To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Chcia³ j¹ opanowaæ, urz¹dzenie jednak nie poddawa³o siê, nie s³ucha³o jego rozkazów, w ogóle nie rozumia³o intencji, reagowa³o na ogó³ w zupe³nie inny sposób, ni¿ oczekiwa³. Gondagil prze³kn¹³ œlinê, by pozbyæ siê ucisku w gardle, ale siê nie poddawa³. Bum! Znowu znaleŸli siê na ziemi. Teraz jednak rozumia³ dlaczego i nacisn¹³ w³aœciwy przycisk. Prawie w³aœciwy. Gondola niczym b³yskawica unios³a siê w górê, Gondagil w ostatniej sekundzie zdo³a³ z³apaæ Czika i... I gondola znalaz³a siê w pozycji w³aœciwej dla lotu. – A nie mówi³em, Czik – mrukn¹³ do œmiertelnie przera¿onej wiewiórki. – Gondagil wszystko za³atwi. Absolutnie wszystko! O, nie, co to... co to znaczy? Tsi przesta³ panowaæ nad sob¹. Be³kota³ coœ po swojemu z jêzykiem na brodzie ze strachu i próbowa³ wspinaæ siê w górê po skale. Jori, sam œmiertelnie przestraszony, stara³ siê uspokajaæ przyjaciela. – Nigdzie nie wejdziemy, Tsi. Musimy czekaæ tutaj, a kiedy oni siê zbli¿¹, bêdziemy ich kopaæ i str¹caæ w dó³. Jeœli to nie pomo¿e, trzeba bêdzie skakaæ. Wolê umrzeæ, ni¿ staæ siê œwi¹tecznym obiadem tych tam! Elf ziemi dysza³ z wysi³kiem. £zy p³ynê³y z jego zielonych oczu. – Tak. Bêdziemy skakaæ. Lepsza œmieræ. O Jori! Tak siê bojê! – Ja te¿ – przyzna³ przyjaciel, dzwoni¹c zêbami. – Ale nie poddamy siê bez walki. Tsi próbowa³ siê uœmiechaæ. – Nie. Nie poddamy siê. Bêdziemy kopaæ i spychaæ ich... Jori, ja siê ju¿ nigdy nie bêdê skar¿y³. Jeœli tylko wyjdziemy st¹d ¿ywi, nigdy nie bêdê narzeka³, ¿e jestem sam i ¿e jest mi Ÿle. Nigdy te¿ nie bêdê zazdrosny. Tak strasznie têskniê za swoim zielonym lasem i wszystkimi przyjació³mi. Mam ich tak wielu, zarówno wœród ludzi, jak i elfów, i... Na co ja siê w ogóle skar¿y³em? Tak mi teraz wstyd! Jori chcia³ wrzasn¹æ, by tamten siê zamkn¹³, ale nie mia³ serca tego zrobiæ. Doskonale rozumia³, jak Tsi siê czuje, on sam prze¿ywa³ podobne stany. Na co kiedyœ w domu narzeka³, czy ktoœ móg³ mieæ lepiej ni¿ on? A mimo to wci¹¿ szuka³ przygód, wystêpowa³ przeciwko wszelkim zakazom i zachowywa³ siê okropnie dziecinnie. Teraz pojmowa³, jak bardzo uprzywilejowani s¹ mieszkañcy Królestwa Œwiat³a. Teraz, kiedy on i Tsi stali twarz¹ w twarz ze œmierci¹. I to z jak¹! Bestie zbli¿a³y siê niebezpiecznie. Jori z trudem prze³kn¹³ œlinê i odwa¿y³ siê spojrzeæ w dó³. Pospiesznie cofn¹³ siê z powrotem. – Uff – szepn¹³. – Te œrodkowe odnó¿a to przyssawki! Dlatego wspinaj¹ siê z tak¹ ³atwoœci¹. – Co to za jedni? – szepn¹³ Tsi. By³ zielonoblady, a z oczu wci¹¿ p³ynê³y mu ³zy. – Nie wiem, Tsi. To nie s¹ zwierzêta, a ludzie te¿ nie, s¹ jakby czymœ poœrednim, podobnie jak inne istoty, które zamieszkuj¹ z³e okolice Królestwa Ciemnoœci. S³ysza³eœ przecie¿ o Svilach. Kiedyœ by³y to po prostu szczury, które podesz³y za blisko do Ÿród³a z³a. Myœlê, ¿e tutaj mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Jakieœ niewinne stworzenia, które zosta³y dotkniête bliskoœci¹ z³a. Mo¿e dzikie bestie, przebywaj¹ce w pobli¿u murów, równie¿ wywodz¹ siê st¹d, z Gór Czarnych? Pochodz¹ po prostu z niepamiêtnych czasów. Tsi zadr¿a³, ale kiwa³ g³ow¹. Nie odwa¿y³ siê spojrzeæ w dó³. – Jak blisko ju¿ podpe³z³y? – Znajduj¹ siê jakieœ piêædziesi¹t metrów pod nami. Potrzebuj¹, jak widaæ, sporo czasu. Jori nie chcia³ opowiadaæ, jak potwory wygl¹daj¹ z bliska. Osobiœcie nazwa³by je po¿eraczami padliny, to pierwsze okreœlenie, jakie przychodzi³o mu do g³owy, tylko ¿e Jori zawsze wyra¿a³ siê przesadnie dramatycznie. Pe³zn¹ce po skale istoty by³y trupio blade, wygl¹da³y jak wielkie, bia³e larwy. Ich cia³a, w czêœci smuk³e, a w czêœci dziwnie rozdête, przywodzi³y na myœl w³aœnie larwy. Ale rêce wygl¹da³y jak rêce, z d³ugimi chwytnymi palcami, g³owy te¿ mia³y ludzkie, z oczyma, uszami, nosami i ustami. Przede wszystkim widzia³o siê jednak czarne oczodo³y i rozwarte paszcze. Teraz Jori dostrzega³ równie¿ spiczaste zêby, d³ugie i bardzo ostre. Gdyby tylko mieli coœ do obrony, jakiœ nó¿, coœ, co mo¿na by rzucaæ w dó³, cokolwiek, ale oni nie mieli absolutnie nic. Nie zabiera siê broni, jeœli pragnie siê wykonaæ spacerow¹ rundê ponad piêknymi ³¹kami i bezpiecznymi osadami Królestwa Œwiat³a. Pozostawa³y im tylko w³asne stopy, którymi mogli kopaæ, na dodatek Tsi-Tsungga by³ bosy. Dotychczas Jori potrafi³ zachowywaæ ch³ód i opanowanie, jakby patrzy³ na film, jakby to, co siê dzieje, go nie dotyczy³o. Teraz zaczyna³a siê w jego umyœle budziæ nieub³agana pewnoœæ i raz za razem ogarnia³y go fale przera¿enia, chcia³ wzywaæ pomocy, lecz nie wiedzia³, kto móg³by go us³yszeæ. Próbowa³ oczywiœcie wzywaæ Marca i dziadka Móriego oraz innych, z którymi mo¿na nawi¹zaæ telepatyczny kontakt, ale mur stanowi³ nieprzeniknion¹ przeszkodê. Myœla³ tak, jak powiedzia³, ¿e raczej rzuci siê w otch³añ, ni¿ pozwoli po¿reæ tym potworom. Czy jednak chcia³ umrzeæ? Ba³ siê strasznie, ¿e bêdzie siê rozpaczliwie trzyma³ ¿ycia do samego koñca. Te mro¿¹ce krew w ¿y³ach dŸwiêki! Rozlega³y siê teraz bardzo blisko, s³ysza³o siê w nich oczekiwanie. Mlaskania, siorbania, charczenia. Pojêkiwa³ ze strachu, a Tsi kompletnie nad sob¹ nie panowa³. Ch³opcy znajdowali siê tak wysoko na skalnej pó³ce, jak tylko to by³o mo¿liwe. Dalej iœæ ju¿ nie mogli. Ale... Jori popatrzy³ pytaj¹co na Tsi, dostrzeg³ zdumienie w przenikliwie zielonych oczach przyjaciela i zrozumia³, ¿e tamten s³yszy to samo. Poprzez makabryczny zgie³k, dochodz¹cy z do³u, us³yszeli inny dŸwiêk