To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Niby dowcipnie, ale głupio, kładąc wciąż akcent na kosztowność ołtarza. Szkoda, że nie żyje już ks. Machay, który mnie bardzo lubił i któremu bym na ten temat to i owo powiedział. Widok z Wawelu cudowny, Wisła uregulowana płynie pięknym łukiem, na horyzoncie klasztor Kamedułów na Bielanach, kopiec Kościuszki i resztka Sowińca — kopca Piłsudskiego, masę starych kościołów, błyszczących w słońcu zieloną miedzią wież i kopuł. Aż już byłem znużony tym przepychem, zatęskniłem do miast bardziej ascetycznych, nie narzucających się natrętnie uwadze i wrażliwości, pojechałem więc z Heniem (który też przyjechał — z Warszawy) do Nowej Huty. Wbrew Heniowi, który rozdzierał szaty, że domy tam brzydkie, a w powietrzu dym, bardzo mi się podobało: miasto młode, bez przeszłości, ma także swój urok — nie obcuje się tam przynajmniej przymusowo „z gustem naszych pradziadków”, co najwyżej z epoką stalinizmu — obok jednak jej wytworów są tam również śliczne nowe ulice, sporo jest kwiatów, młodzież — tylko właściwie nie bardzo wiadomo, co się robi w tej hucie i czy to jest rzeczywiście niezbędne i korzystne ekonomicznie — ale to już są głębokie tajemnice nie dla laików. Mieszkałem u Tadzia Nowaka na ulicy Kanoniczej, której starość tak jest malownicza, że aż wierzyć się nie chce w jej naturalność. W „Tygodniku” Jerzy [Turowicz], Kozioł [Krzysztof Kozłowski], Myślik, Mamon etc. sporośmy na ich koszt zjedli i wypili. Byłem z Heniem w muzeum, oglądałem kolekcję obrazów podarowanych Polsce przez poetę [fana] Brzękowskiego, mieszkającego we Francji. Jest tam jeden Vlaminck, jeden Dufy, trochę grafiki, mnie wzruszyły dwa obrazy Stanisława Grabowskiego, Polaka mieszkającego w Paryżu, wnuka Konstancji Gładkowskiej (tej od Chopina), mojego niegdyś sąsiada w domu na Lamande. Malował on dużo całe życie, sukcesów miał niewiele, a jak umarł, to podobno wszystkie jego obrazy przyjęto z łaski do piwnicy w Ambasadzie Polskiej w Paryżu. Taki to los polskiego artysty! W Krakowie jest wielka draka z Marianem E. [Eile], redaktorem i twórcą „Przekroju” od lat dwudziestu pięciu. Przed pięciu miesiącami wyjechał do Paryża i nie wraca, pracuje w wieczorówce „France Soir”, gdzie rysuje codziennie cykl pod ogólnym tytułem: „Pensée de Fafik”. Janka „Kamyczek” w rozpaczy, bo jej za granicę nie puścili, a to była para nierozłączna. Facet był uczulony na antysemityzm „oddolny”, którego podobno w Krakowie dużo. Poza tym, skoro 25 lat pracował wiernie i z zapałem, a w końcu „Przekrój” wychował jakoś całe pokolenie, to mógł być przygotowany, że go kopną, wyrzucą, obsmarują w prasie — tak się u nas na ogół robi, to należy do państwowego bon tonu. Nie chciał emigrować do Izraela, zaczął nowe życie w inny sposób: był ambitny, ojca miał pułkownika, sam oficer rezerwy — wolał być Polakiem w Paryżu niż Żydem w Krakowie. Nieraz się z nim kłóciłem, ale lubiłem go — znów mi jeden ubył, cholera! W Dąbrowie wielka katastrofa w kopalni, zatopionych górników udało się jednak uratować za pomocą wiertarek, wypożyczonych w NRF, o czym jednak nasza prasa milczy jak zaklęta, pisząc poza tym o wszystkim, co się da. Dziś 25. rocznica Powstania Warszawskiego, w radio pełno przemówień, o których zapomniało się już, że są obłudne — na czele oczywiście sakramentalna mowa Kliszki. Tu pogoda przepiękna, tyle że za gorąco. Rozkleił mnie trochę ten Kraków, a trzeba się wziąć w łapy przed czekającym mnie finalnym wysiłkiem w „dziele”. A tu niespodzianie „Współczesność” przypomniała moje „Sprzysiężenie”, klasyfikując je obok „Sedanu” Hertza, „Drewnianego konia” Brandysa i „Jeziora Bodeńskiego” Dygata jako książkę katastroficznie wielbiącą historię i wobec tego… przygotowującą socrealizm*. Zwariowali kompletnie albo jakaś w tym jest durna taktyka. A w ogóle to komuchy w Polsce wygrały na całego, mogą robić i pisać, co im się podoba, a więc zapewne… mają rację. We wszystkim. 6 sierpnia Od trzech tygodni w całej Polsce upały nieprawdopodobne, niebo bez chmurki. Tutaj jest przepięknie, kolory gór na tle nieba o każdej porze dnia inne, piękniej teraz nawet niż w Zakopanem, bo mnóstwo kwiatów. Byłem znów na rowerze w Zawoi i na przełęczy Krowiarki, a także w Suchej, wszędzie jest wspaniale — może to człowiek przed odejściem z tego świata tak się zachwyca pięknościami natury? Dawniej nie byłem na to za bardzo wrażliwy. Plagą są tylko głośniki i ludzie z radiami, których wszędzie pełno. Słuchając w nieskończoność idiotycznych piosenek biję się w piersi, bo to po trochu i moja wina. Ja przecież walczyłem kiedyś o jazz, big–beat, piosenkę rozrywkową i takie różne historie, przekonując komunistów, że to im nic nie zaszkodzi, przeciwnie, pomoże. No i uwierzyli mi — niech to ciężka cholera. Podobnie zresztą przypisuję sobie zasługi co do muzyki poważnej, awangardowej — również ja dostarczyłem partii matce naszej odpowiedniej formuły: że muzyka nie wyraża treści merytorycznych, ideologicznych czy jakich tam, że to jest „czysta forma” i nie ma się jej co bać. Oni kupili to ode mnie i stąd są np. festiwale „Warszawska Jesień” i inne pendereckiady. A kompozytorzy zamiast mi być wdzięczni, to mnie nie znoszą i szyją mi buty przy każdej okazji (ci starsi, Baird, Serocki, Turski etc). Taka to psia wdzięczność na świecie — zresztą oni są głupi i poza swoim geniuszem nic nie rozumieją. Ale dźwięki wszędzie wokół są rzeczą potworną — i nie ma co protestować, bo nikt nie zrozumie, o co chodzi. Napisałem zdaje się, że w Suchej jest nowoczesny szklany dworzec, chyba pomyliło mi się z Chabówką, bo w Suchej jest klasyczny stary dworzec austriacki, wśród lesistych gór i tartaków, aż serce rośnie. W ogóle dużo tu nastrojów z mojego dzieciństwa, w Zakopanem i w pobliżu, Galicja to, obok Warszawy, druga moja ojczyzna. Przeczytałem w krakowskich „Wieściach”, organie ZSL, że stary Kiernik obchodzi 90–lecie urodzin. To też typowa postać galicyjska, adwokat z Bochni, przyjaciel Witosa, więzień brzeski. Chwalą go teraz zapominając, że w 1923 był ministrem spraw wewnętrznych i ponosi odpowiedzialność za masakrę robotników krakowskich. Ale on się teraz podlizuje komunistom jak może (jeśli ma jeszcze czym), a to im wystarcza najzupełniej. Prasę czytam piąte przez dziesiąte, słucham za to „Wolnej Europy”. Nixon był w Azji, a także w Rumunii (sensacja), nie widzę, aby miał dotąd jakieś istotniejsze sukcesy w trójkącie z Rosją i Chinami. 10 sierpnia. Bardzo się zdenerwowałem, bo w „Słowie Powszechnym” niejaki St