To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Byłem przynajmniej żołnierzem. Miałem na to w kieszeni papiery, mogłem tego dowieść. Nie okazałem się zbyt tępy i niezdatny do niczego poza fizyczną pracą. Było parę minut po godzinach urzędowania. W gmachu pozostała tylko straż nocna i paru łazików. W rotundzie wpadłem na jakiegoś mężczyznę, który właśnie opuszczał biuro, twarz wydała mi się znajoma, ale nie mogłem skojarzyć. Napotkał moje spojrzenie i rozpoznał mnie. - Dobry wieczór! - powiedział raźnym głosem. - Jeszcze się nie zaokrętowałeś? Wtedy i ja go poznałem: sierżant z floty kosmicznej, który odbierał od nas przysięgę. Szczęka mi opadła. Ten mężczyzna, w cywilnym garniturze, chodził na dwóch nogach i miał obie ręce? - Och, dobry wieczór, panie sierżancie - wymamrotałem. Zrozumiał dobrze wyraz mojej twarzy, spojrzał na swoje nogi i roześmiał się. - Nie miej takiej miny, młodzieńcze. Nie muszę robić z siebie potworka po skończonej pracy. Dostałeś już przydział? - Tak, właśnie otrzymałem skierowanie. - Dokąd? - Piechota Zmechanizowana. Na twarzy rozlał mu się szeroki uśmiech i wyciągnął rękę. - Moja jednostka! Daj grabę, synu! Zrobimy z ciebie człowieka - albo cię wykończymy. A może jedno i drugie. - Czy to dobry wybór? - spytałem z powątpiewaniem. - Czy dobry? Synu, to jedyny wybór! Piechota Zmechanizowana to jest Wojsko! Wszyscy inni to albo przyciskacze guzików, albo profesorowie. Oni tylko podają nam piłę, a my tniemy. - Znów uścisnął mi rękę i dodał. - Napisz do mnie kartkę: Sierżant Ho, Gmach Federalny. Znajdą mnie. Powodzenia! I już go nie było, ramiona ściągnięte do tyłu, trzaskające obcasy, głowa do góry. Spojrzałem na swoją rękę. Ta ręka, którą mi podał, to ręka, której nie miał... Prawa ręka. Jednak czułem, jakby była prawdziwa i uścisnął mnie mocno. Czytałem o tych elektronicznych protezach, a jednak wzdryga się człowiek, gdy sam dotknie. Wróciłem do hotelu, gdzie nas czasowo zakwaterowano. Poszedłem do swojego pokoju i zacząłem się pakować, bo skoro świt mieliśmy wyruszyć. To znaczy, pakowałem wszystkie rzeczy, by je wysłać do domu. Weiss ostrzegł nas, że wolno zabrać tylko fotografie rodzinne i jakiś instrument muzyczny, jeśli się gra oczywiście. Carl wysłał już swoje rzeczy trzy dni wcześniej. Dostał przydział do B.-R., tak jak chciał. Mała Carmen też już wyfrunęła, w stopniu podchorążego floty. Ma zostać pilotem, jeśli da radę... Na pewno da radę. Wszedł mój współlokator. - Dostałeś przydział? - zapytał. - Aha. - Jaki? - Piechota Zmechanizowana. - Piechota?! Och, żal mi cię, głupi biedaku! Naprawdę. - Stul pysk! - odszczeknąłem. - Piechota Zmechanizowana jest najlepszą jednostką w armii - to jest właśnie prawdziwe Wojsko! Wy, frajerzy, tylko podajecie nam piłę - my tniemy! - Sam się przekonasz! - Chcesz w mordę? 3 I będziesz nimi rządził rózgą żelazną. - Objawienie, 11:27 Szkolenie rekruckie odbywałem w Obozie Arthura Currie, na dalekiej północy, razem z paroma tysiącami innych ofiar. W tym obozie był tylko jeden budynek: magazyn sprzętu. My spaliśmy i jadaliśmy w namiotach. Życie na świeżym powietrzu - o ile można to było nazwać życiem! Wydawało mi się, że Biegun Północny jest pięć mil poza obozem i wciąż się przybliża. Bez wątpienia wracała epoka lodowcowa. Ćwiczenia jednak rozgrzewały nas, a mieliśmy ćwiczeń w nadmiarze. Od razu, pierwszego dnia po przybyciu, obudzono nas przed świtem. Miałem trudności z przystosowaniem się do zmiany czasu i zdawało mi się, że dopiero co poszedłem spać. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś chce mnie na serio zbudzić w środku nocy. Ale oni chcieli. Przez jakiś głośnik lały się ogłuszające dźwięki wojskowego marsza, a uliczką wzdłuż namiotów biegał jakiś typ wrzeszcząc przeraźliwie. - Wstawać! Wychodzić! Zbiórka! Po dziesięciu minutach, ubrany w spodnie, podkoszulkę i buty, znalazłem się w szeregu z innymi, gotów do porannej gimnastyki. Słońce ledwo wyglądało znad horyzontu