To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I tak dalej. Potem wszakże Billy znalazł coś, co go zainteresowało. Ta dziewczyna z sąsiedztwa, Perfection Middleton - uśmiechnął się na wspomnienie ładnego dziewczątka, które kiedyś całował na pożegnanie - doszła do majątku. Była teraz właścicielką rancza w tych stronach. Nazywało się Caravale. Middletonowie zrobili się cholernymi snobami, przeczytał. Usiadł na ubłoconych schodkach i zadumał się. Caravale. To niedaleko, tylko jakieś sto mil na wschód. Powinni złożyć Perfy wizytę. Sąsiedzką wizytę. Gdzie do licha jest Eddy? Jak zwykle zawieruszył się właśnie wtedy, kiedy jest potrzebny. To on był sąsiadem Perfy, nie Billy. A właściwie czemu nie? Może warto by się jej przypomnieć? Dotarcie na miejsce zajęło mu kilka dni. Skierowano go w stronę głównych zabudowań rancza, ściślej mówiąc budynków gospodarczych, sam dom bowiem wypalony był do fundamentów. Billy ruszył ku stajniom, kiedy drogę zastąpił mu facet o wyglądzie typowego ziemianina. - Hola! A ty dokąd? - Napoić klacz, chłopie. Wyschła na wiór. Z kim mam przyjemność? - Ben Buchanan. Jestem tu szefem. Szukasz może pracy? - Nieszczególnie. Przyjechałem w odwiedziny do znajomej. - A któż to taki? - Panna Middleton. Jest właścicielką tego rancza, zgadza się? - Ściślej mówiąc jego części, ale tu jej nie znajdziesz. Wróciła do Bowen. - To dopiero pech! Bardzo chciałem się z nią zobaczyć. Znamy się od dawna, byliśmy sąsiadami w Brisbane. Ale z tego, co tu widzę, wy również mieliście ostatnio pecha. - Owszem - przytwierdził ponuro Buchanan. - Oprócz tego brakuje nam rąk do pracy. Jesteś pewny, że nie chcesz się zahaczyć? - Nie, chłopie. Niewiele miałbyś ze mnie pożytku przy bydle, nie potrafiłbym spętać nawet kołka w płocie. - Potrzebni mi też cieśle. Budujemy chałupę na czas, zanim postawię nowy dom. - Cieśle, powiadasz? W swoim czasie robiłem trochę w drewnie. Płaca i utrzymanie? - Tak - rzekł Buchanan. - W baraku jest miejsce do spania. Możesz zacząć od jutra. - Umowa stoi, brachu. - Billy uśmiechnął się szeroko. Równie dobrze mógł tu przylgnąć na jakiś czas. Zawiadomi kumpli Eddy'ego z Charters Towers, żeby kazali cholernemu idiocie zbierać dupę w troki i przyjechać do Caravale, jak tylko się pojawi. Do tego czasu może Perfy Middleton już wróci. Nie dziwota, że wyjechała, skoro nie ma tu nawet gdzie mieszkać. Właśnie kończyli budować czteroizbową chatę, która miała pomieścić gospodynię, Buchanana i jego matkę, tę cholerną piekielnicę, która potrafiła się wykłócać o każdy gwóźdź, kiedy zjawił się Eddy. Przeklęta oferma! Oczywiście się zgubił, przejechał około pięćdziesięciu mil w złym kierunku przez pusty skrub, wyczerpał zapas żywności i wody, i w końcu jacyś tubylcy przydybali go, jak jeździł w kółko. - Brakuje ci piątej klepki, czy co? - rozdarł się na niego Billy. - Gdzie do cholery byłeś? Eddy chciwie pochłonął zupę i wyciągnął talerz po dolewkę. - Tobie to się wydaje, że zjadłeś wszystkie rozumy - warknął - ale za to ja wiem coś, czego ty nie wiesz. Za taką informację wszyscy twoi kumple daliby sobie powyrywać przednie zęby. - Tak? - roześmiał się Billy. - No to zdradź mi tę wielką tajemnicę. Odkryłeś, jakiego koloru pantalony nosi Kasia z Kerry? Osoba zwana Kasią z Kerry była najbardziej osławioną burdel_mamą w Charters Towers. Maniery miała iście dragońskie, toteż niektórzy twierdzili, że jest to mężczyzna w damskim przebraniu. - Bardzo zabawne - skrzywił się Eddy. - No to o co chodzi? - ponaglił go Billy - Nie każ mi się domyślać. - Nie tutaj. - Eddy zerknął na poganiaczy stłoczonych przy długim stole. - Powiem ci później. - Nikt nie słucha - prychnął Billy. Istotnie, głodni mężczyźni byli zanadto zajęci pilnowaniem swych porcji wołowego gulaszu i pur~ee, będącego tworzoną ad hoc przez kucharza mieszanką gniecionych ziemniaków, marchwi, pasternaku, cebuli i wszystkich innych warzyw, jakie wpadły mu w łapy. Danie to cieszyło się wśród poganiaczy nie słabnącym powodzeniem. - Później - szepnął Eddy tajemniczo