To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Przykro mi, Paddy. Odpowiedzią był nieartykułowany wrzask wściekłości, który - jak się zdawało - podziałał cucąco na innych potępionych, bowiem zaczęli unosić głowy. - Du lieber Gott, wir sind verloren! - wykrzyknął któryś. - Moi glaza, o moi glaza - zapłakał inny. - Sonia, mein Schatz! Wo bist du! - rozdzierająco zajęczał trzeci. Masa zakrwawionych ciał ożywała, niczym kłębowisko węży. Do upiornego chóru dołączały kolejne głosy. - Merde, ćest le gas... - Zurueck! Zurueck! Bewege dich, Dummkopf! - Dieujuste, pardonne... - Allah akbar, Allah akbar... W szarości odzywało się coraz więcej udręczonych krzyków. Jeremy zrozumiał, że tam dalej, we mgle, kryją się kolejne makabryczne ołtarze... Nie był w stanie wytrzymać ani chwili dłużej. Odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w tym samym kierunku, z którego przybył. Niemożliwe, żeby przez góry prowadziła tylko ta jedna droga. Znajdzie inną. - Zgnijesz tu, świętoszku! - dobiegł go z mgły ryk Paddy'ego, a potem odgłos splunięcia. Jeremy przyspieszył kroku, prawie biegł, nie zważając na to, że kamienie osypują mu się spod stóp. Jeszcze długo goniło go niesione wiatrem rozdzierające zawodzenie. - Sonia, mein Schaaatz! 3. Ścieżka nad przepaścią Ponieważ krojczych ubyło, ubyło też pracy dla zamiataczek. Nie żeby to w przypadku Erin coś zmieniało; trwała nadal w szarym zawieszeniu, wykonując swoje obowiązki jak automat, pozbawiona wspomnień, lęków czy nadziei... Aż kiedyś - nie umiała określić, ile czasu upłynęło od najazdu żołnierzy, właściwie nie była nawet pewna, czy najazd rzeczywiście nastąpił, czy też może uroiła go sobie - z odrętwienia wyrwał ją odgłos otwierających się wrót. Dźwięk jakby przebudził ją ze snu. W okamgnieniu była znowu sobą, przytomna, czujna. Wstrzymała oddech wi- dząc, że do baraku wchodzi postać w czarnym mundurze i pelerynie. Nadzorca natychmiast podjechał do przybysza, gnąc się w ukłonach. Na jego opasłym obliczu wykwitł uśmiech słodki niczym sacharyna i tak samo sztuczny. - Po służbie? Demon potwierdził ruchem głowy; jego wzrok błądził po hali. - Szukam towarzystwa. - Ochrypły głos przywodził na myśl lwi pomruk. - O, to nie wiem, czy szanowny pan znajdzie. U nas same kiepskie sztuki, a już u mnie w ogóle ostatni syf. - Powiadasz? Nie, aż tak źle chyba nie jest. Masz tu taką jedną młodszą z rudymi włosami, widziałem. - Aaa, to pewnie panu oficerowi chodzi o zamiataczkę. Fakt, jest młodsza od innych. Ale nie wiem, czy się nadaje. Solidnie ją poharatali... - Kiedy tu trafiła? - W przeddzień święta narodzin Syna. - Ostatnie słowo Bienenstock wysyczał z obrzydzeniem. - Co ty gadasz? To już dawno powinna być w pełni sprawna. - Powinna, co nie znaczy, że jest. Niektóre wolniej przychodzą do siebie. Jeśli wolno mi to powiedzieć, proszę pana, kaci znają się na swoim rzemiośle, my zaś mamy ograniczone możliwości... - Marudzisz, tłuściochu. Zawołaj ją, to się przekonamy. - Wedle życzenia. Daaale! - rozdarł się nadzorca na cały barak. - Pozwól no tu! Serce na chwilę przestało jej bić, ale wyszła z cienia jak gdyby nigdy nic. Oficer na jej widok drgnął; chyba się domyślił, że wszystko słyszała, ale nic nie powiedział. Wziął ją za rękę, żeby obejrzeć przedramię. Ku jej zaskoczeniu, zamiast szarpnięciem zerwać bandaż, ostrożnie go odwinął. Nie zabolało ani trochę, gaza odchodziła bez trudu. Erin nie wiedziała, czy się ucieszyć, czy zapłakać na widok tego, co się wyłoniło spod opatrunku. - Gdzie ty tu widzisz rany, Bienenstock? – parsknął demon. - Wygojone jak trzeba. Ujął ją następnie za podbródek, odwracając twarz do światła. Miała przemożną ochotę krzyknąć ze strachu i wstrętu, ale nie dała nic po sobie poznać. Wyraźnie zadowolony z oględzin rzucił monetę nadzorcy, który pochwycił ją skwapliwie, po czym skinął na Erin. - Pójdziesz ze mną. Sprawdziwszy zębami, czy moneta nie jest fałszywa, Bienenstock wyszczerzył się usłużnie. - Mamy oddzielną izbę na tyłach... specjalnie... - Pamiętam. Izba była paskudna jak wszystko tutaj, ale na łóżku ku zaskoczeniu Erin leżała pościel. Nawet w miarę czysta, choć zalatująca stęchlizną. I tak jednak świeższa niż to, co Erin miała na sobie. Drugą' rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy zaraz po wejściu, było okno. Podbiegła do niego z biciem serca. Po raz pierwszy miała okazję zobaczyć skrawek ze- wnętrznego świata - coś więcej aniżeli trzy baraki i łączący je korytarz. Rozczarowała się. Z okna rozciągał się widok na ponure pustkowie. Na zewnątrz panowała noc, lecz niebo rozświetlała łuna, przywodząca na myśl pożary szybów naftowych. Szyba była rozbita, z siatką pęknięć, jakby ktoś w nią cisnął z zewnątrz kamieniem; powiew ciągnący przez otwór zalatywał spalenizną. - Wracaj - przywołał ją do porządku demon. - Popatrzysz sobie później. Stanęła przed nim, zmuszając się do uśmiechu. Skrzywił się z niesmakiem, patrząc na samodziałową szmatę. - Zdejmuj to. Poczuła chłód w brzuchu, ale usłuchała. - Odwiń resztę opatrunków. Trochę to trwało, część musiała odrywać siłą. Na deskach podłogi szybko wyrósł pokaźny stosik brudnej gazy. Skończywszy, z obrzydzeniem wepchnęła wszystko pod łóżko; później sieje spali. Wszystkie rany były zagojone. Zostały po nich różowe, nierówne blizny, lekko błyszczące, jak z plastiku. Wyglądało to tak ohydnie, że aż się wzdrygnęła. Oficer objął ją gestem, który miał chyba dodać jej otuchy. - Nie martw się, z czasem zbledną