To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Miał wrażenie, że Landers tego chce. Landers powiedział tak jednemu porucznikowi ze swojej kompanii. Głos Strange'a nabrał wysokich tonów i groził załamaniem się. - Owszem, wspominałeś mi o tym - rzekł Prell. - Myślałem, że wszystko jest załatwione. — No, a jak czułbyś się ty? Gdybyś nagle wyszedł ze szpitala ze zwolnieniem z wojska? — Okropnie - przyznał Prell. - Ale ja to nie on. On nie był gościem... materiałem na wojskowego - poprawił się. - W przeciwieństwie do mnie. No i chciał wyjść z wojska, tak czy nie? — Tak. To prawda - odparł bez przekonania Strange. - Nie był zawodowym żołnierzem. - Posłuchaj, Johnny. Za dwa tygodnie wracam do Kilrainey. Zaczekaj z tym do tego czasu. Pogadaj z Winchem. - Winch nie będzie rozmawiał na ten temat. Pewnie, że nie. Chuj złamany! - pomyślał z wściek- łością Prell. — Zastanowimy się nad tym, kiedy wrócę. Wszystko dokładnie przedyskutujemy. — Oczywiście - odparł Strange. - Oczywiście. Nie pali się. Po prostu pomyślałem, że zechcesz o tym wiedzieć. 548 — Naturalnie. Cieszę się, że zadzwoniłeś - skłamał Prell. - Jeżeli będziesz miał ochotę, to zadzwoń tu do mnie jutro. Pojutrze będziemy już w Lincoln, w Ne- brasce. — Jasne. Nie martw się. To znaczy, o mnie. Nic mi nie jest. Odwiedzę cię, jak tylko wrócisz. — A jak tam twoja nowa jednostka? - spytał Prell. — W porządku. Nic nadzwyczajnego. Oddziały łącz- ności, można wytrzymać. Staram się, żeby żołnierze jedli dla odmiany porządne gorące posiłki. — Założę się, że bardzo im smakują - powiedział Prell i złapał się na tym, że zapamiętale uśmiecha się do słuchawki. Co za idiotyzm! Tak jakby Strange mógł go widzieć. — Smakują. Smakują. No dobra, to na razie - rzekł Strange i chwilę podumawszy spytał: - A tobie jak tam leci? — Doskonale. Chyba jestem urodzonym mówcą - odparł Prell — To dobrze. W słuchawce trzasnęło i zaległa cisza. Prell zdał sobie sprawę, że rozmawiając przez telefon, cały czas stał i że znów zaczynają go boleć nogi. Wrócił do łóżka. Ale kiedy się na nim położył, dopadły go wyrzuty sumienia. Wyrzucał sobie, że nie pomógł Strange'owi tak, jakby należało. Wyrzucał sobie, że za mało przejął się losem Landersa. Wyrzucał też sobie, że nie zaprzyjaźnił się z nim bliżej. Czemu tego nie zrobił? Wreszcie dopadł go wyrzut sumienia największy ze wszystkich: Co ktoś taki jak on robił tutaj? Przemówie- niami zarabiał na życie. Stał się estradowcem. Wraz ze swoim Medalem Honorowym należał do trupy est- radowej. Z tą myślą musiał walczyć codziennie i wciąż ją przezwyciężać, ale z każdym dniem wracała do niego 549 coraz silniejsza i potężniejsza, zmuszając go od nowa do zmagania się z nią. Zwykle wyrzut ów dopadał go o tej samej porze każdego popołudnia, po dniu spędzonym na zbijaniu bąków. Wracał wtedy do jakiegoś hotelu, mając przed sobą taką czy inną wspaniałą perspektywę w rodzaju wieczornego przemówienia albo jeszcze jednej hulanki w towarzystwie wesołych, przebranych w wojskowe mundury figlarzy z Hollywood. Kładł się na łóżku, dając nogom dwie godziny wytchnienia i walcząc z po- czuciem winy. Estradowiec, zachęcający ludzi, żeby kupowali obli- gacje wojenne. Grający na ich uczuciach. "Wykonawca" wśród "speców od oświetlenia", "speców od dźwięku", "scenarzystów", "reżysera" i "producenta". Wszyscy oni instruowali go, co ma mówić, jak ma mówić i jak to "zagrać". Co on, u licha, tu robił?! Prell nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Dobrze znana, najprostsza odpowiedź brzmiała, że jest tutaj, ponieważ chce pozostać w wojsku. Gdyby nie znalazł się tutaj, już byłby zwykłym szarym cywilem. Prell wszystko to sobie przemyślał dawno temu. Zrobił to jeszcze raz po zapadnięciu ostatecznej decyzji w jego sprawie na początku grudnia, kiedy to generał Stevens, podówczas jeszcze pułkownik, wezwał go do siebie i przedstawił mu do wyboru dwie możliwości: zwolnienie z wojska albo sprzedaż obligacji wojennych. Stevens był na tyle uprzejmy, że wyraził gotowość porozmawiania z nim o tym. Decyzję podjęli wspólnie