To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ażeby dodać Clyde'owi odwagi swoją obecnością, która była jak ściana między nim a nienawistnym, nieufnym tłumem, przysunął się bliżej, czasami nawet wspierając stopę o podnóże stołu, przy którym stał Clyde, pochylał się ku niemu lub opierał rękę na poręczy krzesła Clyde'a. Tymczasem wszyscy szeptali: - No i co? i co? Silny, krzepiący głos Jephsona dodawał Clyde'owi odwagi i siły, zaczął więc pewnym głosem, bez drżenia, opowiadać w skróceniu historię swej młodości: - Urodziłem się w Grand Rapids, w stanie Michigan. Rodzice moi prowadzili w tym czasie misję religijną i zwoływali mityngi pod gołym niebem... Rozdział XXIV Opowiedział już swe dzieje do czasu, gdy jego rodzice wyjechali z Quincy, w stanie Illinois (gdzie oboje rodzice pracowali w Armii Zbawienia) do Kansas City; opowiedział, jak już od dwunastego roku życia rozmyślał ciągle, żeby znaleźć sobie samodzielną pracę, gdyż nienawidził szkoły i prac misyjnych. - Czy oskarżony skończył szkołę powszechną? - Nie. Zbyt często przeprowadzaliśmy się z miasta do miasta. - W którym oddziale był, gdy miał dwanaście lat? - Powinienem być w siódmym, ale byłem dopiero w szóstym i wstydziłem się tego. - A jakże to było z religijną pracą rodziców? - Owszem, wszystko było dobrze, ale ja nie lubiłem wychodzić z nimi na ulice. Dalej opowiadanie o jego zajęciach - w fabryce wody sodowej, wreszcie o posadzie pikolaka w Greenie-Davidsonie, najpiękniejszym hotelu w Kansas City. - Niech mi oskarżony powie... - przerwał Jephson bojąc się, żeby Mason nie zabrał się do pytania Clyde'a o wypadek z samochodem i zabitym dzieckiem, czym zepsułby cały efekt opowiadania. Postanowił uprzedzić prokuratora. Wiedział, że pytając sam, potrafi złagodzić całą tę historię, która w oświetleniu Masona wydała się niewątpliwie bardziej ponura... - ...jak długo tam pracował? - Prawie rok. - Dlaczego opuścił to miejsce? - Z powodu pewnego wypadku. - Jaki to był wypadek? Clyde, przygotowany na to pytanie, opisał wszystkie szczegóły wycieczki wraz z wypadkiem śmierci dziewczynki i swoją ucieczką. Mason miał ochotę przerwać, słuchając jednak dalej, pokręcił tylko głową i mruknął z ironią: - Lepiej by nie mówił o tym... Jephson jednak, rozumiejąc, że wyjaśnienie tego okresu może mieć wielkie znaczenie dla oskarżonego, zaostrzył jeszcze sytuację: - Ile lat wtedy liczył oskarżony? - Zacząłem osiemnasty. - Niech mi oskarżony powie - dopytywał się Jephson - czy nie wiedział o tym, że mógł powrócić do Kansas City, bo przecież w niczym nie zawinił. Mógłby się przecież wytłumaczyć, albo rodzice by poręczyli... - Zgłaszam sprzeciw! - zawołał Mason. - Nie mamy wcale dowodu, że mógł wrócić do domu lub że rodzice mogliby poręczyć. - Uwzględniam sprzeciw - zadecydował przewodniczący. - Obrona niech treściwiej redaguje swe pytania. - Wyjątek... - zauważył Belknap ze swej strony. - Nic o tym nie wiedziałem - odpowiedział jednak Clyde na to pytanie. - I dla tej samej przyczyny zmieniłeś nazwisko na Tenet, jak mi to mówiłeś? - zapytał Jephson. - Tak. - A skąd wziąłeś sobie to nazwisko? - Tak się nazywał jeden chłopiec w Quincy. - Czy to był dobry chłopiec? - Wnoszę sprzeciw! - zawołał Mason. - Niewłaściwe, nieodpowiednie, niepotrzebne! - Dlaczego? może wolał wziąć sobie nazwisko porządnego chłopca, wbrew temu co sąd insynuuje, i dlatego pytanie może być bardzo potrzebne. - Uwzględniam sprzeciw - ogłosił przewodniczący. - A czy nie pomyślałeś sobie, że narażasz tym owego chłopca? - Nie, proszę pana. Pomyślałem tylko, że jest dużo Tenetów. Można się było spodziewać w tym miejscu pobłażliwego uśmiechu, publiczność jednak odnosiła się do oskarżonego tak wrogo, że owa lekkomyślność lepiej jej nie usposobiła. - Niech mi oskarżony powie - pytał znów Jephson, który sam widział, że trudno będzie przełamać niechęć słuchaczy - czy kochał swą matkę? Znowu sprzeciwy, znowu tłumaczenia, wreszcie dopuszczono pytanie. - Tak, kochałem - odrzekł Clyde, po krótkim wahaniu jednak, co nie uszło uwagi. Miał ściśnięte gardło i z trudem oddychał. - Bardzo? - Tak, proszę pana, bardzo. - Czy była dla oskarżonego dobra? Czy robiła wszystko, co było w jej możności? - O, tak. - Jakże więc oskarżony mógł, nawet po tak dla niego strasznym wypadku, uciekać od niej i tak długo zostawiać ją bez wiadomości, nie tłumacząc się nawet z braku winy, tym bardziej że oskarżony zajął się zaraz pracą i był przyzwoitym człowiekiem? - Ależ pisałem do niej, tylko nie pod swoim nazwiskiem. - Aha. Czy oskarżony tylko pisał? - Posłałem jej trochę pieniędzy - dziesięć dolarów. - Nie zamyślał oskarżony jednak powracać? - Nie. Bałem się, że gdybym powrócił, mógłbym być aresztowany. - Oto widać z tego najwyraźniej - zakończył z patosem Jephson - że oskarżony był prawdziwym tchórzem, jak to już powiedział mój kolega Belknap. - Sprzeciwiam się takiej interpretacji zeznania oskarżonego! - wołał Mason. - Zeznanie oskarżonego nie wymaga interpretacji. Jest zupełnie szczere i uczciwe, jak to każdy mógł zauważyć - szybko wtrącił Jephson. - Sprzeciw uwzględniony! - zawołał przewodniczący. - Dalej! dalej! - Ponieważ, jak z tego wynika, oskarżony jest tchórzem, nie mam prawa go potępić, bo każdy czyn oskarżonego był rezultatem tchórzostwa. Tego było już za wiele i teraz sam przewodniczący ostrzegł Jephsona, by lepiej formułował pytania