To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nikt mi nie wierzy!, dopóki nie pojawiły się Wielkie Sanie. Jestem pewna, że one są z innego świata. Istnieje też świat marzeń oraz cała masa światów lepszych i gorszych od niego. Z którego ty jesteś? - Nie wiem. - Znam to uczucie - powiedziała. - To dlatego właśnie chcesz dogonić Wielkie Sanie? Bo są z innego świata? - Już ci powiedziałam. Siedziała teraz odwrócona w moją stronę. Jej wierzchnie okrycie miało pokaźnych rozmiarów kołnierz, który teraz nastawiła tak, że futro okrywało jej krótkie brązowe włosy niczym kaptur. - To jedyne miejsce, w którym chce być. Myślisz, że mi pozwolą? - Nie wiem. - Chyba nie... Ale może, jeśli będę szła za nimi wystarczająco długo, uda mi się ich przekonać? - Powiedziałaś, że zaniosłaś do nich Łowcę Ryb. Jak on umarł? - Nie zabili go, jeśli to miałeś na myśli. Wiesz, wydaje mi się, że ty wcale nie jesteś jednym z nich. Poczułem, jakby mi się nagle coś zwaliło na głowę. To uczucie nie opuściło mnie nawet jeszcze teraz, chociaż minęło już pewnie ponad dziesięć godzin. - Ubierasz się właściwie tak, jak oni - powiedziała - ale masz inną twarz. Równie dobrze mógłbyś być jednym z naszych, który założył ich ubranie. - Czym różni się moja twarz? - Wyrazem. Usta masz za szerokie i chyba za duże zęby. Ale może się mylę, może chodzi tylko o jej wyraz. Skąd masz to ubranie? - Nie wiem. - Zabrałeś jednemu z nich? - Nie wiem. Kiedy znaleźli mnie Wiggikki, miałem już to na sobie. Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, ani skąd sam jestem. - A co zrobisz, jeżeli dogonimy Wielkie Sanie, a oni uznają, że zamordowałeś jednego z nich? Powiedziałem jej, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem i żeby zmienić temat zapytałem, jak umarł Łowca Ryb. - Ludzie z Wielkich Sań wyleczyli go. Z początku nie chcieli nic robić, bo to nie oni go skrzywdzili, ale potem powiedzieli, że pomogą mu, bo to ich obecność dała mi nadzieje, wiec gdyby mnie zawiedli, to tak, jakby wyrządzili mi krzywdę. Zajęli się nim nie dlatego, że umierał, ale dlatego, że płakałam i szarpałam moje włosy. Wydało mi się to bardzo dziwne i nadal mi się wydaje. Zabrali go, a kiedy wrócił, czuł się już lepiej i po godzinie mógł chodzić bez niczyjej pomocy. Nabierał szybko sił, wiec uderzyłam go jeszcze raz - pokazała swoją pałkę - i wtedy umarł. Teraz chciałabym być z nimi. Wiem, że nadawałabym się tylko do najgorszej pracy, choć jestem najstarszą córką swego ojca, ale najgorsza praca tam, to więcej niż najlepsza gdziekolwiek indziej. Jeśli trzeba, mogłabym nawet patroszyć dla nich zwierzynę i zjadać wnętrzności. Czy ty też czujesz coś takiego? - Czuje tylko, że tam należę, że Wielkie Sanie są moim domem albo częścią mojego domu. - Masz szczęście. Też chciałabym móc tak o sobie powiedzieć. - Czy mogę wiedzieć, jak się nazywasz? Uśmiechnęła się. - Jestem Promienista Cim. Podoba ci się to imię? Dotknąłem mojej brody. - Mój ojciec chciał mnie nazwać Siedem Śniegów, bo tak się u nas często nazywa córki, ale urodzilam się akurat wtedy, kiedy był na łodzi. Zanim wrócił, moja matka wstała już z łóżka i zobaczyła przypominającą jasną gwiazdkę Cim, która śmigała z drzewa na drzewo i nie czekając na niego, nadała mi imię. Rozłożyliśmy się obozem, kiedy słońce dotykało już niemal horyzontu. Sądząc po świeżości śladu, od Wielkich Sań dzieli nas nie więcej niż parę kilometrów - na szlaku prawie nie ma zasp, a śnieg jest tak ubity, że nawet przy słabym wietrze, takim jaki mieliśmy dzisiaj, można żeglować z całkiem przyzwoitą prędkością. Sądzę, że gdyby wiało choćby trochę mocniej - albo gdyby sanie nie były obciążone dodatkowym ciężarem Cim - już dzisiaj zakończyłbym pościg. Kusiło mnie, żeby żeglować i w nocy, ale przypomniałem sobie, czym to może grozić i z ciężkim sercem zatrzymałem się zawczasu, byśmy mogli jeszcze przygotować sobie jakieś schronienie. Cim znała się na tym nieporównywalnie lepiej ode mnie. Zamierzałem rozbić obóz na odkrytym terenie, możliwie blisko szlaku, ona jednak poradziła mi skierować się do małego zagłębienia gruntu kilkaset metrów dalej. Płynie tutaj strumień i jest sporo drewna na opał, a także trochę grubszych konarów, z których można wybudować coś w rodzaju wiatrochronu. Powiedziałem jej, że nie mam żadnej żywności, ona jednak tylko się roześmiała i kazała mi zrobić dużym kamieniem przerębel w lodzie. Ryby pierzchły we wszystkie strony, ale po chwili, kiedy Promienista Cim wsadziła do wody swą pałkę, z którą ani na moment się. nie rozstawała, wypłynęły brzuchami do góry na pokrytej cienkim lodem płyciźnie kilkanaście metrów w dół strumienia. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko wybić tam w lodzie kolejną dziurę i wyłowić kijami i gałęziami tyle ryb, ile się. dało. Zjedliśmy obfitą kolację, a teraz Cim już śpi. Wiatr coraz wyraźniej przybiera na sile i jeżeli Wielkie Sanie zatrzymają się w nocy choćby na kilka godzin, to myślę, że mamy duże szansę dogonić je przed jutrzejszym popołudniem. Jeżeli nam się to nie uda, to czeka nas kolejny dzień pościgu. Siódmy dzień. Jak zwykle przesłuchałem wszystko, co powiedziałem wczoraj i wydaje mi się, że od tamtej chwili minęło znacznie więcej, niż tylko jeden dzień, chociaż właściwie nie ma zbytnio o czym opowiadać. Zaraz po skończeniu nagrywania zapadłem w sen. Nasze schronienie miało ściany tylko z trzech stron - coś jak szałas Poszukiwacza Gniazd - zaś w miejscu czwartej rozpaliliśmy ognisko. Pozwoliłem Cim spać tuż przy nim, nie dlatego, żebym żywił jakieś głupie przesądy na temat kobiecej słabości, ale dlatego, że jestem pewien, iż jej futra, aczkolwiek rzeczywiście piękne, nie są tak ciepłe jak mój pikowany kombinezon. Gdzieś w środku nocy obudziłem się, by stwierdzić, że ogień prawie wygasł. Cim drżała przez sen z zimna, ja zaś nie mogłem nigdzie znaleźć przygotowanego przez nas na noc zapasu drewna. Najwidoczniej zdążyła już je całe zużyć. Zrobiło mi się wstyd, że to ona czuwała do tej pory, by ogień nie wygasł, toteż przestąpiłem przez nią ostrożnie i wyszedłem przynieść trochę opału. Na niebie świeciły obydwa księżyce