To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
– Wie pan co, panie Cobb – powiedziałem. – Ona wcale nie wygląda źle, więc proszę się tak nie denerwować. Zaraz dokładnie ją zbadam. Przyłożyłem stetoskop do żeber i posłuchałem mocnego bicia idealnie zdrowego serca. Suka miała normalną temperaturę i właśnie obmacywałem jej brzuch, gdy pan Cobb odezwał się znowu. – Rzecz w tym – wysapał – że zaniedbywałem to biedne zwierzę. – Co pan przez to rozumie? – Cały dzień spędziłem na wyścigach w Catterick, grając, pijąc i wcale nie myśląc o mojej psinie. – Zostawił ją pan samą w domu? – Nie, nie, była z nią moja żona. – No cóż... – Przestałem cokolwiek rozumieć. – Nakarmiła Myrtle i wyprowadziła ją do ogrodu? – Och tak – odparł, załamując ręce. – Jednak nie powinienem jej zostawiać. Ona jest tak bardzo do mnie przywiązana. Kiedy to mówił, poczułem, że twarz piecze mnie z jednej strony. To pozwoliło mi rozwiązać zagadkę. – Położył ją pan za blisko piecyka – orzekłem.– Dyszy, ponieważ jest jej za gorąco. – Dzisiaj przestawiliśmy koszyk. – Pan Cobb spojrzał na mnie niepewnie. – Kładliśmy nowe kafelki. – No właśnie – mruknąłem. – Proszę przenieść ją na poprzednie miejsce i wszystko będzie dobrze. – Panie Herriot... – Znów zaczęły mu drżeć wargi. – To nie wszystko. Ona cierpi. Proszę spojrzeć na jej oczy. Myrtle miała piękne, wielkie ślepia, typowe dla jej rasy, i wiedziała, jak to wykorzystać. Większość ludzi sądzi, że spaniel nie ma sobie równych, jeśli chodzi o wyrażanie uczuć spojrzeniem, ale ja przyznaję palmę pierwszeństwa właśnie beagle’owi. A Myrtle była w tym bezkonkurencyjna. – Och, nie martwiłbym się tym, panie Cobb – odparłem. – Proszę mi wierzyć, nic jej nie będzie. – A więc nic pan nie zrobi? – Wciąż miał żałosną minę. Oto jedno z pytań najczęściej zadawanych weterynarzowi. Jeśli nie zrobisz „czegoś”, nie będą usatysfakcjonowani. Moim zdaniem leczenia potrzebował raczej pan Cobb niż jego ulubienica, jednak nie miałem zamiaru kłuć Myrtle tylko po to, żeby sprawić mu przyjemność. Wyjąłem więc z torby tabletkę witamin i wepchnąłem ją psu do pyska. – Gotowe – oznajmiłem. – Jestem pewien, że to jej dobrze zrobi. Upewniłem się w myślach, że nie postąpiłem jak szarlatan; tabletka z pewnością nie zaszkodzi. Pan Cobb wyglądał na odprężonego. – Ooo, to doskonale. Uspokoił mnie pan. Zaprowadził mnie do luksusowo umeblowanego salonu i niepewnym krokiem potruchtał to barku. – Wypije pan drinka na drogę? – Nie, naprawdę dziękuję – odmówiłem. – Raczej nie, jeśli się pan nie pogniewa. – Cóż, ja wypiję kapinkę. Dla uspokojenia. Tak się zdenerwowałem. Nalał do szklanki sporą porcję whisky i gestem wskazał mi fotel. Chciałem jak najszybciej wrócić do łóżka, ale usiadłem i patrzyłem, jak pije. Powiedział mi, że jest emerytowanym bukmacherem z West Riding i przyjechał do Danowby zaledwie przed miesiącem. Chociaż nie zajmował się już profesjonalnie wyścigami, nadal kochał ten sport i nie opuszczał żadnych zawodów na północy Anglii. – Zawsze wtedy biorę taksówkę i miło spędzam dzień – rozpromienił się, wspominając przyjemne chwile, ale po sekundzie zatrzęsły mu się policzki i znów zrobił przerażoną minę. – Zaniedbuję mojego psa. Zostawiam ją w domu. – Och, nonsens – zaprzeczyłem. – Widywałem pana na łąkach z Myrtle. Często pan z nią spaceruje, prawda? – Och tak, codziennie chodzę na długie spacery. – No cóż, więc naprawdę ma to, czego jej potrzeba. Nie powinien pan się o nią martwić. – Oo, porządny z pana facet. – Obdarzył mnie promiennym uśmiechem i nalał sobie następną porcję whisky. – Może wychyli pan ze mną jednego na drogę? – Och, w porządku, tylko jedną małą szklaneczkę. Kiedy sączyliśmy whisky, robił się coraz weselszy, a po pewnym czasie patrzył na mnie ze szczerym oddaniem. – James Herriot – wymamrotał. – Pewnie mówią na pana Jim, prawda? – No tak. – Będę mówił ci Jim, a ty możesz mówić mi Humphrey. – Dobrze, Humphrey – powiedziałem i przełknąłem resztę whisky. – Jednak teraz, muszę już iść. Kiedy wyszliśmy na ganek, położył mi dłoń na ramieniu i znów spoważniał. – Dziękuję ci, Jim. Z Myrtle było dziś naprawdę kiepsko i jestem ci wdzięczny. Odjeżdżając, zdałem sobie sprawę, że nie zdołałem go przekonać, iż Myrtle nic nie dolegało. W jego przekonaniu uratowałem jej życie. To była niezwykła wizyta; czułem, jak wypita o drugiej w nocy whisky pali mnie w żołądku i doszedłem do wniosku, że Humphrey Cobb jest bardzo zabawnym człowiekiem. Jednak go polubiłem. Po tamtej nocy często widywałem, jak spacerował po polach razem z Myrtle. Zawsze był zrównoważony i rozsądny, ale wciąż dziękował mi za wyrwanie psa z paszczy śmierci. Po jakimś czasie, zupełnie niespodziewanie, znów wróciliśmy do punktu wyjścia. Było tuż po północy, gdy podniosłem słuchawkę; zanim przyłożyłem ją do ucha, usłyszałem przeraźliwy szloch. – Och... och... Jim, Jim! Z Myrtle jest bardzo źle. Przyjedziesz.? – Co... co się stało tym razem? – Trzęsie się. – Trzęsie? – Tak, okropnie się trzęsie. Och, przyjedź, Jim, mój drogi, nie każ mi czekać. Okropnie się martwię. Jestem pewien, że ma nosówkę. – Znów zaczął szlochać. – Nie mogła dostać nosówki. – Miałem zamęt w myślach. – Przynajmniej nie tak nagle. – Błagam cię, Jim – ciągnął, jakby mnie nie słyszał. – Bądź dobrym kumplem. Przyjedź i zbadaj Myrtle. – Dobrze – powiedziałem zrezygnowany. – Będę za kilka minut. – Och, jesteś takim porządnym facetem, Jim, takim porządnym... Głos ucichł, gdy odłożyłem słuchawkę. Ubrałem się bez pośpiechu i bez paniki, w jaką wpadłem za pierwszym razem