To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Carl Sagan zdążył już opublikować swoje przemyślenia w naukowym czasopiśmie "Science", o którym się powiada, że nie publikuje żadnych materiałów, które nie zostały wcześniej kilkakrotnie zweryfikowane. Sagan twierdzi, iż w niedalekiej przyszłości (mówi o kilku dziesięcio- leciach) statki kosmiczne o wielkich przestrzeniach ładunkowych "wy- sypią" w atmosferę Wenus wiele tysięcy ton sinic, tzn. "wydmuchną je w stronę powierzchni. Sinice potrafią przeżyć nawet w wysokich temperaturach i w toku przemiany materii zmniejszają zawartość dwutlenku węgla. Wskutek stale zachodzących procesów przemiany materii stopniowo obniżyłaby się temperatura powierzchni spadając w końcu poniżej I OOo C. Sinice doprowadziłyby zatem do takich samych reakcji chemicznych, jakie zachodziły w "prazupie" na naszej Ziemi - dzięki światłu i wodzie cząsteczki dwutlenku węgla uwalniałyby tlen. Gdyby jednak doszło do obniżenia temperatury do wartości poniżej 100řC, spowodowałoby to ulewne deszcze. Światło, tlen i woda stworzyłyby wówczas warunki do powstania pierwszych prymitywnych form życia! Ponieważ badacze myślą już o ewakuacji ludzi na inną planetę, zaplanowali też pewne środki zapobiegawcze dla ochrony wrażliwych, przerasowionych istot, jakimi jesteśmy. W drugim etapie kolonizacji Wenus rozpylono by specjalne chemikalia dla zniszczenia drobnoust- rojów, które mogłyby się ewentualnie okazać szkodliwe dla "korony stworzenia". Realizacji tego gigantycznego projektu doczekają dopiero przyszłe pokolenia i to w bardzo odległej przyszłości, bowiem mimo iż tego rodzaju procesy można będzie pewnie przyśpieszyć dzięki postępowi w technice, to jednak trzeba się liczyć z miarami czasu właściwymi powstawaniu nowych światów. Obecnie badacze przyjmują, że pierwszy statek kosmiczny z emigrantami będzie mógł wylądować na Wenus za 1000 lat. Technika nas rozpieszcza. 20 lipca 1969 roku setki milionów ludzi oglądało moment, kiedy to o godzinie 3:56 czasu środkowoeuropejskiego astronauci Neil Alden Armstrong i Edwin E. Aldrin jako pierwsi ludzie stawiali stopę na Księżycu. To jak dotąd najdonioślejsze wydarzenie w dziejach podróży kosmicznych wprawiło ludzkość na całej Ziemi w euforię i podziw. Lecz kiedy człowiek odbywa zapierającą dech w piersiach podróż na Księżyc, uczeni zajmują się już lotami zwiadow- czymi na Marsa i Wenus, a także problemami wielkich przenosin ludzkości na siostrzaną planetę Ziemi. Tak jak podbój Księżyca rozpoczęto od wysłania bezzałogowych sond, tak samo wysyła się bezzałogowe sondy dla zbadania Wenus. 18 maja 1969 nadeszła z Moskwy wiadomość, że po 130 dniach lotu sonda kosmiczna "Wenus-5" pokonała liczącą 250 milionów kilometrów trasę przeno- sząc masę użyteczną 1130 kilogramów. Kiedy do Wenus zostało już tylko 50 kilometrów, stacja naziemna przekazała drogą radiową ostatnie polecenie, nakazujące wyrzucić na spadochronie lądownik z aparaturą badawczą. Jak podała agencja TASS, lądownik opadał przez 57 minut. Odległość Wenus od Ziemi zależy od odległości jej orbity od naszej planety i waha się w przedziale od 40 do 259 milionów kilometrów. Radzieckie sondy nie lecą do Wenus najkrótszą drogą. Brzmi to paradoksalnie, ale radziecka zasada planowania trajektorii lotu sond wenusjańskich obowiązuje dziś dla wszystkich lotów międzyplanetar- nych. Otóż tor lotu dobiera się pod kątem najmniejszego zużycia paliwa niezbędnego do przeniesienia pojazdu w żądany punkt Kosmosu. Przy starcie do lotu bezpośrednio w stronę Wenus sonda musiałaby osiągnąć prędkość 31,8 km/s. Do startu a także do późniejszego wyhamowania prędkości początkowej trzeba by zużyć wielkie ilości paliwa, dlatego specjaliści od balistyki wyliczają najbardziej korzystne trajektorie lotu, możliwie dopasowane do ruchu Ziemi. Najkorzystniejsza przy tych założeniach trajektaria jest wprawdzie dziesięciokrotnie dłuższa od bezpośredniej trasy, pozwala jednak ograniczyć prędkość startową do 11,48 km/s i poprzestać na znacznie mniejszym zużyciu paliwa