To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Naturalnie sporo jej przekonań dotyczących wyglądu wynikało z próżności, ale pocieszała się, że nie jest w tym względzie wyjątkiem. Skończyła zapinać kurtkę mundurową, nałożyła na głowę czapkę i wyciągnęła rękę ku Nimitzowi. Nie był w stanie wskoczyć jej na ramię, ale podszedł i przy jej pomocy umościł się w zagięciu łokcia. Wiedział, że miała ochotę złapać go jak kociaka, bo byłoby jej w ten sposób wygodniej, ale nie zrobiła tego, za co był jej wdzięczny. Czego nie omieszkał przekazać. — Gotów, Stinker? — spytała. Zastrzygł potwierdzająco uszami. — Doskonale — oceniła. I skierowała się ku drzwiom, za którymi czekał milczący LaFollet. * * * — Dzień dobry, pani admirał — powitała ją formalnie Harriet Benson, ledwie Honor weszła do centrum ogniowego obrony systemowej. Honor spojrzała na chronometr i uśmiechnęła się złośliwie. — Faktycznie dzień — zgodziła się. — A czy dobry, to się okaże. Benson zachichotała, ale nic nie odpowiedziała. Wyglądała znacznie lepiej niż przed zdobyciem wyspy. A nawet przed rozpoczęciem procesów. Dla Honor był to ciężki i niewdzięczny obowiązek, tym cięższy, że od początku postanowiła zatwierdzać każdy wyrok, co wymagało zapoznania się z każdą sprawą. Nie miała innego wyjścia — z jednej strony był to jej obowiązek, z drugiej, jeśli ktoś kiedyś mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności za złamanie zasad konwencji denebskiej, byłaby to właśnie ona. A z trzeciej tak po prostu nakazywało jej sumienie, a od niego nie było żadnej ucieczki. Przyjęła więc odpowiedzialność za śmierć tych, którzy na nią zasłużyli, tak jak poprzednio brała ją za śmierć tych, których zabijała w walce. A śmierć towarzyszyła jej od lat — wszędzie, gdzie się zjawiła, kroczyła zaraz za nią, tak wśród przyjaciół, jak i wśród wrogów. Na szczęście wśród tych ostatnich znacznie częściej, ale i tak wspomnienia czasami ją przytłaczały. Zwłaszcza w nocnych koszmarach. Miała przy tym pełną świadomość, że nie może tego uniknąć. Był to paradoks, ale jedyną rzeczą, której nie potrafiła mimo niechęci do przelewania krwi, była bezczynność przy świadomości, jakie będą jej konsekwencje. I nie wynikało to z niemożności zignorowania obowiązku czy sprawienia zawodu tym, którzy byli od niej zależni. Wiedziała, że jest zabójcą głównie dlatego, że była w tym naprawdę dobra. Miała do tego dar — zmysł taktyczny, umysł stratega i talent, którego do tej pory nikomu nie udało się zdefiniować. To właśnie ten talent niejako wymagał, by stała się zabójcą. Obowiązek. Lojalność. Honor. Patriotyzm — można to było nazwać rozmaicie, ale w głębi duszy wiedziała, że stała się tym, kim się stała, nie tylko dlatego że ktoś musiał to robić, ale dlatego że robiła to znacznie lepiej niż większość ludzi. Znała też swe największe słabości — tendencję do wpadania we wściekłość, nad którą nie zawsze była w stanie zapanować, niezdolność do stanięcia w pół drogi momentami graniczącą z obsesją i skłonność do przemocy. Z kogoś o trochę innym charakterze cechy te uczyniłyby masowego mordercę. Nie była osobą bezpieczną, toteż wiedząc o tym, znalazła podświadomie najlepszy sposób, by zmienić wady w zalety, i poświęciła się obronie ludzi i przekonań, które były dla niej drogie. Większość ludzi była porządna i uczciwa. Nie święta, bo wtedy trudno byłoby z nimi wytrzymać, ale daleko im było do potworów. Wiedziała to na pewno, gdyż dzięki więzi łączącej ją z Nimitzem miała okazję poznać emocje innych. Z tego co było jej wiadome, nie miał takiej szansy nikt poza nią. I dlatego też wiedziała, że kreatury takie jak te, które w Piekle gwałciły, mordowały i torturowały dla samej przyjemności, wcale nie należały do rzadkości. Ktoś, kto dawno temu na Ziemi powiedział, że wszystko, co jest potrzebne, by zło zatryumfowało, to by dobrzy ludzie nic nie robili, miał rację. Nie mogła być jedną z tych, którzy pozostali bierni, i nic na to nie była w stanie poradzić. Ktoś musiał sprzeciwić się bezpiekom, komitetom bezpieczeństwa publicznego czy rozmaitym Youngom i Williamom Fitzclarence’om i to samo, co powodowało, że była, kim była, zmuszało ją, by to właśnie ona była tym kimś. A kiedy nocą zjawiali się zabici, mogła stawić im czoło — nie bez żalu czy poczucia winy, ale mogła, gdyż zginęli, bo nie miała innego wyboru jak próbować. A gdyby spróbowała nie zrobić tego i zwalić wszystko na barki kogoś, kto nie miał jej instynktu zabójcy, zginęłoby jeszcze więcej ludzi. Pozostała więc wierna przełożonym ufającym jej przysiędze oficerskiej i podkomendnym ufającym, że jej umiejętności pozwolą im przeżyć... albo że dzięki nim ich śmierć nie pójdzie na marne