To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Wiem, gdzie to jest. Dzięki.— Wolno spy­tać, dla­czego to pana inte­re­suje, sze­fie?— Chwilowo wo­lał­bym nie mó­wić.— Ja­sne. Coś jesz­cze?— Tak. Po­wiedz Me­le­stavowi, żeby Kra­gar tu przy­szedł.Led­wie za Ki­jem za­mknęły się drzwi, Kra­gar spy­tał:— A ja mogę się do­wie­dzieć, po co ci te in­for­ma­cje, Vlad?Pod­sko­czy­łem, spoj­rza­łem na niego nie­życzliwie i spy­tałem:— Cały czas tu je­steś?— Nie wie­działem, że to pry­watna roz­mowa.— Nie szkodzi. A cho­dzi mi o dwie sprawy rów­no­cze­śnie. Raz, o to, żeby po­móc Aibyn­nowi zna­leźć jakąś pracę. A dwa, o to, by zy­skać źró­dło in­for­macji w połu­dniowej czę­ści mia­sta, choć nie tylko tam. Mu­zy­kanci sły­szą prze­cież tyle samo plo­tek co pa­nienki.— Zga­dza się.— Skoro masz już wszystkie po­trzebne in­for­ma­cje, to może kropnął­byś się do tych ostatnich, o któ­rych mó­wił Kij?— Nie może być! Chcesz, że­bym zro­bił coś bez­piecznego i ła­twego?! No dobra, po­święcę się. Co do Aibynna; nie będą wpierw chcieli po­słu­chać, jak gra?— Może. Po­ga­dam z nim i przy­ślę tam. Ale i tak sprawdź, czy nie inte­re­suje ich mały zaro­bek na boku bez świado­mo­ści, kto im płaci.— Do­bra. Coś jesz­cze?— Nie. A ja po­wi­nie­nem o czymś wie­dzieć?— Tevyar znów się pod­niecił.— I?— Ktoś z Domu Io­richa był mu wi­nien pie­nią­dze i za­czął się sta­wiać. Tevyar pró­bo­wał sam to za­ła­twić, dał się po­nieść entu­zja­zmowi i zabił go­ścia. Wiesz, jaki on jest.— Wiem. Jest idiotą. Tamtego da się wskrzesić?— Nie. Rozwalił mu łeb i uszkodził mózg.— Pa­ten­towy idiota! Będą z tego po­wodu ja­kieś pro­blemy?— Z tego co wiem nie. Śla­dów nie zo­sta­wił.— Do­bre choć to.— Zro­bimy coś z tą całą sprawą?Za­sta­no­wi­łem się, po czym po­trzą­sną­łem prze­cząco głową.— Tym ra­zem nic. Jeśli po­kryje straty, może się cze­goś na­uczy. Jeśli nie...— Ja­sne.Loiosh z wie­szaka przeleciał na moje ramię. Po­dra­pa­łem go po szyi i spy­tałem:— Co z Kel­lym i resztą?Kra­gar za­czął wier­cić się nie­spo­koj­nie, a na jego zwy­kle ka­miennej twa­rzy po­jawił się dziwny wy­raz jakby nie­pew­ności.— Im­pe­rium za­częło ścią­gać re­kruta z połu­dniowych rejo­nów mia­sta — wy­krztusił wreszcie. — I wy­łącz­nie ludzi — do­dał.— In­tere­su­jące. Kelly coś przedsię­wziął?— Od­byli pa­radę czy coś ta­kiego. Mniej wię­cej ty­siąc osób.Gwizdną­łem z uznaniem.— Coś się wy­da­rzyło?— Nic. Przez chwilę wy­glą­dało to tak, jakby Im­pe­rium chciało sko­rzy­stać z oka­zji i użyć gan­gów wer­bow­ni­czych, ale nie do­szło do tego.— Nie dzi­wię się. Ty­siąc roz­gniewa­nych ludzi roz­nio­słoby je na strzępy.— Ju­tro wie­czo­rem ma być jakiś wiec czy coś ta­kiego.— Do­bra. Coś jesz­cze?— Ru­ty­nowe sprawy. Masz na biurku.— Do­sko­nale. W takim razie leć i daj mi znać, co za­ła­twi­łeś.Kiedy wy­szedł, przejrza­łem zapi­ski zo­sta­wione na biurku przez niego i Me­le­stava. Pod­pi­sa­łem parę kre­dy­tów do­brym klientom, zgodę na nowe me­ble do jed­nego z lo­kali i od­mowę do­dat­ko­wej ochrony w in­nym. I za­no­to­wa­łem w ka­len­darzu kilka umówio­nych już spo­tkań w inte­re­sach.Prawdę mó­wiąc, nie mu­sia­łem się tym zaj­mo­wać.Sprawy osią­gnęły po­ziom, w któ­rym inte­res kręcił się sam. I sprawiało mi to czy­stą przyjem­ność — ciężko pra­co­wa­łem, by to osią­gnąć. A szczytem ironii był fakt, iż gdy mi się to w końcu udało, nie mo­głem się w pełni cie­szyć i po­grą­żyć w słod­kim nie­rób­stwie, bo mia­łem na gło­wie pro­blemy w dzielnicy za­mieszka­nej przez ludzi i przyległo­ściach. Więc za­miast sie­dzieć i pa­trzeć, jak go­tówka sama na­pływa, mia­łem jak zwy­kle masę zajęć i pro­ble­mów.Jak na przy­kład ten, czym spo­wo­do­wany był po­bór, o któ­rym mó­wił Kra­gar. Bo wy­ja­śnie­nia były dwa, i to rów­nie prawdo­po­dobne. Albo wojna była już na­prawdę bli­ska, albo wła­dze użyły jej jako pre­tek­stu do zmniej­sze­nia liczby po­ten­cjal­nych bun­tow­ni­ków. Jeżeli to pierwsze, to ro­dziło się nowe pyta­nie — czy to ja spo­wo­do­wa­łem ten kon­flikt. A je­śli tak, to dla­czego Verra chciała tej wojny?Jak zwy­kle zi­gno­ro­wała moje we­zwa­nie, więc nie mo­głem jej spy­tać. Mu­sia­łem sam zna­leźć od­po­wiedź. A do­my­śle­nie się, co też może cho­dzić po tak obcej i nie­ludz­kiej gło­wie, wcale nie było sprawą łatwą...Po­nie­waż święto­krad­cze roz­wa­żania nie do­pro­wa­dziły mnie do ni­czego, skoncen­tro­wa­łem się na woj­nie. Kiedy pa­trzyło się na mapę, rzecz wy­da­wała się wręcz ab­sur­dalna, taka dys­pro­por­cja ist­niała w po­wierzchni i w lud­ności obu prze­ciw­ni­ków. Wy­spia­rze mu­sieli o tym wie­dzieć. Wła­dze Im­pe­rium też. Więc o co tu cho­dziło? Kto tak na­prawdę dążył do kon­frontacji i dla­czego? Jakie in­trygi knuto w Ce­sar­skim Pa­łacu? A ja­kie kre­tyni­zmy na wy­spie? I co naj­waż­niej­sze: jakie w Przed­sionku Sądu?Do roz­my­ślań wtrą­cił się Loiosh:Tak w ogóle, sze­fie, to może już cie­bie nie doty­czyć. W końcu zro­biłeś to, do czego zo­stałeś wy­na­jęty.Na­prawdę w to wie­rzysz?Nie.No wi­dzisz. Ja też nie. * * *Wie­czo­rem, cze­kając na Ca­wti, roz­ma­wia­łem z Aibynnem.Wy­słu­chał mnie, po­kiwał głową i wi­dać było, że my­ślałO czym in­nym.— To może pój­dziesz i po­ga­dasz z nimi? — za­koń­czy­łem.— Co? A, tak. Pójdę.Roz­mowa się urwała.Po chwili wy­szedł do swego po­koju.Przygry­złem wargę, a Loiosh prze­stał gonić Ro­czę i stwierdził:Dziwny typ, szefie.Też tak myślę. Py­tanie tylko, czy dziwny z na­tury, czy za­wo­dowo.Ca­wti nie wró­ciła do czasu, gdy sze­dłem spać. * * *Nie było jej także, gdy wy­cho­dzi­łem.Rok temu za­czął­bym jej go­rącz­kowo szu­kać.Pół roku temu pró­bo­wał­bym się z nią skontak­to­wać tele­pa­tycz­nie.A te­raz po­sze­dłem spo­koj­nie do biura.Nie tylko rze­czy się zmieniają. Lu­dzie także. * * *Led­wie zja­wi­łem się w biu­rze, Me­le­stav spy­tał:— Sły­szał pan no­winy?Wes­tchnąłem.— Nie. Mam usiąść?— Nie je­stem pe­wien. Po­dobno Gre­ena­ere sprzymie­rzyło się z Elde.— A, to — ode­tchnąłem. — Wiem.— Skąd?— Nie­ważne. Ktoś może przy­pad­kiem ko­muś ofi­cjal­nie Wy­po­wie­dział wojnę?— Sły­sza­łem, że: Im­pe­rium, że wy­spa Im­pe­rium, że wy­spa prze­pro­siła, twierdząc, że to była po­myłka, że Elde prze­szło na naszą stronę, że mają nową ma­gię, która zniszczy nas wszyst­kich, że się pod­da­jemy i wy­spia­rze będą nas oku­po­wać, że...— Dość! To się na­zywa agencja JPDP.— Że jak, sze­fie?— Jedna Pani Dru­giej Pani. Mó­wiąc nor­mal­nie: plotka. Spraw­dzo­nych wia­do­mo­ści, jak ro­zu­miem, nie masz.— Nie mam.Po­sze­dłem do sie­bie zająć się pracą kon­cep­cyjną