To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— O to nie będzie pan mógł go skarżyć. Wszyscy jesteśmy kandydatami na niebo- szczyków. — Wątroba rozkłada się w żywym ciele! — Ludwik spostrzegł nagłą bladość Ammersa. Postąpił krok naprzód. Ammers cofnął się jak przed szatanem. — Z początku nic się nie czuje — ciągnął Ludwik z triumfującą wściekłością. — Symptomy są niedostrzegalne. A kiedy się coś poczuje, jest już za późno. Rak wątroby! Najpowolniejsza i najstraszliwsza śmierć na świecie! Ammers patrzał już tylko na Ludwika. Nie odpowiadał. Bezwied- nym ruchem dotknął ręką okolicy wątroby. — Przestań pan! — warknął nagle drugi żandarm. — Dość już tego! Usiądź pan tam i odpowiadaj na pytania. — Od kiedy przebywa pan w Szwajcarii? Następnego dnia postawiono Ludwika przed sądem. Sędzia, czło- wiek starszy, otyły, o okrągłej, rumianej twarzy, był wyrozumiały, lecz nie mógł Ludwikowi pomóc. Paragrafy były jednoznaczne. — Dlaczego nie zameldował się pan na policji po nielegalnym przekroczeniu granicy? — spytał. — Bo wydalono by mnie natychmiast — odparł Ludwik znużonym głosem. — Oczywiście, tak by się stało. — A po drugiej stronie musiałbym także od razu zameldować się w najbliższym posterunku policji, jeślibym nie chciał naruszyć przepi- sów prawnych. Stamtąd następnej nocy wysłano by mnie z powrotem do Szwajcarii. A ze Szwajcarii znowu na tamtą stronę. A z tamtej strony znowu na tę. W ten sposób umarłbym powoli z głodu między dwoma granicznymi posterunkami policji. A co najmniej wędrował- bym wiecznie od jednego posterunku do drugiego. Cóż nam innego pozostaje oprócz naruszania przepisów prawnych? Sędzia wzruszył ramionami. — Nie mogę panu pomóc. Muszę pana skazać. Najmniejsza kara to dwa tygodnie więzienia. Takie jest prawo. Musimy chronić nasz kraj przed zalewem uchodźców. — Wiem o tym. Sędzia zajrzał do akt. 215 — Wszystko, co mogę dla pana zrobić, to złożyć wniosek do wyższej instancji, by zamieniono panu więzienie na areszt. — Bardzo panu dziękuję — odparł Ludwik. — Ale mnie jest j wszystko jedno. Pod tym względem nie mam już żadnych ambicji. 1 — To nie jest wszystko jedno — wyjaśnił sędzia skwapliwie. — 1 Odwrotnie, to bardzo ważne dla zachowania pańskich obywatelskich ] praw honorowych. Jeśli pan dostanie tylko areszt, nie będzie to 1 wpisane do rejestru karnego, o czym pan może jeszcze nie wie! Ludwik patrzał przez chwilę na tego dobrodusznego, nieco naiw- nego człowieka. — Obywatelskie prawa honorowe? — spytał wreszcie. — Co mi po nich? Przecież nie posiadam nawet zwykłych praw obywatelskich. Jestem cieniem, widmem, trupem obywatela. Na cóż mi więc to, co pan nazywa prawami honorowymi? Sędzia milczał przez chwilę. — Musi pan przecież móc otrzymać jakieś papiery — rzekł. — Czy nie można by za pośrednictwem niemieckiego konsulatu zwrócić się o wydanie panu dowodu osobistego? — Zrobił to już rok temu sąd czechosłowacki. Wniosek został odrzucony. Dla państwa niemieckiego nie istniejemy. A w innych krajach tylko policja interesuje się nami. Sędzia pokiwał głową. — A Liga Narodów nic jeszcze dla was nie zrobiła? Jest was przecież wiele tysięcy i musicie mieć jakąś możliwość egzystencji! — Liga Narodów obraduje od kilku lat nad wydaniem nam dowodów osobistych — wyjaśnił Ludwik cierpliwie. — Każdy kraj usiłuje podrzucić nas drugiemu. Potrwa to więc jeszcze Bóg wie jak długo. — A tymczasem? — A tymczasem, widzi pan! — Mój Boże! — rzekł sędzia bezradnie swym miękkim szwajcar- skim akcentem. — To dopiero problem! Jaka przyszłość czeka pana? — Nie wiem. Ważne dla mnie jest, co teraz ze mną będzie. Sędzia przesunął ręką po błyszczącej twarzy i spojrzał na Ludwika. — Mam syna mniej więcej w pańskim wieku — rzekł. — I gdy pomyślę, że mógłby być wyganiany z kraju do kraju tylko z tego powodu, że się urodził... — A ja mam ojca — rzekł Ludwik. — Gdyby go pan widział... 216 Spojrzał w okno. Jesienne słońce ozłacało jabłoń obsypaną owoca- mi. Tam była wolność. Tam była Ruth. — Chciałbym pana o coś spytać — rzekł sędzia po chwili. — To do sprawy nie należy. Ale chciałbym pana jednak o to spytać. Czy pan jeszcze w coś wierzy? — O tak! Wierzę w święty egoizm! W bezlitosność! W kłamstwo! W brak serca! — Tego się obawiałem. Jakżeby mogło być inaczej... — To jeszcze nie wszystko — ciągnął Ludwik spokojnie. — Wierzę także w dobroć, w przyjaźń, w miłość i uczynność. Doznałem tego może więcej niż wielu, którym się dobrze powodzi. Sędzia wstał ociężale i wymijając swój fotel podszedł do niego. — Przyjemnie jest to usłyszeć — rzekł. — Gdybym tylko wiedział, co mógłbym dla pana zrobić! — Nic — odparł Ludwik. — Znam już przepisy prawne i mam znajomego, który jest nawet specjalistą w tej dziedzinie. Proszę mnie posłać do więzienia. — Poślę pana do aresztu śledczego i przekażę pańską sprawę wyższej instancji. — Jeśli panu to ułatwi wydanie wyroku, to bardzo proszę. Jeśli jednak przez to sprawa miałaby się przeciągnąć, to wolę więzienie. — Nie przeciągnie się, postaram się o to. Sędzia wyciągnął z kieszeni ogromną portmonetkę