To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Quien sabe? — jak lubią mówić tutejsi ludzie w odpowiedzi na każde zapytanie. A jednak nie! moje uczucia dla Ciebie na pewno nie umarły, a wszystko inne, ten dom, ta czarna noc, te milczące dzieci w półmroku izby, a nawet moja tu obecność — to jest życie, to musi być życie, skoro tak bardzo przypomina sen.” Podczas gdy Marcin kreślił te ostatnie słowa, na chwilę ogarnęło go nagłe, całkowite zapomnienie. Zachwiał się nad stołem, jakby rażony kulą. Ale wkrótce wyprostował się z uczuciem zawstydzenia i zdawało mu się, że zbudził go odgłos ołówka spadającego na podłogę. Niskie drzwi kawiarni stały otworem, wypełnione blaskiem pochodni, która oświecała połowę konia, omiatającego ogonem nogę jeźdźca z długą żelazną ostrogą, przytwierdzoną rzemykami do nagiej pięty. Dziewczynek już nie było, tylko Nostromo, stojąc na środku pokoju, spoglądał na Marcina spod okrągłego sombrera nasuniętego na samą brew. — Przywiozłem tego skwaszonego doktora w powozie se?ory Gould — rzekł. — Wątpię, aby przy całej swej wiedzy ocalił teraz padronę. Przysłali tu po dzieci. To zły znak. Usiadł na końcu ławki. — Przypuszczam, że chce je pobłogosławić. Oszołomiony Decoud zauważył, że musiał widać głęboko spać, na co Nostromo odpowiedział ze słabym uśmiechem, że zajrzawszy z zewnątrz przez okno, widział go leżącego na stole z głową na rozłożonych ramionach. Angielska se?ora przyjechała tymże powozem i od razu poszła z doktorem na górę. Powiedziała mu aby jeszcze nie budził Marcina, ale gdy przysłano po dzieci, Nostromo wszedł do kawiarni. Widoczna przez drzwi połowa konia z połową jeźdźca wykonała teraz obrót; pochodnia z pakuł i żywicy w żelaznym koszu na drągu, przymocowanym do przedniej części siodła, rzuciła snop światła do pokoju, w chwili gdy ukazała się pani Gould. Kaptur ciemnego granatowego płaszcza zsunął się z jej głowy, twarz miała bardzo bladą i zmęczoną. Obaj mężczyźni powstali z miejsc. — Teresa pragnie was widzieć, Nostromo — rzekła. Capataz nie poruszył się. Decoud, odwrócony plecami do stołu, zaczął zapinać płaszcz. — Srebro, pani Gould, srebro — mruknął po angielsku. — Niech pani nie zapomina, że garnizon z Esmeraldy ma swój parowiec. Oni mogą lada chwila ukazać się u wejścia do portu. — Doktor twierdzi, że nie ma nadziei — pani Gould mówiła szybko, także po angielsku. — Odwiozę was powozem na wybrzeże, a potem wrócę tu, aby zabrać dziewczynki. — I przechodząc na język hiszpański, zwróciła się do Nostroma: — Dlaczego tracicie czas? Żona starego Giorgia chce was widzieć. — Idę już do niej, se?ora — burknął capataz. Ukazał się teraz doktor Monygham odprowadzając obie dziewczynki. Na pytające spojrzenie pani Gould odpowiedział potrząśnięciem głowy i od razu wyszedł, a za nim wysunął się Nostromo. Koń, na którym siedział człowiek z pochodnią, stał teraz bez ruchu, ze spuszczonym łbem, podczas gdy jeździec, opuściwszy lejce, zapalał papierosa. Światło pochodni pląsało po przedniej ścianie domu, przy czym z wielkich, czarnych liter napisu umieszczonego na froncie jedynie wyraz „Italia” był w pełni oświetlony. Blask pełgającego płomienia pochodni obejmował stojący na drodze powóz pani Gould z otyłą postacią żółtolicego Ignacia, który drzemał na koźle. Obok niego ciemnolicy, chudy Basilio trzymał przed sobą oburącz winchesterski karabin, wpatrując się podejrzliwie w ciemność. Nostromo dotknął lekko ramienia lekarza. — Czy ona naprawdę umiera, panie doktorze? — Tak — odrzekł zapytany, przy czym skurcz przebiegł przez jego policzek naznaczony blizną. — A po co ona chce pana widzieć, nie mam pojęcia. — Już z nią tak bywało — podsunął Nostromo odwracając wzrok. — No, zapewniam pana, capatazie, że tak już z nią nigdy nie będzie — burknął dr Monygham. — Może pan do niej iść albo nie. Mało jest pożytku z rozmów prowadzonych z konającymi. Słyszałem, jak mówiła do do?y Emilii, że była dla pana prawdziwą matką od chwili gdy pan postawił stopę na tym wybrzeżu