To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Albowiem elementy gry, jako sytuacji konfliktowej, są np. w dziełach Robbe–Grilleta albo i Nathalie Sarranłt dość wyraźnie marginalne i pretekstowo służą demonstrowaniu innych; również moralny chłód, atmosfera niezaangażowania owych książek — każą wspominać swoistość ich matematycznego pokrewieństwa. Tak więc, wbrew niejakim pozorom, w zakresie centralnym — znaczeń, znikąd krytyka literacka posiłków nie otrzymała. Zasadniczo nie chcielibyśmy się zajmować tu programami krytyk, jako teoretycznymi uzasadnieniami ich metod, co godzi się z tym, że i o programach literackich (przez twórców głoszonych) nic mię mówimy. Rozrzucone w tym rozdziale uwagi na temat przydatności schematów teorii gier w zakresie działań krytycznych są właściwie tylko apelami lub pobożnymi życzeniami, bez pokrycia w realnych faktach, do jakich należałyby konkretne zastosowania odpowiedniej metody. Zresztą zawsze będzie szło o partyzantkę,, dopóty, dopóki nie powstaną teorie semantyki; a że nie wydają się one możliwe bez teoretycznej aparatury, (skierowanej obiektywami o silnej rozdzielczości na kulturę, zatrzymaliśmy się na tym ostatnim temacie tak długo. Gdyż pomiędzy składnią kultury a składnią literatury muszą zachodzić związki liczne i intymne. Ustęp ten. kończę z pewnym niepokojem, ponieważ przygotowuję następny, bardzo odmienny w treściach. Dzięki samoobnażaniu się twórców, wyjawiających szerokiej publiczności, jak powstaje dzieło literackie, zdobyliśmy w owym przedmiocie niemało informacja, także i dla teoretyka doniosłych. Krytycy jednak, jakkolwiek się za współtwórców uważają, a nieraz i za twórców po prostu, do spowiedzi .analogicznej jakoś nigdy się nie kwapili. A szkoda. Kto wie, jak znacznie może się przyczynić do zdemistyfikowania półmroku, który otacza miejsca narodzin decyzji krytycznej, zuchwały akt odpowiedniego strip–tease’u. Jego sedno to proces, w którym wyjściowa niepewność, dana tekstem, ulega możliwie najdalej idącemu zredukowaniu. Jeśli krytyka jest metajęzykiem dla dzieła, to chodzić będzie o opis meta— metajęzykowy. PROTOKÓŁ LEKTURY O tym, jak przebiega proces powstawania dzieła literackiego, napisano już wiele. Zarówno najbardziej powołani, twórcy jak i teoretycy, problematyce tej poświęcili mnóstwo uwagi, a w swej odnodze autotematycznej stała się literatura wręcz pisarskim warsztatem, pod lupą i w zwolnionym ruchu pokazanym. Natomiast, ciekawa rzecz, powstawaniu krytyki literackiej, jako oceny jakiegoś nowego i oryginalnego zwłaszcza dzieła, nie poświęcono, przynajmniej o ile mi wiadomo, ani słowa. Można by odpowiedzieć na takie dictum, że krytyka literacka stanowi zabieg wyartykułowania explicite — precyzyjnego, wyraźnego — procesów, które stanowią trzon normalnego odbioru dzieła. Krytyka okazuje się, w takim ujęciu, po prostu „czołówką” czytelniczego środowiska, krytyk to czytelnik nieprześcigniony”. Z ujęciem takim można by się ewentualnie zgodzić; za czym powiedzą nam, iż skoro dzieła teoretyczne nieraz zajmowały się opisem procesów odbioru czytelniczego, tj. konkretyzacji tekstu, a np. Ingarden poświęcił owej czynności całą osobną pracę, to już pomnażanie tak powstałego zbioru wiadomości o jakieś dodatkowe wyznania krytyków byłoby zbędne. Być może, jeślibym należał do tych, którzy mię spłodzili w życiu ani jednej recenzji, uznałbym się za przekonanego powyższą argumentacją. Ponieważ jednak krytyki pisałem i ponieważ powstawanie ich było w dziwacznie wszechstronny sposób niepodobne do tego, co znane mi jest z takich np. tekstów, jak ów Ingardenowski, podający generalizacje na temat odbioru dzieła, nadal odczuwam jako niepokojącą lukę — ów brak spowiedzi krytyka, który z tekstem czytanym miał problemy, który się z —nim borykał, który mu nie mógł natychmiast sprostać. Mnie bowiem takie i inne rodzaje raz przezwyciężanej, a raz nie przezwyciężanej trudności się przytrafiały i to zarówno wówczas, gdy czytałem utwory z powziętym uprzednio zamysłem — publicznego ich krytykowania, jak i wówczas, gdy byłem ich całkiem prywatnym .odbiorcą. Otóż w głowie nie chce mi się pomieścić, żebym doprawdy był ultimus inter pares. Jakże to może być, żeby od razu, łatwo, doskonale, wszystkim udawało się to, co mnie nieraz albo wcale, albo z trudem przychodziło? Gdybym znał chociaż jedną wypowiedź, stanowiącą protokół powstawania konkretyzacji czytelniczej, która przerasta w krytyczną artykulację, ze spokojnym sumieniem mógłbym do niej odesłać czytelnika i tu tylko się na nią powołać. Ale właśnie nic takiego nie dostało się do moich rąk; toteż, na prawach „autotematyczności”, łamiąc przyjętą w tej książce regułę generalną, wedle której nie wprowadzam do niej własnych zawodowych praktyk ani anegdot, co się do nich odnoszą — spróbuję odtworzyć pewien jednorazowy, konkretny piroces powstawania oceny krytycznej. Będzie szło o powieść „Pallas, ou la tribulation” Edwarda de Capoulet–Junaoa. Książkę tę, wydaną przez Éditions Denoël w serii „Presence de Futur” (kolekcja Science– Fiction). miałem zrecenzować — pośród innych — dla krajowego wydawcy, który planował wydanie szeregu pozycji S–F zagranicznych autorów. Wybieram tę pozycję dlatego, ponieważ nastręczyła mi w lekturze sporo —problemów typowo decyzyjnych, a przy tym nie wiedziałem nic ani o jej autorze, ani o niej samej. „Pallas, ożyto frasunek”, jak bym przełożył tytuł, będę musiał niestety streszczać po trosze, przez co niniejszy wywód będzie jak tort wielowarstwowy: „podstawę.” stanowi treść książki podawana we fragmentach kolejnych, „warstwę” następną — operacje umysłowe, jakich dokonywałem podczas czytania (któremu