To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Teraz to już doprawdy klops. Ściana. Mur. Taki do rozbijania sobie o niego głowy. I Bartosz, idąc z Grześkiem przez podwórko, gdzie na trzepaku, plecami do niego, szalała Ania, rąbnął głową w ten mur. Głowa od razu rozbolała go, czegóż się spodziewać. Szedł markotny. Grzesiek spojrzał na niego spod oka. Nie rozumiał, jak można się zamartwiać z powodu dziewczyny, ale był dobrym przyjacielem i koniecznie chciał mu pomóc. Trącił kolegę łokciem. - Zobacz! Idzie ta pani z szóstego. Z Riną. Istotnie, z domu wychodziła brązowowłosa pani w długiej, barwnej spódnicy. Była młoda i piękna, podobała się chłopakom z podwórka, a Bartoszowi, który miał oczy tylko dla Ani, podobał się jej pies. Przepiękny, podpalany chart afgański o imieniu Rina. Bo to była suka. Bardzo młoda, niemal szczeniak jeszcze. Bartosz przepadał za Riną, z wzajemnością zresztą. Tym razem jednak nie Rina przykuła jego uwagę, a co innego. Otóż pani, która prowadziła psa na długiej, czerwonej smyczy, trzymała w ręku list. Na pewno szła na pobliską pocztę, aby go wysłać. Dokąd szła - to nie miało znaczenia. Znaczenie miało tylko jedno: list. Bartosz wpatrywał się w ten list jak urzeczony. Głowa przestała go boleć: znalazł wyjście. List! Napisze do Ani list. Ot co. Wyjeżdżał wcześniej niż ona, zaraz po zakończeniu roku szkolnego. Więc wrzuci jeszcze w Warszawie, tuż przed wyjazdem. Napisał: Aniu! Właściwie nie wiem, o co się pokłóciliśmy. Ja nie chciałem. Czasem coś się zdarzy. więc może już dobrze? Już zgoda, Aniu? Podpisał: Twój oddany Bartosz I dodał: PS Masz buzię jak słoneczko. B. Rozdział trzeci Bartosz wrzucił swój list do skrzynki pocztowej w dniu wyjazdu do Burbelkowa. Podał adres wujostwa Burbelków. Może Ania odpisze jeszcze z Warszawy? List przyszedłby szybciej! Ożywiony nadzieją poweselał na tyle, że jego rodzice, którym było bardzo przykro, że musieli zmienić jego plany wakacyjne, odetchnęli. W końcu w Burbelkowie jest cudownie. Woda, las, pola, łąki i cała bardzo sympatyczna rodzina Burbelków. Bartosz ich lubił. Lubił. Z jednym wyjątkiem: starszym o rok od siebie Heńkiem. Poczuli do siebie antypatię od pierwszego wejrzenia. Stanowczo nie przypadli sobie do gustu! Dlatego dobry humor Bartosza zmienił się, szczęśliwie na krótko, w głuchą urazę, gdy dowiedział się, że będzie musiał dzielić pokój z Heńkiem właśnie. A zawsze miał swój kąt na strychu. - Strych musimy w tym roku wynająć - tłumaczyła skądinąd bardzo kochana ciocia Ela. - A przecież nie mogę cię ulokować z żadną z dziewcząt. Burbelkowie mieli dwie córki. Heniek zaś był jedynym synem, co zapewniało mu doprawdy królewską pozycję w rodzinie. Dlatego przyjazd Bartosza zawsze mu wadził. Właściwie trudno powiedzieć, żeby Heniek był jakiś wredny. Ale trochę zadzierał nosa, więc nie wszyscy go lubili. Bartosza zaś lubili wszyscy, w całej wsi Burbelkowo. Najbardziej Heńka irytowało to, że za Bartoszem przepadał, z wzajemnością, pradziadziuś Burbelka, czuł się zagrożony w swojej pozycji dziedzica. Tu warto powiedzieć, że całe gospodarstwo Burbelków - pola, kawałek lasu, łąki, staw rybny i hodowla świń - wszystko to należało do pradziadziusia Burbelki. Nie przepisał nic na nikogo. Może dlatego, że był taki moment, kiedy został na gospodarstwie sam, tylko z prababcią Burbelkową? Syn i córka wyjechali za granicę. Druga córka została w Polsce, ale o gospodarowaniu na wsi nie chciała słyszeć. Gospodarstwo, mimo starań pradziadziusia, podupadało. Było już, prawdę mówiąc, prawie ruiną, gdy wreszcie znalazł się jeden Burbelka, który chciał na tej ziemi gospodarować. Wuj Mateusz Burbelka, wnuk pradziadziusia. Przyjechał z młodą żoną i w dość krótkim czasie doprowadzili wszystko do porządku. Ale i na niego pradziadziuś Burbelka majątku nie przepisał... Wszystko ciągle należało do niego. Teraz to się chyba pradziadziuś tym po prostu bawił, bo często mówił o testamencie, który niby był, niby go nie było, a testament należało sporządzić, ponieważ w sumie rodzina Burbelków była liczna (w kraju i za granicą) i bez wyznaczenia jednego dziedzica wszystko trzeba by rozparcelować, posprzedawać, słowem, zmarnować. - To przecież jasne, że Mateusz powinien wszystko dostać - mówili ludzie we wsi. Jasne i logiczne. Sprawiedliwe. Ale kto tam wie, co pradziadziusiowi Burbelce strzeli do głowy? Zachowywał się tak, jakby solennie postanowił, że resztę swego długiego życia poświęci wyłącznie na płatanie różnych figli. - Ziemią rozporządzi jak trzeba - mówił spokojnie wuj Mateusz. - To przede wszystkim dobry gospodarz. Lecz Heńka, który sposobił się do pozostania na wsi, wyraźnie niepokoiło manifestowanie sympatii pradziadziusia do Bartosza. Zresztą, tak czy siak, nie lubił swego warszawskiego kuzyna. Co Bartosz natychmiast wyczuł i odpłacał mu pięknym za nadobne. Nie przypuszczał jednak, jadąc z obrazem słoneczkowej buzi Ani przed oczami, że będzie musiał mieszkać z nim w jednym pokoju! Jak nie przypuszczał, że już drugiej nocy po jego przyjeździe saboty pradziadziusiowe same wejdą na strych ciemną nocą