To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nasz znajomy płetwonurek. Oczekuje pan kogoś? Atlas zgarniał w gromadkę sześciu pasażerów, gości klubu, jak się okazało. - Oto nasza trzódka, Norm! Państwo mieli pierwszeństwo do mojej wódzi, w każdym razie dopóki jej nie brakło! Tym razem gościnność klubu "Rafa Mew" zaczęła się już w San Juan, co, dzieci? - Dla mnie już na lotnisku Idlewild! - zachichotała jakaś siwowłosa paniusia, której ozdobiony piórami kapelusz przekrzywił się na ucho. - Ale cóż, wszystko ma swój początek, prawda? Nie wiedziałam, że tak lubię czysty bourbon w papierowych kubkach. - Jesteś prawdziwą rozpustnicą, Millicent! - obwieścił tubalnie Atlas, obejmując damę w pół. - My oboje świetnie do siebie pasujemy. A więc do dzieła, seksbombo! Jesteśmy już w tropikach! Tu gdzie noce upojne i gorące,@ a słońce śmieje się ze szczytów gór...@ zaśpiewał fałszywie, okręcając wokół siebie siwowłosą partnerkę w odpychającej parodii tańca calypso. - Zabaw państwa przez chwilę, Lester - powiedział Paperman - bo muszę jeszcze zobaczyć, co z mięsem. - Jakim znowu mięsem? - zaniepokoiła się powtórnie Henny. - Dokąd ty pędzisz? Kierownik działu lotniczych przesyłek bagażowych, pulchny Kinjanin w oficjalnym garniturze (tabliczka na biurku informowała, że nazywał się Elias Thacker) pomachał plikiem dokumentów, kiedy Norman wszedł do jego biura. - Szysztko gotowe. Ma pan szwój mięszo. Czeka w cieniu koło szkłada towarowego. Wjedzie pan na lotniszko w szwój szamochód szesz druga brama i może je pan żabierać. Odetchnąwszy z ulgą, Paperman uiścił niezbędne opłaty i podpisał stosowne dokumenty. Cohn czekał na niego przed biurem. Norman poprosił go, żeby załadował mięso do swojej półciężarówki i zawiózł je do miasta. - Zrobi się - powiedział Cohn. - Słuchaj, ta twoja córka wygląda naprawdę szałowo! Norman wzruszył ramionami. - Zawsze tak wyglądała. Jej chłoptaś sprawia natomiast wrażenie ciutkę złachanego. - Nic podobnego! Wprost kipi energią. Zamierza jeszcze dzisiaj nurkować w akwalungu. Twierdzi, że pływał wyczynowo w barwach uniwersytetu chicagowskiego. - Nie mógłbyś mu znaleźć jakiegoś nieszczelnego kompletu? - zapytał Paperman. Cohn roześmiał się i odszedł. Norm wrócił do gromadki gości klubu "Rafa Mew", którzy przycupnęli obok siebie na ławce - jedyni pasażerowie, jacy pozostali w budynku portu lotniczego. Atlas, oklapnięty i osowiały, zmarszczył się groźnie na widok nadchodzącego. - Co ma znaczyć ta zwłoka, Norm, do jasnej cholery? Czeka tu gromada spoconych i zmęczonych ludzi! O mnie już nie wspominając. - Co to za mięso, które powoduje tyle zamieszania? - zapytała z kolei Henny. - Ależ nie ma żadnego zamieszania. Wszystko jest w najlepszym porządku - uspokoił ją Norman i zaczął opowiadać o przyjęciu Tilsonów i stekach chateaubriand. - Hej, Norm! - zawołał Cohn zza zamkniętej bramy, z odległości kilku zaledwie metrów. - Mówiłeś, zdaje się, o stekach, prawda? - Oczywiście! O stekach chateaubriand. Bo co? - Chodź i sam zobacz. Tylko się lepiej pospiesz. Norman podbiegł do bramy, wdrapał się po jej zawiasach i przeskoczył przez wysoki płot z drucianej siatki. - Co ty wyprawiasz, Norm! - przestraszyła się Henny. - Wydaje ci się, że jesteś Tarzanem? Uspokój się! - Co jest, u Boga Ojca? - ryknął Atlas. - Toż my tu pomrzemy! Norman pobiegł za Cohnem do składu towarów. Stał tam na rampie stos sześciu oszronionych, związanych drutem kartonów, z których wyciekała krew. Okazałe zielone naklejki, widniejące na wszystkich kartonach, informowały: "Hurtowa sprzedaż mIĘSA SAN JUAN. PIERWSZORZĘDNE kURZE sZYJKI i sKRZYDEŁKA". - Spójrz no tutaj. Cohn przykucnął i wskazał na nalepki przewozowe, przyklejone na bokach pudeł. Widniał na nich adres odbiorcy: "Grosvenor House Barbados, B. W. I. Wysyłać niezwłocznie - towar łatwo się psujący." - Obawiam się, że zaszła pomyłka, Norm - powiedział. - Prawdopodobnie wyładowali nie te paki, co trzeba. - Ja zwariuję! - krzyknął Paperman chwytając się za głowę