To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zwykle, jeżeli chcemy zostać w jakim miejscu dłużej, niż potrzeba, mamy do tego dwojakie przyczyny – jedne wobec świata, a drugie wobec nas samych. Powiadają np. różni złośliwi ludzie, że pp. delegaci galicyjscy 167 , jeżeli zostali w Wiedniu nieco dłużej, niż było potrzeba ( owe „ nieco ” wynosiły podobnoś dwa lata) – to mieli do tego. . . także dwojakie przyczyny. Dwoistość ta była jednak tylko pozorną, bo choć powiadają, że niektórzy z tych panów starali się nie tylko o wielkie koncesje dla kraju, ale także o małe konce- sje dla siebie, to każdy nie uprzedzony przyzna, że delegat jest tylko cząstką kraju, a więc jeżeli kraj jest = a, to delegat jest = a/ n, z czego wynika, iż starając się o koncesje dla kraju i dla siebie, delegat miał na oku rezultat: a + a/ n. Ponieważ atoli a + a/ n > a, więc delegat tego rodzaju dążył do większego i świetniejszego celu niż taki, który upominał się ciągle tylko o rezolucję, bo ta, według powyższej formułki, jest = a. Oto matematyczny dowód, że postępowanie delegacji galicyjskiej w Wiedniu było jak najlepsze, i potrzeba nie znać pierwszych elementów algebry, by tego nie pojąć od razu. Mamy atoli nadzieję, że niejeden szanowny P. T. Galicjanin, który się znajdzie w tym smutnym położeniu, iż ścisłość mojego wywodu usunie się spod kontroli jego wiadomości matematycznych, uwierz y mi na słowo. Jest to tra- dycyjną, domową naszą cnotą wierzyć, kiedy się nie rozumie. Szło raz dwóch demokratów narodowych przez ulicę Sykstuską we Lwowie i jeden tłumaczył drugiemu, że zbawienie Polski jest tylko w jej rozpłynięciu się w Słowiańszczyźnie 168 . Kolega ani rusz wierzyć mu nie chciał, ale gdy przyszli przed księgarnię Igla, tamten schwycił go za ramię i wskazując na wystawioną w oknie broszurę, zawołał: „ Nie wierzysz? No, to czytaj! ” – Demokrata począł sylabizować i wysylabizował: „ Maranatha ” 169 . – „ A co, wierzysz teraz? ” – „ Ha, prawda ” – odrzekł niedowiarek, zapłoniony po same uszy, nie wiem, czy dlatego, że teraz dopiero wierzył swemu koledze, czy dlatego, że nie wiedział, co znaczy maranatha , i czy to jest po francusku, czy po łacinie, czy może po szwedzku? To pewna, że każdy mówca i każdy autor najwięcej może liczyć na tych, którzy go nie rozumieją – i ja też w powyższym wypadku spodziewam się mieć po mojej stronie tych wszystkich, co się nie uczyli matematyki, a to czy są już radcami edukacyjnymi 170 , czy jeszcze nie. Zarzuci mi kto może, że cała ta dygresja nie ma nic wspólnego z przygodami mego boha- tera, że odnosi się do wypadków daleko późniejszych i że powinien bym był raczej pójść od razu z p. Arturem do apteki błotniczańskiej. Ale proszę uważać, że p. Artur także nie od razu tam zaszedł, a przecież musiałem czymś zapełnić tę przerwę. Wszak i w teatrze między jed- 167 Mowa o delegatach sejmu galicyjskiego do Rady Państwa – centralnego parlamentu wiedeńskiego. Lam szydzi z ich niezdecydowanej obrony rezolucji – uchwały sejmu krajowego, domagającej się rozszerzenia autonomii Galicji, i zarzuca im, że za cenę uległości politycznej zdobywali dla siebie w Wiedniu koncesje gospodarcze i tytuły arystokratyczne. 168 Aluzja ta związana jest z panslawistycznymi ideami, propagowanymi w tych latach przez ośrodki inspi- rowane przez rząd carski. Lam sugeruje tu niesłusznie, że inspiracji tej ulegali zwolennicy Smolki. 169 maranatha – zwrot arameński, znaczący: „ pójdź, Panie ” , użyty przez św. Pawła w Liście I do Koryntian . 170 radca edukacyjny – wyższy urzędnik Rady Szkolnej Krajowej. 55 nym aktem Dziewicy Orleańskiej 171 a drugim muzyka gra zwykle owe kadryle, które już trzy generacje lwowian umieją na pamięć i których nauczy się dalej sam nawet kronikarz teatralny 172 » Dziennika Lwowskiego « . Będzie to zresztą pierwsza rzecz, której się ten potężny estetyk w życiu swoim nauczy. No – ale i to nie ma nic wspólnego z moją powieścią, a p. Artur jest już na ganku małego i schludnego dworku, nad którym stoi napis: „ Apteka Bartłomieja Odwarnickiego, pod królem Janem Sobieskim ” . Nowa zdobycz p. Artura nazywała się tedy panna Katarzyna Odwarnicka. Jeszcze parę kroków, a p. Artur był w sieniach, skąd wprowadzono go przez drzwi na prawo do dużego dosyć pokoju, w którym stał długi stół, nakryty białym obrusem, z dwudziestą przeszło nakryciami. Ludno tam było i gwarno, a dym tytoniowy ścielił się w tak gęst ych obłokach mimo otwartych okien, że z początku najbystrzejszy wzrok zaledwie mógł dostrzec, co się działo o dwa kroki od wchodzącego. Dopiero po niejakim obyciu się z tą atmosferą ujrzał p. Kukielski, że wszedł między towarzystwo złożone z kobiet i mężczyzn i że między tymi ostatnimi najwięcej było cucyglerów. ( Techniczną nazwą: Zuzügler ochrzciły były c. k. władze każdego, co zdążał do powstania w Królestwie i w Krajach Zabranych – im dalej w głąb kraju, tym więcej było takich cucyglerów, którzy wiecznie z d ą ż a l i do powstania) . Na widok p. Artura zbliżył się do niego gospodarz domu i powitał go tak serdecznie, że waleczny major omal nie wyzionął ducha w jego objęciu. Następnie przedstawił go obecnym jako pana Laorszad, bo w tej formie nazwisko de la RocheChouart utkwiło w pamięci zacnemu farmaceucie. Pan Artur skrzywił się na to trochę, zwłaszcza gdy niektórzy cucyglery zaczęli powtarzać po cichu: „ Laorszad, Lalimonad ” itd. . – Przepraszam pana – wycedził pan major przez nos i przez zęby, z arystokratycznym półuśmiechem – pragnę zachować moje incognito 173 i dla t y c h p a n ó w nazywam się major Jan Wara, ze sztabu IX oddziału. Oto jest kartka od naczelnego wodza. – To mówiąc podał p. Odwarnickiemu swoją legitymację, jakoś szczęśliwie przechowaną wśród przygód dnia tego. Było to jeszcze w lipcu r. 1863 i nie przetrząsano cucyglerów tak starannie jak później. Podczas gdy pan aptekarz z wielką uwagą odczytywał kartkę, przejmując się do głębi zawartymi w niej poleceniami, ogólny szmer niezadowolenia rozszedł się między cucyglerami, którzy nie lubili, by ich traktowano z góry jako „ tych panów ” . Na szczęście, byli to ludzie lepiej wychowani i w pokoju p. aptekarza nie było miotły z trzonkiem