To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dzięki temu przypadkowi znalazłem się po raz pierwszy w kwaterze głównej. W Kętrzynie zwróciłem się do jednego z adiutantów Hitlera: czy mógłby zameldować fuhrerowi o mojej obecności, może chciałby ze mną mówić. Nie widziałem go od początku grudnia, byłoby to dla mnie zatem szczególne wyróżnienie, gdyby chciał mnie widzieć choćby na krótko. Jednym z aut z kolumny samochodowej fuhrera pojechałem do kwatery głównej, gdzie w baraku jadalnym, w którym Hitler spożywał codzienne posiłki w towarzystwie generałów, swych współpracowników politycznych i adiutantów, przede wszystkim najadłem się do syta. Hitlera nie było. Dr Todt, minister do spraw zbrojeń i amunicji, referował mu jakąś sprawę i Hitler zjadł obiad tylko w jego towarzystwie w swoim prywatnym pomieszczeniu. Ja tymczasem omawiałem z szefem transportu wojsk lądowych, generałem Gerckem, i z dowódcą oddziałów kolejowych nasze trudności na Ukrainie. Po kolacji w większym gronie, w której tym razem Hitler wziął udział, kontynuował on swą naradę z Todtem. Todt pojawił się dopiero późnym wieczorem, napięty i przemęczony, po długiej i - jak się wydawało - trudnej rozmowie. Robił wrażenie zmordowanego. Siedziałem z nim jeszcze parę minut, gdy w milczeniu sączył wino z kieliszka, nie pytając go o przyczynę złego nastroju. W czasie toczącej się z wolna rozmowy okazało się, że zamierza następnego ranka lecieć do Berlina i że ma jeszcze wolne miejsce w samolocie. Chętnie zgodził się mnie zabrać, a ja cieszyłem się, iż w ten sposób uniknę długiej podróży koleją. Umówiliśmy się, że wylecimy wcześnie rano, po czym dr Todt pożegnał się, zamierzał bowiem trochę się przespać. Przyszedł adiutant i poprosił mnie do Hitlera. Było około pierwszej po północy, a więc pora, kiedy i w Berlinie często siedzieliśmy jeszcze nad naszymi planami. Wyglądało na to, że Hitler jest tak samo wyczerpany i w złym nastroju jak Todt. Umeblowanie jego pokoju było celowo skąpe; zrezygnował tu nawet z takiej wygody jak fotel klubowy. Mówiliśmy o berlińskich i norymberskich planach budowlanych i Hitler stopniowo ożywiał się. Wydawało się, że nawet jego ziemista cera nabiera lepszej barwy. W końcu kazał mi opowiedzieć o wrażeniach, jakie odniosłem podczas podróży na południe ZSRR, zadając co jakiś czas zdradzające zainteresowanie pytania. Mówiłem o trudnościach z odbudową urządzeń kolejowych, o burzach śnieżnych, o niezrozumiałym zachowaniu się radzieckiego oddziału pancernego, o wieczorach koleżeńskich i tęsknych piosenkach. Gdy wspomniałem o piosenkach, zaciekawiony spytał o ich treść. Wyciągnąłem z kieszeni śpiewnik, który dostałem. Hitler czytał w milczeniu. Ja uważałem te piosenki za naturalny wyraz wywołującej depresję sytuacji, on uznał to natychmiast za świadome działanie wroga. Sądził, że dzięki mojej opowieści wpadł na jego trop. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że kazał oddać pod sąd wojenny człowieka odpowiedzialnego za wydrukowanie tego śpiewnika. Epizod ten charakteryzował ciągłą nieufność Hitlera. W obawie, że nie pozna prawdy, sądził, iż może wyciągać ważne wnioski z tego rodzaju pojedynczych informacji. Coraz bardziej stawało się jego zwyczajem wypytywanie podwładnych, nawet jeśli nic nie mogli wiedzieć o danej sprawie. Taka, niekiedy uzasadniona, nieufność stała się niemal nieodzownym elementem życia Hitlera, widocznym nawet w drobiazgach. W tym tkwiła niewątpliwie jedna z przyczyn jego izolacji wobec wydarzeń i nastrojów na froncie, jego otoczenie bowiem uniemożliwiało w miarę możności wizyty niemiarodajnych informatorów. O trzeciej rano odmeldowałem się, informując Hitlera o wyjeździe do Berlina, ale odwołałem swój lot samolotem dr. Todta, który miał wystartować pięć godzin później2. Byłem zbyt zmęczony, chciałem najpierw wyspać się. W swej małej sypialni zastanawiałem się, jakie wrażenie wywarłem na Hitlerze