To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Aliści nie zbliżał się do mnie... przez trzy dni. Pragnął utrzymać mnie w niepewności. Nasze słowne potyczki sprawiały mu ogromną radość. Fizycznie miał nade mną znaczną przewagę, lecz ja całkiem nieźle sobie radziłam, jeśli chodzi o dowcip. Oczywiście, znajdowałam się w pułapce. Nie mogłam ukryć się przed nim na jego własnym statku. Przez te trzy dni mieliśmy idealną pogodę. Wiatr był na tyle mocny, że bez trudu utrzymywaliśmy się na kursie. Lubiłam stać na pokładzie i patrzyć na wydęte żagle. Na przekór samej sobie byłam dumna z „Nieokiełznanego Lwa" i musiałam przyznać, iż ma on cechy, których brakowało statecznemu galeonowi. „Lew" był znacznie szybszy, lżejszy, bardziej zwrotny i niezawodny. Wiedziałam również, że Jake posiadł większe umiejętności niż hiszpański kapitan. Przypuszczałam, iż na okręcie Jake'a Pennlyona nikt nigdy nawet nie pomyślał o buncie. Był zmierzch. Po zjedzeniu kolacji natknęłam się na Jake'a na korytarzu nieopodal jego kajuty. Zablokował mi drogę. — A więc w końcu się spotykamy — powiedział. — Idę do dzieci — wyjaśniłam. 305 - Nie — odparł. — Idziesz ze mną. Chwycił mnie za ramię i wciągnął do swojej kajuty. Pod sufitem kołysała się latarnia, rzucając nikłe światło. - Wystarczająco długo na ciebie czekałem — oświadczył. — Spójrz, wiatr się wzmaga. To może oznaczać sztorm. - Co to ma wspólnego ze mną? - Wszystko. Kiedy człowiek znajduje się na morzu, pogo da ma dla niego niezwykle istotne znaczenie. Wkrótce mogę mieć sporo roboty. Potrzebuję trochę czasu na zaloty do swojej kobiety. - Czyżbyś nadal nie mógł zrozumieć, że najlepiej by było, gdybyś zostawił mnie w świętym spokoju? - Wcale tego nie chcesz. Wyciągnął grzebień z moich włosów i rozpuścił je na plecy. - Tak mi się bardziej podobasz - oznajmił. - Jeżeli szukasz kogoś, kto pozwoliłby ci na zaspokojenie pożądania — syknęłam — polecam swoją pokojówkę, Jennet. - Po co mi substytut, skoro mogę mieć oryginał? - Chyba nie sądzisz, że będę chętna... i uległa... jak Jennet. - Brakuje ci szczerości tej dziewczyny. Tłumisz swoje pragnienia, lecz mnie nie oszukasz. Nie uwierzę, że ich w ogóle nie odczuwasz. - Słowo daję, chciałabym mieć takie wysokie mniemanie o sobie. - Dość tego dobrego! - zawołał i jednym szarpnięciem rozerwał mi suknię na ramieniu. Oczywiście, wiedziałam, że nadszedł moment, któremu od dawna tak bardzo się opierałam. Nie byłam niewinną dziewczyną, która niegdyś przyjechała do Devon. Od tego czasu zostałam zgwałcona — z powodu zemsty, nie pożądania — a potem przyzwyczaiłam się do życia u boku Felipe. Urodziłam mu dziecko. Zaiste, nie byłam niewinną dzieweczką. Lecz walczyłam, jak walczyłaby każda zakonnica w obronie swego dziewictwa. Musiałam się bronić, ponieważ na tym w pewnym sensie polegał nasz układ. Jednocześnie nie mogłam 306 zaprzeczyć, że nawet sama walka sprawia mi ogromną radość. Bardzo zależało mi na tym, by nie okazać własnych uczuć. Byłam zdecydowana bronić się, dopóki starczy mi sił, jakkolwiek miałam świadomość, iż koniec jest już przesądzony. Jake wybuchnął śmiechem. Oczywiście, wygrał tę bitwę. Nie mogłam zrozumieć szalonej przyjemności, jaką mi sprawił. Było to coś, czego nigdy wcześniej nie zaznałam, nawet nie wyobrażałam sobie, że to możliwe. Mamrotałam słowa nienawiści, a on triumfu. Nie potrafię powiedzieć, jak to się stało, że dostarczył mi więcej satysfakcji niż Felipe. Uwolniłam się od niego. Leżał na swojej pryczy i śmiał się. — Na Boga! - powiedział. - Nie sprawiłaś mi zawodu. Od chwili, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że tak będzie. — Ja o tym nie wiedziałam — zauważyłam. — Lecz teraz już wiesz. — Nienawidzę cię — rzuciłam. *< — Możesz mnie nienawidzić. Wygląda na to, że to lepsze niż miłość. — Żałuję, iż kiedykolwiek przyjechałam do Devon. — Będziesz musiała pokochać swój dom. — Gdy tylko dotrzemy do Anglii, wracam do Abbey. — Co takiego? — spytał. — Nosząc pod sercem mojego syna? Nie zrobisz tego. Będę uprzejmy. Mam zamiar się z tobą ożenić, mimo że byłaś hiszpańską ladacznicą i ze mną też się łajdaczysz. — Jesteś podły. — Czy dlatego właśnie nie możesz mi się oprzeć? Wstał. — Nie! — krzyknęłam. — Ależ tak, tak - odparł. Walczyłam, zdawałam sobie jednak sprawę, że nie zdołam mu się oprzeć. Owszem, chciałam zostać, lecz on nie mógł o tym wiedzieć. Dopiero późną nocą wślizgnęłam się do kajuty, którą dzieliłam z Honey. Spojrzała na mnie. 307 - Och, Catharine - szepnęła. - Nic nie mogłam zrobić — wyjaśniłam. — Wiedziałam, że wcześniej czy później i tak do tego dojdzie. - Nic ci nie jest? - Mam trochę zadrapań i siniaków. To chyba normalne, jeśli weźmie się pod uwagę, że walczyłam z Jakiem Pennlyonem. - Moja biedna, biedna Catharine! To już drugi raz. - Było jednak trochę inaczej — wyznałam. - Catharine... - Nic nie mów. Nie chcę rozmawiać. Muszę się przespać. To było nieuniknione. Nic nie mogłam na to poradzić. Nie jestem młodą, niedoświadczoną dziewczyną, jaką była Isabella... Honey milczała, a ja leżałam, myśląc o Jake'u Pennlyonie. Podróż była długa i pełna wydarzeń. Jak każdy rejs po nieprzewidywalnym morzu. Nadszedł przepowiadany przez Ja-ke'a sztorm. Pokonaliśmy tę nawałnicę. Zresztą daleko jej było do tej, z którą musiał walczyć galeon, a może po prostu „Lew" lepiej radził sobie z żywiołami lub zawdzięczaliśmy to kapitanowi - niepokonanemu Jake'owi Pennlyonowi. Potężny i imponujący hiszpański żaglowiec był niezgrabny w porównaniu ze zwrotnym „Lwem". Statek dzielnie się bronił przed falami, miotającymi nim to tu, to tam. Drewno trzeszczało, jakby przechodziło ciężką próbę, lecz nie ulegało strugom deszczu. Wiatr zawodził w olinowaniu, gniewne fale uderzały o kadłub, a każdy powiew bezlitośnie szarpał takielunek. U steru stał Jake Pennlyon