To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Doprawdy, wydawa- łeś się bardziej rozsądny. Zatem i ja muszę cię zasmu- cić. Na tym się nie skończy. Może zaczniemy z drugiej strony. Porucznik Jao Huei wetknął mu koniec elektrycznej pałki między nogi. Zak nawet nie jęknął. Od razu wylogował się w ciem- ność. Czerwone piekło. Czerwone PCW. Czerwona beznadzieja. Znów tu był. Beznamiętnie wpatrywał się w wydra- pany w sumie nie tak dawno napis: I TAK LUBIĘ CZER- WONY, SKURWYSYNY! Potarł dłonią policzki, ścierając z nich zeschniętą warstwę skrzepów. Rudoczerwonych. Gdy ból nieco ze- lżał, doczołgał się do drzwi. Przylgnął twarzą do obite- go plastykiem metalu i nasłuchiwał. Cisza. Tu nie docierał żaden dźwięk. - Karaluch - wyszeptał. - A gdzie karaluch? Oderwał się od drzwi i zaczął pełznąć w stronę prze- ciwległego końca celi. Światło z dwustuwatówek kłu- ło bolesnymi igiełkami w sam środek głowy. Zamknął oczy i po omacku dotarł do rogu pomieszczenia. Sycząc z bólu, spróbował zwinąć się w kłębek. Pieczenie przy- palonych genitaliów. Pulsujący łomot pokrytych sinia- kami mięśni. Wreszcie udało mu się znaleźć pozycję, w której cierpiał najmniej. * Karaluch... Karaluch - szeptał. - Gdzie jest kara- luch...? * No jestem, jestem - odpowiedział na przywitanie owad. - Jak tam leci? Słabo coś, z tego co widzę. No co tam z tobą? Zamachał czułkami na zachętę, ale nie doczekał się odpowiedzi. Przedefilował przed nosem Żaka i rzekł z troską w głosie: - No widzę, że bardzo źle... Bardzo. Może powiedz im. Co ty na to? Powinno pomóc! Powiedz wszystko. Co tylko chcą. Od początku do końca. O tych plikach chińskiej korporacji. I o ręce świętego. No ja bym tak zrobił. Od razu bym powiedział. Na chwilę gdzieś zniknął poza zasięgiem wzroku. Nie na długo. - Nie, no ja to mówię szczerze! Naprawdę. Nie mam w tym żadnego interesu, żebyś się stąd wynosił. Nawet lubię, jak tu jesteś. I zjeść mam co, i pogadać z kim. Tak jakoś weselej, no i w ogóle... Ale co ty taki dziś milczą- cy, co? Szczerze mówię, zrzuć to z siebie, niech mają, co chcą. Przecież tobie to do niczego niepotrzebne. Zresztą sam wiesz, jak jest. I coraz słabiej wyglądasz, mówię ci. Szczerze mówię... Zak zamachnął się ostatkiem sił. Trafił. Uderzył owada bokiem pięści. Otarł rozmazane resztki karalu- cha o więzienny drelich i zapadł w sen. Deja vu. Szczęknięcie otwieranych drzwi. I białe mundury. Zamiauczały coś w niezrozumiałej odmianie chińskie- go, później padła komenda po arabsku: - Wstawaj, Gaber. Nic z tego. Nie miał sił. Więc znów wywlekli go na zewnątrz i nieśli kory- tarzem jak zepsutego manekina. Głowa Żaka kiwała się na boki. Sunął kilkanaście centymetrów nad podło- gą, szorując piętami po betonie. Świat zredukowany do ponurych wnętrz Pai Tien skakał niczym piłka w ryt- mie, jaki wyznaczała jego bezwładna głowa. Odległe głosy więźniów obserwujących go przez szczeliny pod drzwiami cel przypominały odgłos ładowanej broni. Deja vu. Znowu zawlekli go do tego małego po- mieszczenia. Dwa na dwa. Pośrodku szklana tafla, ko- munikator. A z drugiej strony ona. - Witaj, Zak. Nie odpowiedział. * Mam nadzieję, że nie pobili cię zbyt mocno. Wi- dzisz... Oni się niecierpliwią, bo przeginasz. Mógłbyś sobie pomóc, naprawdę. Ale jak widzę, lubisz kompli- kować sprawy. * Lubię czystą grę - wystękał cicho. - A ty, jak wi- dzę, nie przebierasz w środkach. * Dobrze, teraz mnie uważnie posłuchaj. Złożę ci ostatnią propozycję. Powiem ci, jak się sprawy mają. * Ech... Ja wiem. Dałem się zrobić jak dzieciak. Ale mam Relikwię i to mnie broni. Chcesz ją mieć ty, to wy- ciągnij mnie stąd. Bo inaczej zapomnij. * Nie przeginaj dłużej, Zak. Wiem, że Relikwia jest tutaj, w Nowym Hongkongu. Przeanalizowałam twój billing. Wiem, że twój ostatni lot klonem ze Sztokhol- mu do Londynu odbył się via Hongkong. To, że zapła- ciłeś od razu za łączony lot, tylko nieznacznie utrudni- ło mi dotarcie do tej informacji. Relikwia jest tutaj, na miejscu. Dosyć sprytne, inni wywieźliby ją do Mexico City albo do Wellington, byle daleko stąd. A ty, proszę! Wiesz, że pod latarnią najciemniej. Sprytny z ciebie fa- cet, ale niezbyt mądry. Dlatego twoja sytuacja jest nie- wesoła. Będzie tragiczna, jeżeli uda mi się dojść, gdzie ją ukryłeś. Mam swoje sposoby. * Kurwa... Ciekawe jakie. * Jeżeli masz wątpliwości, to poproszę poruczni- ka Hueia, by je rozproszył. Do rzeczy, Zak. Masz ostat- nią szansę. Oddajesz Relikwię, a ja cię stąd wyciągam. Mimo wszystko mam tu swoje wpływy. Gdyby było inaczej, nawet byśmy teraz nie rozmawiali. Albo idziesz na to, albo druga możliwość - natychmiast kończymy naszą znajomość i każdy radzi sobie na własną rękę. Ty zostajesz w karcerze, a ja przy pomocy moich ludzi, któ- rzy naprawdę mogą dużo zdziałać, odnajduję miejsce, gdzie ukryłeś Relikwię. I koniec zabawy. Przegrałeś. * Oszukiwałaś mnie od początku. Nie mam powo- dów, żeby ci wierzyć teraz. Pomijam już kwestię, do czego chcesz tę Relikwię. W tych okolicznościach mało mnie to obchodzi, ale co mi szkodzi, powiem. I powie- działby ci to samo nawet ten twój Jan Paweł II. Twoje intencje są zwyczajnie złe. Tu uderzył w jej czuły punkt