To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Miała na sobie tylko przejrzystą koszulkę i pierścienie, które jej ofiarował. Powoli, pragnąc przedłużyć tę chwilę, rozplótł jej włosy, tak że spłynęły na piersi. Podeszła bliżej i przytuliła się do niego. Nie śpieszył się, zarówno ze względu na siebie, jak i na nią. Powolne pocałunki, delikatne pieszczoty. Szepty. Westchnienia. Gdy samolot unosił się nad morzem, osunęli się na wąską sofę spleceni w uścisku. Miał w sobie wiele zalet, które stopniowo odkrywała. Umiał nie tylko ofiarować kobiecie róże i musujące wino w świetle księżyca. Był nie tylko złodziejem zakradającym się przez okna w ciemnościach. Był mężczyzną, który dotrzymuje słowa, który stanąłby po jej stronie, gdyby było trzeba. Mógł ją zaskoczyć nieoczekiwanie, jak również zaofiarować jej — rzecz osobliwa — stabilizację. Nie potrafiła określić, w którym momencie straciła kontrolę nad własnymi uczuciami. Nie potrafiła powiedzieć, jak do tego doszło wbrew stanowczym postanowieniom. Być może stało się to już pierwszej nocy, gdy byli tylko nieznajomymi, mijającymi się we mgle. Ale przyznała się do tego przed sobą. Teraz. Philip czuł zmianę, ale nie potrafił jej opisać. Ciało Adrianne wydawało się cieplejsze, bardziej miękkie, jej skóra płynęła niczym wino pod jego dłońmi a serce biło mocno. Przytuliła się i rozchyliła usta pod jego wargami. Czuł smak namiętności, zaostrzony czymś mroczniejszym, głębszym. Jej skóra była wilgotna, rozgrzewała się stopniowo, gdy przesuwał dłoń po piersi, talii, udzie. A jednak drżała. Kiedy uniósł głowę, zobaczył, że jej oczy są wilgotne. — Addy... — Nie. — Dotknęła palcami jego warg. — Po prostu mnie kochaj. Potrzebuję cię. Jego oczy pociemniały z pożądania. Philip ustami dotknął jej warg delikatnie, opanowując chęć, by gwałtownie rzucić się w wir tego, co mu ofiarowywała. — Powtórz te słowa. Zanim zdążyła odpowiedzieć, przytulił ją mocno. Zacisnęła kurczowo palce na jego ramionach. Dwa ciała splecione w uścisku opadły na podłogę. Namiętność Adrianne przepłynęła jak rzeka w dłonie Philipa. Adrianne oddychała. Philip obserwował, jak jej oczy otwierają się szeroko i jej spojrzenie staje sie zamglone, a ciało zaczyna sie napinać i rozluźniać pod ciężarem jego ciała. Gdy zaczęła następny wzlot, zaparło jej dech. Teraz jej myśli skupione były tylko na Philipie, jej ciało kołysało się, drgało, wznosiło jak morska fala. Światło złociło kabinę i pulsowało czerwoną mgiełką na zamkniętych powiekach Adrianne. Objęła go ciaśniej, pragnąc dać mu taką samą bezgraniczną rozkosz. Zachwycało ją ciało Philipa twarde, szczupłe, o jasnej karnacji. Oplatała je teraz, znacząc wilgotnymi pocałunkami linie żaru. Czuła bicie jego serca, dotyk jej palców sprawiał, że biło teraz szybciej. Kierowała się instynktem i tym, czego ją nauczył. Ta połączona wiedza była spełnieniem jego marzenia. Czuła, jak jego palce suną leniwie w dół po jej ramionach. Otworzywszy oczy zobaczyła, że Philip obserwuje jej twarz. Ich palce splotły się w mocnym uscisku. Zadrżała, kiedy ją wypełnił. Potem przylgnęła do niego i zaczęła się poruszać w jednym rytmie, odpowiadając na każde uderzenie. Samolot kołysał się w chmurach. Połączeni ze sobą, czuli jedynie własne ciała. Paryż był mgiełką w oddali. Wykrzyknęła imię Philipa wyznając w ten sposób wszystko, co chciał wiedzieć. — Wyjeżdżamy jutro do Nowego Jorku. — Philip podszedł z telefonem do okna i spojrzał na Paryż. Padał deszcz ze śniegiem, niebo było szare jak ołów. Nie po raz pierwszy żałował, że Adrianne wyszła na miasto sama. — To wspaniałomyślnie z twojej strony, że się meldujesz. Philip nie zwrócił uwagi na ironię w głosie Spencera. — Człowiek ma prawo do prywatności podczas miodowego miesiąca. — Jeśli o to chodzi... — burknął Spencer i przygryzł cybuch fajki — gratuluję. — Dziękuję. — Mogłeś mnie uprzedzić. — To był... och... huraganowy romans. To nie znaczy, że możesz wykręcić się od przysłania prezentu, stary przyjacielu. Myśę, że to będzie coś równie gustownego, jak i kosztownego. — Wystarczy, że nie wpiszę ci nagany do akt. Najpierw zaczynasz prowadzić śledztwo własnymi kanałami, a potem za moimi plecami wymykasz się do jakiejś zapadłej dziury, a my siedzimy w sprawie po uszy. — Miłość robi dziwne rzeczy z ludźmi, Stuarcie. Jestem pewien, że o tym pamiętasz. Wracając do sprawy — dodał, gdy Spencer chrząknął — nie zaniedbałem jej tak zupełnie. Dowiedziałem się od mego dawnego towarzysza, że nasz człowiek się wycofał. Opuścił Europę. — Cholera jasna. — No, właśnie. Może będę mógł ci to wynagrodzić. — Jak? — Przypominasz sobie Rubensa, którego ukradziono z kolekcji Van Wye’a jakieś cztery lata temu? — Trzy i pół roku temu — był tam Rubens, dwa Coroty, Wyeth i rysunek piórkiem Beardsleya. — Masz wspaniałą pamięć, kapitanie. Otóż mogę ci pomóc w sprawie Rubensa. — W jaki sposób? — Mogę ci udzielić pewnej wskazówki. — Uśmiechnął się, wspominając, jak światło jego latarki przesunęło się po wnętrzu skarbca Abdu. Zemsta chodzi różnymi drogami. — Możliwe, że Rubens doprowadzi cię do reszty. — Masz być jutro w Londynie, Philipie, z pełnym meldunkiem. — Obawiam się, że to niemożliwe, mam inne zobowiązania. Ale — ciągnął, zanim Spencer zdążył głośno zaprotestować — z największą przyjemnością opowiem ci wszystko, co wiem, a jest tego sporo, za kilka dni. Pod warunkiem, że dojdziemy do porozumienia. — Do jakiego porozumienia? Jeśli masz informacje o skradzionym obrazie, to twoim obowiązkiem jest donieść mi o tym. Philip usłyszał, że otwierają się drzwi. Uśmiechem powitał Adrianne wchodzącą do środka. Śnieg z deszczem zmoczył jej włosy. Z niezwykłą przyjemnością obserwował jak ściąga rękawiczki. — Kapitanie, dobrze wiem, co jest moim obowiązkiem. Bardzo dobrze. — Otoczył ramieniem Adrianne i ucałował czubek jej głowy. — Czeka nas długa, miła pogawędka. Zorientuj się, czy nie mógłbyś pojechać do Nowego Jorku. Chciałbym cię przedstawić mojej żonie. Odwiesił słuchawkę, by ucałować Adrianne jak należy. — Zmarzłaś. — Rozcierał jej dłonie. — To był kapitan Spencer? — Przesyła gratulacje. — A jakże. — Odstawiła torbę z zakupami. — Zirytował się? — Bardzo. Ale starałem się go pocieszyć. Kupiłaś coś dla mnie? — Istotnie, kupiłam. Wybierałam u Hermésa szal dla Celeste i zobaczyłam to. — Wyciągnęła kaszmirowy sweter, dokładnie w kolorze jego oczu. — Nie wziąłeś nic odpowiedniego na paryską zimę. Przypuszczam, że masz w domu dziesiątki swetrów. Możliwe, że rozczulanie się jest głupotą, ale odczuł wzruszenie. — Nie dostałem ich od ciebie. Czy dlatego nie pozwoliłaś mi pójść ze sobą? — Nie. — Obciągała starannie brzeg swetra, gdy wkładał go przez głowę. — Musiałam być trochę sama i pomyśleć