by już poszedł sobie. Jonnie wyglądał na bardzo zmęczonego. - Rada zajmie się tym. W tej bazie mogą się znajdować istotne dla nas materiały. - Moglibyście doprowadzić ją do porządku i zaopatrzyć w filtry - powiedział Jonnie. - Przyda się im na wypadek, gdyby znów pojawiły się bezzałogowe bombowce z gazem. Wszedł doktor MacKendrick. Zbadał chorego i stwierdził, że stan Jonnie'ego uległ poprawie. Rozdział 16 1 Terl siedział w ciemnej norze. Trapiły go posępne myśli. Nie trzymano go z innymi Psychlosami, ponieważ rozszarpaliby go chyba na strzępy. Był zamknięty w komórce, która kiedyś służyła do magazynowania środków czyszczących pomieszczeń mieszkalnych. Zainstalowano w niej obieg gazu do oddychania i wstawiono wąskie łóżko długości dwunastu stóp. Komórka miała małe drzwi, przez które można było wsuwać pożywienie. Przez obrotowe szyby w drzwiach widać było zewnętrzny korytarz. Pod drzwiami biegły przewody urządzenia rozmówniczego. Pomieszczenie było zabezpieczone w wystarczający sposób. Terl próbował już wszelkich sposobów, by się z niego wyłamać i uciec. Wszystko na próżno! Nie był skuty łańcuchami, ale pod drzwiami komórki dzień i noc stał wartownik z karabinem szturmowym. Faktycznie to wszystkiemu były winne baby. Zarówno samice zwierzaków, jak i Chirk. Terl był święcie przekonany, że to one były wszystkiemu winne. Gdy porównywał swój obecny los z pięknymi marzeniami o bogactwie i władzy na Psychlo, przed którą nawet monarchowie schylaliby głowy, a innych przyprawiałyby o dreszcz trwogi, to aż nim rzucało od powstrzymywanej wściekłości. Te zwierzaki pozbawiały go tego, co mu się należało! Dziesięć pięknych złotych pokryw trumiennych leżało niszczejąc na cmentarzu Towarzystwa na Psychlo - tego był absolutnie pewien. Rozkoszna myśl o wślizgnięciu się tam pewnej ciemnej nocy i wydobyciu ich była zawsze tuż za myślami o bogactwie i władzy, które z tego wynikały. Obdarzył swą przyjaźnią te zwierzaki