To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Kopytko został teraz bez pana i musiał sobie pójść precz. Figle mu były ciągle w głowie, więc się o nic nie troszczył, zabrał z sobą szydło, dratwę, trochę smoły i poszedł w świat. Idzie, idzie i wszędzie zrobi coś złego. Tam, gdzie się drogi rozchodzą, stoi zawsze słup, do którego ludzie przybijają drewnianą rękę, aby wskazywała drogę; zobaczył taką rękę Kopytko, oderwał ją i tak przybił z powrotem, że pokazywała na niebo. Przyszedł biedny człowiek, który zabłądził, aż tu patrzy: stoi słup z drewnianą ręką. Zdziwiło go to bardzo, że nie wskazywała ani na prawo, ani na lewo, tylko do góry, ale myślał, że tak jest pewnie dobrze i że należy iść w stronę nieba. Wdrapał się więc na słup i począł iść do góry, i tak idzie biedaczysko aż do tego czasu, bo niebo jest bez końca. A Kopytko ciągle wędrował. Raz koło jednej wsi spotkał wielkiego kaczora, który się zataczał, idąc przez pole. - Jak się nazywasz? - rzekł szewc. - Wojciech Kwak! - rzekł kaczor. - A czemu się zataczasz? - Bo jestem pijany! - rzekł kaczor i zaczął tańczyć. Szewczyk pomyślał sobie, że ten kaczor to jest taki sam nicpoń jak i on, więc mu powiedział: - Chodź ze mną, będzie nam weselej! - A dokąd ty idziesz? - spytał kaczor. - Ja - rzekł szewczyk - idę tam, gdzie żyje jeden szewc, co ma buty. - W takim razie to bardzo daleko! - rzekł kaczor - ale pójdę z tobą, bo masz takie uszy, jakich jeszcze nie widziałem. Szli odtąd razem i bardzo im było wesoło; pokazało się, że kaczor był to może większy jeszcze łobuz, niż szewczyk, i obaj stroili takie figle, że ludzie przed nimi uciekali. Idą tak sobie, idą, aż tu patrzą, śpi w lesie człowiek, bardzo stary i pewnie okropnie miły i dobry, bo się przez sen uśmiecha. Spostrzegli go zaraz i od razu już myślą, jakiego by mu spłatać figla. - Kwaknę mu nad uchem! - rzekł cicho kaczor. - Nie można, bo się zaraz dowie, jak się nazywasz - rzekł szewczyk. - Więc co zrobimy? - Najlepiej będzie - mówił szewczyk jeśli mu zrobię tak, - żeby się złościł. Podszedł po cichutku do staruszka i ściągnął mu buty z nóg, potem te buty uwiązał do długiego sznurka, sznurek przerzucił przez wysoko rosnącą gałąź, a wreszcie ukrył się z kaczorem za pniem drzewa. Czekają tak cicho, aż tu staruszek się budzi; musiał być bardzo biedny, bo się ogromnie zasmucił, ujrzawszy, że mu ktoś ukradł buty. Jakież było jego zdziwienie, kiedy nagle ujrzał buty, wiszące w powietrzu; twarz mu się rozjaśniła i podniósł rękę, aby wziąć buty. W tej chwili one, jak zaczarowane, uciekły szybko w górę. Staruszek zdziwił się jeszcze bardziej i znowu je chciał schwytać, bo się nagle zniżyły, w tej chwili jednakże z powrotem podleciały w górę. Zmęczył się staruszek, wreszcie usiadł na ziemi i począł gorzko płakać, gdyż nie wiedział, że to Kopytko na sznurku przez psotę podciągał buty w górę. Łzy biegły po twarzy staruszka. Szewc Kopytko rzekł wtedy cicho do kaczora: - Panie Kwak! co się jemu stało z oczyma? - Nie wiem - odpowiedział kaczor - ale to widzę, że są zupełnie mokre. - To dziwne! - szepnął szewczyk - pierwszy raz to widzę. Trzeba się temu przypatrzeć z bliska. Taka go zdjęła ciekawość, że zapomniał o butach, wyszedł spoza drzewa i zbliżył się do staruszka. Ten, ujrzawszy go, wykrzyknął: - Nieszczęście, nieszczęście! - Co ci się stało. staruszku? - zapytał szewc. Staruszek odrzekł: - Buty moje uciekły, a drugich nigdy już mieć nie będę. Wtedy rzekł szewczyk: - Przyniosę ci twoje buty, jeśli mi powiesz, co to jest, co biegnie z twoich oczu? - To? - rzekł staruszek - to łzy! - Cóż to jest? Staruszek się zdziwił i zapytał: - To ty nigdy nie płakałeś? - Nie wiem, jak to się robi! odpowiedział szewczyk. - A śmiać się umiesz? - O, i jak jeszcze! Pobiegł i wrócił za chwilę z butami; za nim, kołysząc się, biegł zadyszany kaczor, Wojciech Kwak. Wołał szewczyk już z daleka: - Masz tu swoje buty, staruszku! Staruszek się zdumiał, spojrzał na niego uważnie i pyta: - To ty mi je zabrałeś? - Ja! - rzekł szewczyk. - A dlaczego? Czy chciałeś je wziąć? - Nie! - Więc powiedz mi, dlaczego? - Aby ci zrobić przykrość, przez psotę - rzekł Kopytko. - A czy ty wiesz - rzekł staruszek - że ja płakałem dlatego? - Nie! - rzekł szewczyk - a czy łzy bolą? - Bardzo bolą i bardzo pieką, dlatego nigdy nikogo nie należy przyprawiać o łzy. Zbliż się do mnie! - Oho! - krzyknął szewczyk - pewnie mnie chcesz nabić za to, żem ci wypłatał figla. Staruszek posmutniał i powiada: - Chcę cię uścisnąć i prosić, abyś nigdy nie robił psot, więc zbliż się do mnie. Szewczyk zbliżył się nieśmiało, a wtedy staruszek pogłaskał go po głowie i ucałował. - Co to jest? - rzekł cichutko szewczyk i otarł ręką oczy. - To nic - rzekł staruszek - to łzy, więc i ty poznałeś, co to znaczy płakać. - Ale - rzekł szewczyk - to być nie może, bo przecież mówiłeś, że łzy pieką i bolą, a to jest bardzo przyjemne. - Bo są i takie, jeśli człowiek jest szczęśliwy. Niech ci Pan Bóg da takich łez jak najwięcej. Więc nie rób już nigdy takich psot, które ludzi przyprawiają o gniew albo o ból