To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Tak — przerwał Villequier — ale któż mógł przewidzieć, gdy pierwsze poselstwo do Paryża przybyło, tak świetne, tak lśniące, ludzie tak wymowni, twarze tak łagodne, umysły tak pozornie prostoduszne, że tu w Polsce natrafimy na jeże i na osy. Tam się zdawali do całowania stworzeni, a tu do nich przystąpić nie można. Myśleliśmy, że nas na rękach nosić będą, a... — A... daliśmy się wam okłamać — wyrwał się Jourdain. — Wszyscy, co do nas przyjeżdżali, choć było do rany przyłożyć, chwalono ich. Sederyn milczał. — Dziś już za późno narzekać na to, co się stało — rzekł po chwili. — Król zrażony, zniechęcony — dodał Villequier — boję się o jego zdrowie. Miron powiada, że nie wyżyje ani w tym klimacie, w tej atmosferze, ani między tymi ludźmi. Władzy nie ma żadnej. Senatorowie burczą, szlachta się odgraża, nie szanują go. — Wiesz pan — odezwał się Sederyn zimno — że jest francuskie przysłowie: wino utoczone, trzeba go wypić249. Francuzi, uśmiechając się, spojrzeli po sobie. — Wątpię, żebyśmy je wysączyli do końca — wolimy resztę wam zostawić — rzekł Villequier. — Dla was, panie Sederyn — dodał — nie będę czynił z tego tajemnicy. My tu nie, wytrzymamy. — Na dobitkę — przerwał Jourdain — senatorowie niektórzy chcą jeszcze uprzyjemnić życie królowi, dając mu starą babę za żonę. — Ale... ba! Tego już za wiele. Śmieli się oba, Sederyn spojrzał z ukosa. — A po cóż się zobowiązał? — spytał. — Co znaczy takie zobowiązanie? — gwałtownie zawołał Villequier. — Jest to wprost rzecz poczwarna, niemożliwa. — Jakże się to skończy? — szepnął niespokojny trochę kupiec. — Na Boga, nie wiem — wyrwał się Villequier — lecz sądzę, że chyba smutnie i tragicznie. Zawiedziono króla i nas, obiecywano nam wcale inny stan rzeczy. Gratiani250, z którym się pan nasz widział po drodze, zapewniał go, iż władzę monarchiczną w pełni uzyska, a znalazło się, że żadnej nie ma. — Można by ją uzyskać — rzekł, oglądając się, Sederyn — ale... Położył palec na ustach. Villequier chodził po izbie, głowę to podnosząc ku sklepieniowi, to ją spuszczając na piersi. — A przy tym — począł — to życie, te nudy, to towarzystwo, ten język! Wprost piekło. Jedyne lepsze godziny, gdy się panowie Polacy porozchodzą, drzwi na rygiel spuścimy i sami zostaniemy z sobą. Naówczas choć myślą i wspomnieniami przenosimy się nad brzegi Sekwany, przypominamy lepsze czasy. Sederyn okazywał niepokój. 249 250 W języku francuskim przysłowie to brzmi: Le vin est tiré, il faut le boire. A n t o n i M a r i a G r a t i a n i był sekretarzem nuncjusza papieskiego Commendoniego w czasie jego drugiego poselstwa w Polsce w latach 1572—1573, po czym powrócił do Włoch; napisał biografię Commendoniego — Panowie moi — przerwał — wszystko to prawda być może, ale ostatecznie, com powiedział o utoczonym winie, to powtórzę. Henryk jest królem z łaski bożej, usiadł na tronie, objął rządy, należy mu je ułatwiać, nie zrażać od nich. Choćby się musiał ze starą królewną ożenić, nikt mu młodych mieć nie zabroni. Panowie polscy nauczą się od was grzeczności, a wy... — Nie wymagajcie od nas, abyśmy się od nich czegokolwiek uczyli — wtrącił Jourdain. — To zwierzęta, nie ludzie! Sederyn syknął. — Zlitujcie się — zawołał — nuż kto podsłucha! Już i tak dom mój podejrzanym jest bardzo. Francuzi obejrzeli się i zamilkli. Villequier nalał sobie wina, a gospodarz pośpieszył napełnić kubek Jourdaina. — A, ten karzeł przeklęty! — zawołał Villequier. — On temu wszystkiemu winien. I bezwstydny jest do tego stopnia, iż się ciągle nam około nóg plącze, jakby chwalić chciał dziełem swoim. Król go już znieść nie może. Pijąc westchnęli Francuzi. — Wpadliśmy w pułapkę okrutną — zaczął z kolei Jourdain. — Co do mnie, mam nadzieję przy pierwszej sposobności uprosić pana, aby mnie wysłał choćby z listami do Francji. Położę się tam w łóżko i więcej nie wrócę. — A, to by było bardzo ładnie! — odparł Villequier. — Tego samego, co wam, zachciewa się mnie i drugim, ale mamyż biednego króla samego tu na pastwę zostawić? Wtem kroki i głosy słyszeć się dały pode drzwiami, Sederyn pośpieszył ku nim, właśnie gdy się otwierały i dwie. — Siedzimy na zamku jak w więzieniu, choć nocą wyrwać się potrzeba. Sederyn przybyłych gości uprzejmie częstował, dobywszy nowe dwa kubki. Byli to dwaj ulubieńcy króla, woniejący jakimiś zapachami, postrojeni w atłasy jak dziewczęta, z rączkami białymi, zalotne robiący minki i przybierający ruchy ufryzowane głowy ostrożnie się z nich pokazały. Byli to dwaj młodzieniaszkowie królewscy z dołu, którzy się zapewne lepszego towarzystwa domyślając na piętrze, wbiegli z wesołymi śmiechami, dowodzącymi, iż czasu w winiarni nie tracili. — Patrzcie! Villequier. ! Jourdain. Któż został przy królu? — zawołał jeden. — A, jest ich tam dosyć — odparł Jourdaindziwne, niewieście. — Cóż król robi? — zapytał jeden z nich. — Gra w karty — rzekł Villequier — zostawiliśmy go z Pibrakiem, Souvrayem i p. Bellievre, któremu dziś nadzwyczajnie szczęście służy. — Wszystkim oprócz królowi — przerwał jeden z młodzieniaszków. — Gdybyż się choć to sprawdziło, że kto nie ma szczęścia w karty, temu za to miłość płaci! — A! — przerwał Jourdain z miną poważną. — Cóż chcecie, królewna Anna szalenie w nim zakochana. To wiadomo. Ogromnym śmiechem powitano ten żarcik. Zaczęli szeptać coś między sobą, a Sederyn cofnął się kilka kroków przez grzeczność. — Gdyby się nareście sejm ten skończył — głośno odezwał się Villequier — moglibyśmy stąd wyjechać gdzieś na stronę trochę, gdzie byśmy tak bardzo na oku nie byli. Tu ze wszystkim się kryć i zamykać potrzeba. Jeden z młodszych nagle spytał: — A gdzież jest Naneta? Sederyn, do którego po części było zwrócone pytanie, rzekł bardzo cicho: — Od dawna na zamku