To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Pokazała w stronę Piątej Ulicy. — Jedna podręczna torba. Do szybkiego przenoszenia. Bardzo praktyczna. — Wygodna przy nagłych wyjazdach. — Zgadza się — powiedziała, udając, że nie rozumie, co mam na myśli. Zrobiliśmy jeszcze jedno okrążenie. — Pójdziemy do mnie — powiedziałem bez wahania. — Dobrze. — Mam małe mieszkanie... — To nic. '— ...zjemy u mnie. Przygotujemy coś sami. Stanowimy cały personel kuchni. Biorę na siebie to cholerne zmywanie naczyń. — Świetnie — przystała. Kiedy przebiegliśmy kolejne sto jardów, przerwała naszą sportową zadumę. — 01iver — wtrąciła lekko płaczliwym tonem — ale kto weźmie na siebie to cholerne gotowanie? Spojrzałem na nią. — Coś w żołądku podpowiada mi, że nie żartujesz. Nie żartowała. Podczas ostatniego okrążenia opowiedziała mi o swoich kulinarnych umiejętnościach. Równały się zeru. Kiedyś chciała się zapisać na kursy do Cordon Bleu*, ale Mikę zaprote- stował. Zawsze można przecież sprowadzić nauczyciela do włas- nej kuchni. Prawie mnie to ucieszyło. Opanowałem gotowanie makaronu, smażenie jajecznicy i kilku innych wymyślnych po- traw. Czyniło mnie to ekspertem, który mógł wprowadzić ją teraz w arkana kulinarnej sztuki. Po drodze do mnie, którą pokonuje się szybciej truchtem niż samochodem — zatrzymaliśmy się, żeby kupić chiński obiad na wynos. Miałem poważne trudności z dokonaniem wyboru. — Jakiś problem? — spytała Marcie, przyglądając się, jak uważnie studiuję kartę dań. — Tak. Nie mogę się zdecydować. — To tylko obiad — powiedziała Marcie. Nigdy nie dowiem się, czy była to aluzja, czy odkrycie jakiejś prawdy. Siedzę w swoim salonie, staram się czytać „Timesa" z zeszłe- go tygodnia i udaję, że kobieta biorąca prysznic w mojej łazience to nic nadzwyczajnego. * Cordon Bleu — prestiżowa szkoła kulinarna w Paryżu. — OHver — dobiega jej głos — te ręczniki są jakieś... przegniłe. — Zgadza się. — Masz czyste? — Nie — odparłem. Chwila milczenia. — Dobra, jakoś sobie poradzę — powiedziała. Łazienka wypełniła się kobiecymi zapachami. Chciałem wziąć tylko krótki prysznic (w końcu miałem tylko jedną gębę!), ale woń perfum zatrzymała mnie dłużej. A może bałem się opuścić azyl bezpiecznego ciepła? Byłem spięty. I rozdrażniony nieco. Ale, co dziwniejsze, przygotowując się do wieczoru z kobietą, która chciała bawić się ze mną w dom według moich dziwacznych reguł, nie potrafiłem powiedzieć, czy jestem szczęśliwy czy smutny. Wiedziałem tylko, że miotają mną jakieś uczucia. Marcie Binnendale stała w kuchni, udając, że potrafi zapalić piecyk. — Musisz użyć zapałek, Marcie — zakasłałem, otwierając szybko okno. — Pokażę ci. — Przykro mi, przyjacielu — powiedziała niezmiernie zakło- potana. — Zupełnie się na tym nie znam. Podgrzałem chiński obiad, wyjąłem piwo z lodówki i nalałem jej soku pomarańczowego. Marcie nakryła do stołu (kuchennego). — Skąd wziąłeś te noże i widelce? — spytała. — Och, z różnych miejsc. — Na to wygląda. Każdy jest inny. — Lubię różnorodność. (Tak. Kiedyś mieliśmy całą zastawę. Ukryłem ją razem z innymi rzeczami, które przypominały mi o małżeństwie). Usiedliśmy na podłodze i zjedliśmy obiad. Starałem się być zupełnie swobodny. Zastanawiałem się, czy mój gość w tym zagraconym, klaustrofobicznym mieszkaniu nie zaczął tęsknić za swoim normalnym życiem. — Miło tu — powiedziała Marcie. I dotknęła mojej dłoni. — Masz jakąś muzykę? — Nie. (Pozbyłem się gramofonu Jenny). — Nic? — Tylko radio, które mnie budzi. — Mogę nastawić na stację QXR? — spytała. Skinąłem głową, próbując się uśmiechnąć. Marcie wstała i podeszła do radia przy łóżku. Było to cztery, może pięć kroków od naszego obozowiska. Zastanawiałem się, czy przyjdzie z po- wrotem, czy zaczeka tam na mnie. Czyżby zauważyła moją depresję? A może uznała, że mój miłosny zapał już osłabł? Nagle zadzwonił telefon. Marcie stanęła przy aparacie. — Mam odebrać, OHver? — Dlaczego nie? — Może to jakaś przyjaciółeczka — uśmiechnęła się. — Pochlebiasz mi. Ale to wykluczone. Odbierz. Wzruszyła ramionami i podniosła słuchawkę. — Dobry wieczór... Tak, to ten numer... Mieszkanie pana Barretta. Kim ja jestem? A jaki to ma związek? Kto, u diabła, mógł być taki bezczelny, żeby przesłuchiwać moich gości? Wstałem i chwyciłem słuchawkę z surową miną. — Słucham. Kto mówi? Ciszę po drugiej stronie przerwał szorstki okrzyk: — Gratulacje! — Ach, Phil. — No, chwała Najwyższemu — zawołał święty Cavilleri. — Co u ciebie, Phil? — spytałem jakby nigdy nic. Całkiem zignorował moje pytanie i zadał własne: — Miła jest? — Kto taki? — zgasiłem go oziębłym tonem. — Ona, dziewczyna, która odebrała telefon. — Och, to tylko pomoc domowa. — O dziesiątej wieczorem? Daj spokój, przestań mnie baje- rować. Gadaj, jak jest. — Chciałem powiedzieć: sekretarka. Pamiętasz Anitę, tę, co ma tak dużo włosów na głowie