To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Spowodowała jego śmierć. – Jesteś tego pewien? – Jestem. Latałem nad nim, więc widziałem na własne oczy. Jego śmierć rozprzestrzenia się z biegiem nurtu. Kiedy te wody dotrą do morza, Odmieniec zniknie bez śladu. – A rzeka zostanie bez boga. Cóż za niezwykła myśl. – Bez boga, tak – powiedział Harka – lecz nie bez bogini. Perkar poruszył się tak gwałtownie, że nawet we śnie przeszył go ostry ból. – Co takiego? – wydyszał głosem, w którym zdumienie brzmiało równie mocno jak cierpienie. – No cóż, wewnątrz tiskawy spoczywał jeden duch, który wyjątkowo dobrze był przygotowany do przejęcia obowiązków władcy rzeki. – Bogini Strumienia? – Nikt inny. Perkar padł na wznak i zapatrzył się w niebo, szczęśliwy pomimo bliskości własnej śmierci. – Co za wspaniały świat – wyszeptał. – Ach, tak. Przypomina mi to o celu mej wizyty – poza chęcią pożegnania się z tobą. Prawdę rzekłszy, gdybyś nie był taki tępy, domyśliłbyś się, co mnie tu sprowadza. – Orzeł zeskoczył na ziemię, złożył skrzydła i postąpił krok naprzód. – Niebawem opuścisz ten wspaniały świat, jeżeli nie zmienisz swoich poglądów. – Jakich poglądów? – Nieraz przeklinałeś mnie za to, że cię uleczyłem. Prosiłeś, bym pozwolił ci umrzeć. Czy nadal tego pragniesz? – Już nie jesteś moim mieczem. Ptak rozpostarł skrzydła. – Nie, ale mógłbym wyświadczyć ostatnią przysługę przyjacielowi, gdyby ten tego pragnął. Perkar zachichotał. – Doskonale, Harko. Odwołuję wszystko, co mówiłem wcześniej. Rad jestem, że nigdy nie pozwoliłeś mi zemrzeć. – Czy oznacza to, że przyjmiesz moją pomoc? A może wolisz raczej zginąć jak bohater, zanim popełnisz kolejne błędy i zaczniesz wszystko od nowa? Perkar ze smutkiem potrząsnął głową. – Myślę, że skorzystam z tej szansy, jeśli twa oferta jest szczera. – Oczywiście, że jest. – W takim razie przyjmuję ją i życzę ci wszystkiego najlepszego w podróżach, które zamierzasz odbyć. Niejednokrotnie byłeś moim jedynym towarzyszem, ja zaś częstokroć okazywałem ci niewdzięczność, niewątpliwie częściej, niż powinienem. – Szczera prawda – przytaknął Harka. – A teraz zamknij oczy. Usłuchał, a kiedy znów uniósł powieki, ujrzał nad sobą klęczących Ngangatę i Hezhi. Każde z nich tuliło do siebie jedną z jego dłoni. Ból zniknął. – Perkar? – rzuciła Hezhi. – Witaj – rzucił słabym głosem. Przeniósł wzrok na Ngangatę. – Witaj – powtórzył. Chciał powiedzieć więcej, wytłumaczyć im, co czuje, ale widząc ich oboje całych i zdrowych, mając świadomość, że i on sam będzie żyć, poddał się niepohamowanej radości. Jego słowa utonęły w łkaniu, a gdy dołączył do nich Tsem, spletli w milczeniu zakrwawione ramiona w ciasny krąg. Nieco na uboczu pozostał Yuu’han, obserwując ich radość z pozbawioną wyrazu twarzą. Długą ciszę pierwszy przerwał Tsem. – Wszyscy potrzebujemy teraz kąpieli – stwierdził i niewątpliwie miał rację. Hezhi parsknęła śmiechem, dołączyli do niej pozostali. Nie był to może śmiech najzdrowszy – co i raz rozbrzmiewały w nim tony histerii – ale wszystkim zrobiło się lżej na duszy. A kiedy ucichły ostatnie chichoty i nastała ciężka cisza, Perkar z trudem dźwignął się na nogi i z pomocą Tsema chwiejnie podszedł do leżącego na ziemi Brata Konia. Heen lizał twarz starca, najwyraźniej zdumiony, że jego pan nie chce się obudzić. – Brat Koń prosił, żebym pożegnała cię w jego imieniu, Heen – powiedziała Hezhi zza pleców Perkara. Pies uniósł głowę na dźwięk swego imienia, ale zaraz z powrotem skupił uwagę na starym Mangu. – Żegnaj, shutsebe – wyszeptał Perkar. Kilka następnych godzin upłynęło im jak we śnie i potem nie bardzo pamiętali, co w tym czasie się z nimi działo. Wynieśli ciało Brata Konia z Erikwer, a kiedy byli już na górze, okazało się, że woje Karaka zniknęli. Zapewne uciekli, lecz Perkar nie miał do nich o to żalu, wystarczyło bowiem, by zobaczyli chociaż drobną część tego, co wydarzyło się na dole. Ułożyli zwłoki według wskazówek Yuu’hana, odśpiewali żałobne pieśni i rozpalili ofiarny ogień, chociaż nie mieli niczego, co mogliby wrzucić w płomienie. Yuu’han obciął ucho trupowi hrabiego Węgorza, po czym poprosił Boginię Ognia, by ta zaniosła je wujowi. Na koniec odśpiewał swoją pieśń, a choć Hezhi stała przez szacunek w znacznej odległości, przypadkiem usłyszała słowa, które zapamiętała do końca życia. Kiedy zliczają konie, Kiedy liczą ogiery i źrebce, My, ojcze, się rozpoznamy... Yuu’han odjechał natychmiast po zakończeniu ceremonii pogrzebowej. Hezhi zbliżyła się wówczas do zwłok Brata Konia. Twarz starca przybrała pogodny wyraz, zdawała się uśmiechać. Leżał przy nim Heen, z głową wspartą o stopy pana. Hezhi przyklęknęła i pogładziła zmierzwioną sierść leciwego stworzenia. – Prosił, żeby ci powiedzieć... – mruknęła. – Ale przecież ty już wiesz. Powiedziała mu jednak i tak, a Heen lizał ją po rękach, potem zaś czas jakiś siedzieli razem. Zapadła noc, więc rozniecili duże ognisko i skupili się w jego blasku. Ponieważ nie mieli ochoty na kąpiel w Erikwer, wszyscy bez wyjątku cuchnęli krwią, potem i paroma jeszcze gorszymi rzeczami. Perkar spał niewiele