To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wczoraj wyciągnąłem nawet rewolwer z biurka i załadowałem go. Niestety, zabicie George’a Weltermana nie rozwiązałoby żadnego problemu, a tylko by wszystko jeszcze pogorszyło. Skończyłaby się dla nas przyszłość… — Chyba masz rację — przytaknęła Catriona. — Dziękuję ci jednak, że o tym pomyślałeś. To taki wstrętny typ. Mark potrząsnął głową. — Przestań mi dziękować — powiedział. — Porozmawiajmy lepiej o interesach. — Nie chcę rozmawiać o interesach. Jeżeli powiesz słowo na ten temat, zacznę krzyczeć. Mark podniósł głowę znad tostów. — Nie krzycz, dookoła jest zbyt wielu skacowanych ludzi. Zamierzałem ci powiedzieć, iż nie chcę, aby koniec tej podróży był jednocześnie końcem naszej znajomości. Prawdę mówiąc, pragnę, abyś po zacumowaniu „Arcadii” w Nowym Jorku pojechała ze mną na tydzień lub dwa do Bostonu. Mogłabyś wziąć ze sobą Alice jako przyzwoitkę. Po chwili milczenia Mark kontynuował bardzo poważnym tonem. — Oszalałem na twoim punkcie, Catriono, jeżeli chcesz znać prawdę. Może to brzmi zbyt absurdalnie i niewiarygodnie, ale tak właśnie jest. Kocham cię. Jeszcze nigdy tak nie kochałem. Catriona wahała się przez moment, po czym znów dotknęła jego dłoni i odezwała się: — To, co się stało wczorajszego wieczoru… Mark skrzywił się. — Są ludzie, dla których to wydarzenie miałoby negatywny wydźwięk. Ale nie dla mnie. Wiem, jaki jest George, i wiem, że nie było w tym ani trochę twojej winy. Mam jedynie nadzieję, że wybaczysz mi, iż nie zjawiłem się tam znacznie wcześniej. — Musisz dać mi trochę czasu… — Wiem. — Powiedziałeś, że mnie kochasz. Wierzę ci. Muszę się jednak zastanowić nad sobą. Mark ciężko westchnął. — Catriono Keys, przyjmę z pokorą każdą twoją decyzję. Lecz pamiętaj, że cię kocham i że czekam. W chwili, gdy Catriona pochylała się nad stolikiem, aby pocałować go w policzek, Mark kątem oka zauważył Marcie Conroy. Pojawiła się właśnie w drzwiach ubrana w biało–różową sukienkę. Stała przez chwilę u wejścia do jadalni; stała tak długo, dopóki nie spostrzegła Marka i Catriony. Sytuacja była jednoznaczna, a reakcja Marcii natychmiastowa: odwróciła się na pięcie i wybiegła na zewnątrz, potrącając stewarda niosącego tacę pełną koktajli. Życie na liniowcu oceanicznym pełne jest plotek i towarzyskich skandali. Pasażerowie zgromadzeni w jadalni zauważyli, co się wydarzyło, i chociaż nie wszyscy to zrozumieli, z całą pewnością wydarzenie owo dostarczyło im tematów do rozmów na cały, właśnie się rozpoczynający dzień. Tylko jeden pasażer pierwszej klasy nie widział ucieczki Marcii, ponieważ miał tego dnia na głowie coś o wiele poważniejszego niż zajmowanie się towarzyskimi nieporozumieniami. Harry Pakenow powrócił do trzeciej klasy. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY Harry już raz tego rana próbował dostać się do ładowni, położonej obok pralni i dokładnie pod basenem; tam właśnie umieszczono wszystkie samochody, które przewoziła „Arcadia”. Ładownia znajdowała się poniżej linii wody, a prowadzące do niej drzwi opatrzone były napisem: PRZEJŚCIA NIE MA. DRZWI WODOSZCZELNE. Harry zapytał nawet kogoś z załogi, czy mógłby mimo wszystko dostać się do środka, ale otrzymał stanowczą odpowiedź odmowną. Nie wpadł na to, że sprawę rozwiązałby jeden suty napiwek. Dowiedział się jednak, że klucz do drzwi prowadzących do ładowni posiada płatnik. Bez jego zgody wejście do ładowni jest niemożliwe. Wcześniej Harry’emu nie przyszło nawet do głowy, że dotarcie do marmona podczas rejsu okaże się prawie niemożliwe. Miał pecha. Jedynym człowiekiem, który mógł mu teraz pomóc, był Monty Willowby, facet, którego nie lubił jak nikogo innego na pokładzie statku i który z całą pewnością nie spełni prośby Harrego. No bo w końcu, czego mógłby szukać pasażer z trzeciej klasy wśród samochodów należących do podróżnych z klasy pierwszej? Zrezygnowany Harry powrócił na swój pokład i rozpoczął poszukiwania Philly i Lydii. W jadalni trzeciej klasy podawano właśnie śniadanie. Pasażerowie siedzieli przy długich stołach przykrytych czerwonymi obrusami, a stewardzi serwowali soki owocowe, bekon, jajka, owsiankę, śledzie i tosty. Za dodatkowe trzy pensy każdy mógł kupić sobie klopsa lub kotlet, a za sześć pensów czarny pudding, pieczone banany i frytki. Sprzedawanie dodatkowej żywności pasażerom z trzeciej klasy nie było właściwie inicjatywą kompanii, lecz stewardów i szefów kuchni, którzy umożliwiali im zamawianie za drobne pieniądze porcji zwiększających skromne i niezbyt urozmaicone racje, jakie należały się im z tytułu wykupienia biletu. Jeżeli biedni nauczyciele, studenci czy polscy imigranci mieli trochę więcej pieniędzy, mogli zamawiać szampana po trzy szylingi za szklaneczkę. Większość podróżnych z trzeciej klasy miała jednak bardzo mało pieniędzy, a nawet ci, których byłoby na to stać, krępowali się zajadać czarny pudding i frytki z wielkich talerzy w towarzystwie ludzi, którzy musieli zadowalać się śledziami w oleju. Zresztą i tak woleli wydać te pieniądze wieczorem na piwo. Harry natknął się na Philly akurat, gdy wychodziła z toalety. Miała świeżo upudrowany nos i starannie wymalowane usta. Ubrana była w krótką, zieloną sukienkę, jej głowę zdobił tani kapelusz z piórkiem. — Harry! — zawołała. — Myślałam, że podróżujesz z możnymi tego świata! — Tak jakby — odparł Harry. — Przyszedłem tutaj jednak, bo potrzebuję pomocy. — Pomocy? — zapytała Philly podejrzliwie. — Och, to nic nadzwyczajnego. Chociaż sprawa jest trochę skomplikowana, mętna… Rozumiesz, co mam na myśli? — Mętna? — Cicho — syknął Harry, przykładając palec do ust. — Powiem ci prawdę, jestem jakby… przemytnikiem. Przewożę do Nowego Jorku dużo alkoholu. Zawarłem kontrakt z Hoy — le’s Homelike Club z Drugiej Alei. To bardzo ekskluzywne miejsce. Wiozę dla nich prawdziwą szkocką whisky i dżin z Londynu. — No i co z tego? — zapytała Philly. Wyznanie Harry’ego nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Każda amerykańska studentka w owym czasie uznałaby przemyt alkoholu za samo dobry sposób zarabiania pieniędzy, jak każdy inny. — Widzisz, w jednym z pasażerów pierwszej klasy rozpoznałem agenta federalnego zajmującego się zwalczaniem kontrabandy. Nie dowiedziałbym się, że płynie tym statkiem, gdyby mnie tam nie zaprosili