To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Tak, wiem o tym - przyznał Nom Anor. - Zgodnie z jedną wersją wydarzenia miały miejsce, kiedy Yavin Cztery znajdował się wciąż jeszcze w rękach Jedi. Nie uważasz, że to dziwne? - Prawdę mówiąc, nie - stwierdził Aarn. - Takie historie często ulegają rozmaitym zmianom. Nabrałbym większych podejrzeń, gdyby wszystkie wersje zgadzały się w najdrobniejszych szczegó- łach. - Znasz więc innych głosicieli podobnych historii? - zainteresował się były egzekutor. - Kilku - odrzekł Shoon-mi. - Każdy opowiada garstce zaufanych przyjaciół, a ci przekazu- ją j ą dalej swoim bliskim. Właśnie w taki sposób szerzą się podobne opowieści. Z wyjątkiem jed- nej czy dwóch osób nikt nigdy nie wie, kto i komu je opowiada. Możliwe, że to irytujące, ale z pewnością o wiele bezpieczniejsze dla nas wszystkich. Nom Anor pomyślał, że to prawda. Gdyby Zhańbieni nie stosowali takich środków ostrożności, opowieść o wyczynach Jedi zatoczyłaby tak szerokie kręgi, że z pewnością dotarłaby do jego uszu o wiele wcześniej. Oznaczało to jednocześnie, że Nom Anor nie może liczyć na dotarcie do źródła ani na odzyskanie utraconej łaski najwyższego lorda. Shimrra z pewnością by się nie ucieszył, gdyby egzekutor zjawił się przed nim i przekazał zaledwie połowę informacji. Dopóki najwyższy lord nie rozpracuje problemu do końca nie uwierzy, że udało mu się wykorzenić herezję raz na zaw- sze, A to wprawi go we wściekłość, którą może wyładować na Nomie Anorze. Herezja szerzyła się niczym zaraza podgryzająca korzenie cywilizacji Yuuzhan Yongów. Nom Anor zawsze wyobrażał sobie, że na samym dole hierarchii społeczeństwa Yuuzhan, poniżej kast wojowników, mistrzów przemian i intendentów, spoczywa solidna podstawa wzniesiona przez ka- stę robotników. Ich wysiłki wspierali kapłani wzmacniający osłabione miejsca stemplami religij- nej paplaniny. Były egzekutor wiedział jednak doskonale, że te podpory nie ostałyby się ani chwili, gdyby ktoś tylko o nie zahaczył. Oznaczało to, że cywilizacja Yuuzhan Yongów zawdzięcza wszystko kapłanom. Gdyby nie istnieli bogowie domagający się ofiar i niewolniczego posłu- szeństwa, co powstrzymałoby robotników przed wznieceniem buntu? Co mogłoby powstrzymać wojowników przed zwróceniem się przeciwko słabszym kastom albo intendentów przed okrada- niem każdego, kto się nawinie? Bogowie nie tylko nadawali kierunek i sens 196 inwazji Yuuzhan Yongów, ale także utrzymywali w ryzach całą ich cywilizację. Nom Anor podejrzewał, że gdyby na miejscu starych bogów rnieli pojawić się nowi albo, co gorsza, świadomość, że bogowie nie istnieją, społeczeństwo Yuuzhan Yongów rozpadłoby się na kawałki niczym rozerwana siłą eksplozji planeta. Przestałoby istnieć wszystko, co je scalało; he- rezja zniszczyłaby to w mgnieniu oka. Nom Anor wiedział, ze jego obowiązkiem jest ujawnienie najwyższemu lordowi zasięgu tej herezji. Gdyby tego nie zrobił, stałby się współwinny unice- stwienia porządku, nad którego budowaniem tak bardzo się mozolił w ciągu ostatnich kilku dzie- sięcioleci. Nie przestał jednak poszukiwać sposobu obrócenia na swoją korzyść zdobytych in- formacji, ale w taki sposób, żeby uniknąć burzenia wszystkiego, co go otacza. Zastanawiał się, czy właśnie nie na tym polega największa ironia. Kto mógłby pomyśleć, że jako środek do zwy- cięstwa będzie wykorzystywał swoich wrogów, rycerzy Jedi? - Amorrnie... Uświadomił sobie, że pogrążył się w zadumie i zupełnie przestał zwracać uwagę na toczącą się rozmowę. - O, przepraszam - powiedział, zgrzytając zębami z irytacji na myśl, że wypada mu pod- trzymywać na wpół koleżeńską, na wpół konspiracyjną atmosferę. - Zastanawiałem się, jak dziwnie musiał się czuć Vua Rapuung, przebywając tak długo w towarzystwie jakiegoś Jedi. - Oprócz niego podobne wrażenia odnieśli także inni Yuuzhan Yongowie - zapewnił go Aarn. - Słyszałem o Jeedai, który dał się sam schwytać, a jednak nikomu nie pozwolił złamać swojej woli. I`pan kiwnął głową. - Ja także o nim słyszałem-przyznał.-Nazywał się WurthSkid-der. Uwiódł yammoska swoimi myślami, a potem go zamordował. Nom Anor nie powiedział nic, chociaż wiedział na temat tego incydentu o wiele więcej, niż opowiadający mu tę historię Zhańbiony. Rycerz Jedi Wurth Skidder został więźniem na pokła- dzie „Creche", unicestwionego w przestworzach Fondora gronostatku z yammoskiem na pokła- dzie. Dowódca okrętu, Chinekal, zdołał złożyć przed śmiercią tylko bardzo ogólnikowy raport, ale wszystko wskazywało, że Skidder był bliski załamania, kiedy na ratunek przybył członek jed- nej z najbardziej znienawidzonych formacji wojskowej Nowej Republiki, zwanej Tuzinem Kypa Durrona. Śmiałkiem okazał się Jedi o nazwisku Ganner, który w końcu uśmiercił yammo- ska, ale nie zdołał ocalić 197 życia przyjaciela. Najbardziej irytujące ze wszystkiego było jednak to, że chociaż Wurth Skidder zginął, rzeczywiście nie pozwolił nikomu złamać swojej woli. - Mezhan Kwaad również nie zdołała zmusić do posłuszeństwa innej Jedi, chociaż usilnie się starała przemienić ją na modłę Yuuzhan Yongów - przypomniał Aarn. - Postają jeszcze Bliźnięta - odezwał się Shoon-mi. - Oboje zostali schwytani, ale uciekli. Ich woli nie potrafił złamać nawet sam Yun-Yammka. - Chcesz więc powiedzieć, że Bliźnięta są potężniejsze niż bogowie? - zapytał od niechcenia Nom Anor. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Shoon-mi zaczął okazywać zdenerwowanie. - Niekoniecznie - odparł w końcu. - Możliwe jednak, że Jeedai wiedzą więcej o bogach niż yuuzhańscy kapłani. Nom Anor doczekał się wreszcie jednoznacznej odpowiedzi. Oto stal oko w oko z głosicielem straszliwej herezji, która mogła rzucić na kolana cywilizację Yuuzhan Yongów. Zastanawiał się. kto wypełni próżnię, kiedy robotnicy nie zechcą dłużej słuchać słów kapłanów. Wojownicy? Intendenci? A może sami Jeedai? Były egzekutor rozumiał, że gdyby to mieli być ci ostatni, oznaczałoby to ostateczne biuźnier- stwo. Nie zamierzał wysłuchiwać poleceń jakiegokolwiek niewiernego, postanowił jednak wykorzy- stać ich do swojego celu. Doszedł do przekonania, że albo ujawnienie herezji pozwoli mu na nowo wkraść się w łaski Shimrry, albo sama herezja zdestabilizuje władzę najwyższego lorda. Nie istnia- ło inne wyjście. Jedno wynikało logicznie z drugiego