To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zbiegli oni, gdyż ich zagroda zniszczała. Bóg raczy wiedzieć, gdzie tułają się teraz. Ruszył przez wieś kłusa; znalazł się na wzgórzu. Tu stanął. Między drzewami, nie opodal na zboczu, zajaśniało czerwone, migotliwe światełko, zabłysło niby błędny ognik i znikło. O tej porze takie zmienne światło.... Tedy... Czuj duch! Dragon pochyliwszy się nasłuchiwał pilnie. Wydawało mu się, że usłyszał huk, który nagle ucichł. Już chciał popędzić konia, aby wjechać na owo zbocze, gdy oto światełko ukazało się znowu, tylko większe i w innym miejscu. Nie skakało już, lecz posuwało się na pewnej wysokości niby krwawa gwiazda. Sunęło teraz wzdłuż zabudowań, znanych Użdianowi, dla którego okolice te nie miały tajemnic. Nad urwiskiem ognik zniżał się. Dragon patrzył przez chwilę w tamtą stronę nasłuchując, lecz żaden dźwięk nie dotarł do jego uszu. Ścisnął kolanami swą gniadą klacz, której nie trzeba było popędzać ostrogami, i ruszył kłusem ku zboczu. Gdy znalazł się na nim i zbliżał się do zabudowań, ujrzał nagle znowu migotliwe światełko. Równocześnie usłyszał podniesione głosy. — Oj, stara, coś się tu dzieje. Prawdopodobnie grasuje jakaś banda pruskich rabusiów. Pośpiesz się, staruszko, pośpiesz! — zagadał do swego konia i targnął wodzami. Dobre zwierzę, jak gdyby rozumiejąc, puściło się ostrym kłusem. Wkrótce dragon znalazł się przed bramą, zakołatał. Po chwili zastukał silniej po raz drugi, lecz nikt się nie odezwał. — Ho, ho! Nie słyszą albo nie mają czasu! Zobaczymy, czy tej twierdzy nie da się wziąć szturmem! Wyprostował się w siodle, zerknął na pistolety i karabin. Ruszywszy spod bramy dojechał do rozłożystych drzew i znalazł się przy szczytowej ścianie budynku. Dotarł do okien i pochylił się na koniu, aby zajrzeć do izby. Rozejrzał się w oka mgnieniu i zorientował się, co się dzieje. Natychmiast uderzył kilkakrotnie prawą ręką w ramę okna z taką siłą, że aż drewniana ściana starej chaty zatrzeszczała. — Hejże, cóż tam znowu? Mikołaj Skalak, który właśnie rzucił się na książęcego strzelca, zatrzymał się na odgłos niespodzianego łomotania. Rozwścieczony chłop osłupiał i spojrzał ze zdumieniem w stronę okna, spoza którego dochodził ten głos. Strzelec, przyskoczywszy do okna, wrzeszczał: — Ratunku! Chcą nas tu wymordować! Na pomoc! Tutaj! Tutaj! — I wyrwał okno. Na zewnątrz widać było ciemne kształty konia i biały płaszcz jeźdźca. Żołnierz pochylił się tak, że przy blasku padającym z chaty widać było ciemne, ogorzałe oblicze, roziskrzone oczy i wielkie wąsy. Skalak otrząsnął się już ze zdumienia i podbiegł szybko do okna, aby znowu rzucić się na strzelca. Dostrzegłszy jednak dragona zatrzymał się. — „Salakvarda"! — krzyknął. — Nie pozwólże nam marznąć, Mikołaju, i otwórz. Resztę jakoś załatwimy! Strzelec opuścił ze zniechęceniem głowę, a z piersi wydarło mu się westchnienie. Przypuszczał, że ma do czynienia ze swoim wybawcą, tymczasem okazało się, że żołnierz cesarzowej zna się z tym chamem. — Tylko mi się rusz! — pogroził mu Mikołaj odchodząc. Strzelec widział, jak jeździec w białym płaszczu skręca do bramy pod drzewami. Za oknem nie było już nikogo. A gdyby tak... Obejrzał się. Czarne, harde oczy były w niego wbite jak haki. Jerzyk stał przy drzwiach. A tam w kącie ta blada twarz... Podreptał ku ławie, na którą osunął się Piccolomini. Zimno, strach i inne silne wrażenia pokonały wątłego, zniewieściałego szlachcica. W sieni rozległ się brzęk ostróg i głosy. Do izby weszli Mikołaj i Baltazar Użdian. Żołnierz był wysoki i barczysty. Wchodząc do świetlicy musiał w drzwiach pochylić głowę, którą teraz prawie dotykał powały. Odwinął kołnierz. Ukazało się niemłode, opalone, pokryte zmarszczkami oblicze z wielkimi wąsami. Młody Skalak w drodze opowiedział pokrótce dragonowi o wszystkim. Twarz jeźdźca była surowa, a jego czarne, płonące gniewem oczy wpiły się w strzelca. Zauważywszy jednak młodego księcia, zdumiał się i mimo woli wyprostował jak struna, jakby się znalazł przed oficerem