To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zresztą dawniej inni Yansowcy też tak robili. Co prawda te zbyt wczesne przeprowadzki do radioaktywnych posiadłości często kończyły się śmiercią, która, co gorsza, nie była szybka i spokojna, ale powolna i bolesna, czasami proces trwał wiele lat. Patrząc na ciemnego, a właściwie poważnie okaleczonego młodzieńca, Adams zdał sobie sprawę, że sam miał szczęście. Miał szczęście. Miał swoją posiadłość, willa stała już od dawna, teren został zadrzewiony i pokryty trawą. Poza tym nabył tę ziemię, kiedy promieniotwórczość spadła do bezpiecznego poziomu. Polegał na raportach ludzi Foote’a i kupił ziemię za ciężkie pieniądze. Ale opłaciło się. Inaczej sprawa przedstawiała się z Lantano. Lantano będzie w końcu miał swoją piękną willę zbudowaną z gruzu i cementu, które kiedyś stanowiły miasto Cheyenne. Ale prawdopodobnie jej nie ujrzy, bo będzie już martwy. Wtedy, zgodnie z rozporządzeniem Trybunału, ziemia ponownie zostanie wystawiona na sprzedaż. Młodzi Yansowcy rzucą się, by jak najszybciej zagarnąć to, co pozostało z posiadłości Lantana. Dla Adamsa ironia była dość oczywista: willa zbudowana takim nakładem, za cenę życia Lantana, przejdzie w ręce kogoś, kto nie będzie musiał się wysilać i nadzorować wytężonej pracy blaszaków... – Domyślam się – odezwał się w końcu Adams – że wyjeżdża pan z Cheyenne tak często, jak tylko zezwala prawo. – Zgodnie z rozporządzeniem Trybunału dwanaście z każdych dwudziestu czterech godzin musiało być spędzone na terenie posiadłości. – Przyjeżdżam tutaj. Pracuję, jak pan zresztą widzi. – Lantano wrócił do klawiatury Megawaka-6V. Adams potruchtał za nim. – Jak pan wie, mam robotę. Mam nadzieję, że dożyję jej końca. – Lantano zasiadł za klawiatura, przed napisanym przez siebie przemówieniem. – No cóż, przynajmniej pański mózg jest w porządku – rzekł Adams. – Dzięki – odpowiedział z uśmiechem Lantano. Przez godzinę Joseph Adams stał nad Lantanem, który wprowadzał przemówienie do Megawaka. Po wprowadzeniu całości i przesłaniu tekstu do sima wysłuchali, jak dystyngowany, siwy i tatusiowaty Talbot Yans poważnym tonem wygłasza przemówienie, najwyraźniej wyczuwając bezsensowność swoich słów. Cóż za okropny kontrast. Tekst, który Adams ma w swojej teczce, będzie brzmiał przy tym jak paplanina żółtodzioba. Wolałby się teraz zapaść pod ziemię. Adams zadawał sobie w duchu pytanie, skąd ten przypieczony promieniowaniem, nowo przyjęty Yansowiec bierze takie pomysły. Skąd bierze się umiejętność wysławiania się? A poza tym skąd wie tak dokładnie, w jaki sposób tekst będzie wyglądał po przetrawieniu go przez Megawaka, jakie słowa zostaną wypowiedziane przez sima przed kamerami? Czy żeby posiąść taką wiedzę, nie trzeba przez lata harować nad tekstami? Jemu przecież zajęło wiele lat, zanim osiągnął swoje obecne umiejętności, które, po napisaniu zdania, pozwalały mu z pewnym prawdopodobieństwem przewidzieć, jak będzie brzmiała ostateczna wypowiedź sima. Innymi słowy, co pojawi się na milionach ekranów telewizyjnych osadników mieszkających pod powierzchnią ziemi, którzy oglądali i wierzyli w to, co z pewną dozą zarozumiałości nazywano słowem mówionym. Dość ładny termin, zauważył Adams, jak na określenie formy bez treści. Ale nie była to do końca prawda, gdyż na przykład przemówienia młodego Dave’a Lantano nie można było zaliczyć do tego samego gatunku. Przemówienie to podtrzymywało przy życiu najbardziej podstawową iluzję. Prawdę mówiąc, Adams musiał to niechętnie przyznać, dzięki Dave’owi Lantano iluzja realności Yansa była nawet lepsza. Ale... – Pańskie przemówienie – rzekł do Lantano – po prostu nie jest sprytne. Jest w nim mądrość. Jak w mowach Cycerona. – Sam też zaczął poszukiwać w swoim przemówieniu odwołań do starożytnych źródeł, do Cycerona i Seneki, a także do tekstów Szekspira i Toma Paine’a. Wkładając przemówienie z powrotem do teczki, David Lantano rzekł z powagą: – Doceniam tę pochwałę, panie Adams. Takie słowa, szczególnie z pańskich ust, wiele dla mnie znaczą