To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. — znowu kaszlnięcie — też zabili! — Kogo? — Gender rozpaczliwie usiłował domyślić się imion pisarzy, których ścięto. — Kogo?! — No mówię — nowy atak kaszlu znowu jednak zagłuszył słowa obcego. — Wysłali rycerza, żeby czynił sprawiedliwość. — Jakiego rycerza? Bogowie! — Odkryli wszystkie matactwa w naszych pismach! Rycerz już w drodze! Gender znowu potarł brodę. Jakie matactwa? Przecież nie mogli odkryć, że zamiast dwóch srebrnych zażądał czterech od pana na Jasnym Dworze, w zeszłym roku jak pisał mu... Nie mogli wiedzieć, że od chłopów brał siedem brązowych za pisanie wyzwów, a do księgi wpisywał sześć. Ale... Jakaś myśl opornie drążyła warstwy tłuszczu w jego grubym cielsku. K... Kwi... Kwity Gminnej Rady... Co się dogadali ze skarbnikiem... i tam... na każdym papierze jest co innego... niż... niż w... niż... Bogowie! Ale przecież tego nie mógł nikt odkryć! Był dogadany z samym skarbnikiem!!! — To nie mogą być kwity, nie mogą, za nic nie mogą, nie... — bełkotał bezwiednie. — Jakie kwity? — obcy przez chwilę zdziwił się autentycznie, ale po chwili powrócił do swojej roli. — Już jedzie! Słyszysz? — K... kto? — Rycerz, bęcwale! Po nas jedzie, durniu! Gender nie zdążył nawet wziąć głębszego oddechu, kiedy ledwo domknięte drzwi rozwarły się znowu i do izby wpadł w tumanie śniegu młody człowiek z obnażonym mieczem w ręku. — Aaaaaaa! Tu was mam, kmioty! To ja was teraz... — Na kolana! — krzyknął obcy w czarnym płaszczu. — Prośmy o łaskę. Gender ukląkł razem z nim i nigdy jeszcze w swoim dorosłym życiu nie zrobił tego tak szybko. Bełkotał coś o łasce i jakichś kwitach. — Zabiję jak psy! — ryczał coraz głośniej rycerz, wymachując mieczem. — On bierze. On bierze — szeptał ten w czarnym płaszczu prosto do ucha Gendera. — Zabiję was. Oszust na oszuście! — On bierze. On bierze. Skołatany umysł Gendera uchwycił się nadziei, jaką niósł ze sobą szept. — Co? — też odważył się szepnąć. — Co bierze? Obcemu w czarnym płaszczu opadły ręce. — No daj mu do łapy. Wykup się. Gender dopiero teraz zrozumiał. Prawie łkając ze strachu, zdjął z szyi sakiewkę na długim sznurku i drżąc coraz bardziej, podsunął rycerzowi. — Cooooo?!? Chcesz przekupić szlachetnego rycerza?!!! Uniesiony do góry miecz odłupał z powały liczne drzazgi. Gender, zdawało się, nie żył. Jego twarz przybrała barwę śniegu prószącego na zewnątrz. Z boku jednak rozległ się uspokajający szept. — Bierze, bierze. Tylko nie obraź go wysokością kwoty. Gender szlochając głośno, na klęczkach dotarł do skrzyni, z której wyjął stary, owinięty szmatą dzban. Potrząsał nim uporczywie, aż w jego dłoni znalazła się druga sakiewka, bardziej pękata niż poprzednia. — Coooooo?!!! Ty znowu? Szlachetnego rycerza?!!! Wyciągnął jednak rękę, zważył sakiewkę i schował ją za pazuchę. — No — dodał zupełnie spokojnym już tonem. Dłuższą chwilę szamotał się po izbie, usiłując schować swój miecz do pochwy. W ciasnocie, długie ostrze zwaliło naczynia ze stołu, gminne księgi z koślawej półki, a wreszcie wbiło się we framugę. Rycerz zaklął siarczyście, wyszarpnął je i wyszedł, by dokończyć operacji na dworze. Gender osunął się na podłogę. — Skąd... skąd wiedział o kwitach?... Obcy w płaszczu podniósł się z kolan. — Nikt nic nie wiedział, bęcwale! — powiedział zupełnie innym niż dotąd tonem. Zrobił ruch jakby chciał wyjść, ale zatrzymał się jeszcze. — Każdy z was ma coś na sumieniu — roześmiał się zimno. — Ja to wymyśliłem. Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się znowu. Powoli przygryzając w zamyśleniu wargę, odwrócił się jeszcze do oniemiałego Gendera. — Nazywam się Zaan — powiedział cicho. — Zapamiętasz? Zaan. Splunął i wyszedł, Gender jednak zauważył, że był wyraźnie zdziwiony własnymi słowami, jakby to nie on sam wymówił je przed chwilą. * * * Poborca podatków, Sibelius, był człowiekiem pewnym siebie. Był człowiekiem, którego nikt nie lubił, ale którego bali się wszyscy. Nie urodził się szlachcicem i fakt ten sprawiał, że był szczególnie wyniosły w stosunku do tych, którym szacował powinności. Nie mógł brać dziesięcin od szlachty, za wysokie progi dla niego, zwykłego poborcy, ale też był szczególnie skrupulatny w obliczaniu płodności dworskich pól, dochodów, które przynosiły im wsie, datku karczemnego, gorzelnianego i myta, jeśli oczywiście jakiś dwór sprawował pieczę nad mostem czy groblą. Teraz, w zimie, Sibelius nie miał wiele roboty. Ot, obejść stajnie i chlewy, czy chłopi czegoś nie zachachmęcili, zerknąć na przędzalnie, jak leci, posłuchać co w karczmach, ilu gości, jak stoją gorzelnie, co u szewca, rymarza, kowala..