To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— A co ma być prawda? — O tych zakopanych skarbach i o wiergułach... Matka machnęła ręką i dalej krzątała się koło pieca. Matka była zagoniona, zaharowana, spracowana i cierpiała na dychę. Często opierała się o ścianę i z trudem łapała dech. Potem śpieszyła do roboty. O ojcu nie wspominała nigdy. Ojciec pojechał z chaśnikami w świat, bo w górach nie było chleba. Gdzieś za morze. Przychodziły od niego listy, czasem z listami jakieś skąpe pieniądze, a potem listy przestały przychodzić Matka pisała listy do niego i każdy list zaczynała od tamtych dziwnych słów: „Piszę do serca twego i pozdrawuję cię przez koszyczek wiśni, niech ci się moja miłość przyśni... lecz bezskutecznie. Listy przepadały w odrapanej skrzynce ną lipie, podobnie jak ojciec Wantuloszka przepadł gdzieś w dalekim świecie. Może w morzu utonął, może go węże ukąsiły i pomarł, może go gdzieś w bójce nożem zażgano, może... Eh, nie warto o tym myśleć! Tak to już dawno, że nie warto 66 wspominać. Ojciec Wantuloszka umarł gdzieś w dalekim świecie i zbyte!... Pozostała bieda, owsiany placek, płonę ziemniaki, najmilszy syneczek Francik i starzyk, opowiadający brednie o zakopanych skarbach i gniewający się na księdza proboszcza, że mu nie chce dać okapków ze świec na ołtarzu. W opowiadaniach matki była troska, co jutro będą jedli, w opowiadaniach starzyka były skarby, wiergułowie, świecowe okapki, jaroszki, nocznice i utopce. Czasem przyplątał się wąż Złotogłowiec ze złotą koroną na głowie, król wszystkich węży w Beskidach... — A gdzie ten Złotogłowiec przebywa? — dziwił się Francik. — W Godu]i... W górze Goduli jest taka jama, cała ze złota, a w tej jamie przebywa Złotogłowiec. Ponieważ góra Godula była bardzo daleko i jej szczyt można było- wprawdzie dojrzeć ze Złotego Gronia, lecz jakby zamazany i utopiony w niebieskiej mgiełce, przeto Wantuloszek machnął na niego ręką llJk-samo, jak to czyniła matka, gdy jej opowiadał starzykowe bajdy o skarbach i święconych okapkach. — Trzy po trzy, a po żadnej nic! — dodawała jeszcze matka do tamtego machnięcia ręką. „Trzy po trzy, a po żadnej nic!" — pomyślał Wantuloszek, kiedy ze Złotego Gronia patrzył na Godulę, gdzie rzekomo królował Złotogłowiec. Upływały dni jednostajne, przegradzane deszczami, burzami, słońcem, piorunami, a raz do roku wielkim śniegiem, który zamykał Wantuloszka w okopconej izbie. Nie mógł wychodzić na dwór, bo zapadał od razu w śnieg po pas, długa lniana koszula nie chroniła go przed szczypiącym zimnem, a Olza bełkotała bardzo cichutko pod narosłym lodem. Czasem z doliny przyłazili panowie z nartami, wstępo- 5* 67 r'*—i -. .-¦^Yt'^' wali do chałupy starego Wantuloka i prosili, by im sprze-dat mleka. Nic ma mleka' mawiał slar/yk. — Szkodal A gdzie można by kupie' — U gazdy Ols/aia. lam na wykopie! Panowie i paniczki — jak ich nazywał starzyk — szli do Olszara na wykop, a starzyk mruczał niezadowolony. Szkoda, że nie ma mleka. Zostałby jakiś grosz na sól, na tytoń... Ha, jeżeli nie ma krowy, to nie ma mleka. A jeżeli nie ma mleka, to jest bieda. A jeżeli jest bieda, to chyba zęby wbić w kamień i gryźć!... Upływały więc dni jednostajne, a w życiu Wantuloszka nic się nie zmieniało. Tyle tylko, że rósł, że lniana koszula stawała się coraz krótsza, że w końcu matka przyniosła mu jakieś porcięta, wyproszone u któregoś gazdy. Poza tym jego lniane włosy zaczęły ciemnieć. Olza tylko wciąż bełkotała sennie, a las wciąż szumiał ponuro. Francik już nie nazywał się Wantuloszek, jak go był kiedyś nazwał stary kierownik szkoły na Zaolziu, lecz Wantulok, jak go stale nazywał młody nauczyciel, który przebywał u nich podczas wakacji. Młody nauczyciel z gruźlicą opowiadał mu o niesłychanych zdarzeniach, jakie działy się w świecie kiedyś i dzisiaj, a między innymi powiedział mu, że nazwisko Wantulok wywodzi się od kamienistego ugoru, który nazywa się w gwarze wantulą. Potem jeszcze dodał: — Bo wasze życie niewiele się różni od kamienistego ugoru... Dla Francika Wantuloka było to za mądre określenie. W końcu je zrozumiał i jakby po raz pierwszy pojął, że życie jego istotnie niewiele się różni od kamienistego ugoru. Placek owsiany, ziemniaki bez omasty, kasza, ziemniaki, owsiany placek... v- 68 — Ile masz lat? — wszczął nauczyciel rozmowę z Fran-cikiem, gdy siedzieli nad bełkocącą Olzą. — Dziewięć... Jeszcze niecałe, ale na świętego Michała będzie dziewięć. — Czym chciałbyś zostać? — Wiergułą. Szukałbym skarbów, by się móc raz nareszcie najeść porządnie, — Nie znajdziesz... — uśmiechnął się blado nauczyciel. — Ja wiem — zawstydził się Francik. — Ja tylko tak mówię. To starzyk opowiada o skarbach... — Więc powiedz tak szczerze, czym chciałbyś zostać? — Górnikiem. — Dlaczego? Francik nie umiał powiedzieć, dlaczego chciałby zostać górnikiem. Wiedział, że pragnienie to powstawało w nim w miarę słuchania opowiadań starzyka o wiergułach i gwarkach, żer. widział sieMe takim gwarkiem, który czeka, dopóki mu wiergułą swoim prętem leszczynowym nie wskaże, gdzie ma kopać. Wyobrażał sobie»-jak potem ima sią pracy, jak zagłębia się w ziemi, jak grzebie w niej krecim sposobem, jak wydłubuje jakąś rudę... Nie umiał tego nazwać, podobnie jak nie umiał powiedzieć dlaczego nęci go praca pod ziemią