To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

nakaza³ jej milczeæ. Zdaniem Jonesa wygl¹da³a na bardzo nieœmia³¹. Mówi³a cicho, odpowiada³a krótkim tak albo nie, lub tylko skinieniem g³owy. Jones trochê zw¹tpi³, bo kiedy przedtem j¹ widzia³, nie by³a taka skromna, i w koñcu powiedzia³, ¿e na pewno siê omyli³. Krótko mówi¹c, sir, nasze podejrzenia na pewien czas zosta³y rozwiane, a w¹tpliwoœci uciszone. P: Czy mówi³ pan o tym panu B.? O: Nie, sir, choæ niezupe³nie, jak opowiem póŸniej. P: Czy rozmawia³ z dziewczyn¹ na osobnoœci, dawa³ jej jakieœ znaki œwiadcz¹ce o ich zmowie? O: Wtedy nie, sir, w ka¿dym razie nie widzia³em tego ani nie s³ysza³em. Kiedy jechaliœmy, sprawia³ wra¿enie, ¿e jest mu ona ca³kowicie obojêtna, jakby by³a tylko jakimœ baga¿em. Wie pan, najczêœciej on jecha³ oddzielnie. Kilka razy prosi³ mnie o wybaczenie, ¿e jest niezbyt uprzejmy, zachowuj¹c siê jak pustelnik, tak to uj¹³, ale powinienem zrozumieæ, ¿e wszystkie jego myœli wybiegaj¹ naprzód, uciekaj¹c od nudnej teraŸniejszoœci. Uwa¿a³em to wtedy za s³owa bez znaczenia, ca³kiem naturalne w ustach pe³nego nadziei kochanka. P: Czy w ten sposób chcia³ sobie oszczêdziæ trudu udawania? O: Teraz myœlê, ¿e tak by³o. P: Ogólnie bior¹c, pan z nim ma³o rozmawia³? O: Raczej tak, ale od czasu do czasu jecha³ obok mnie, choæ nie pierwszego dnia. Wówczas rozmawialiœmy o tym, co mijaliœmy, o naszych koniach i drodze, o takich tam rzeczach. Nie o tym, do czego zostaliœmy najêci. Dopytywa³ siê o moje ¿ycie i chêtnie s³ucha³ tego, co mu opowiada³em, o sobie samym, o moim dziadku i o królu Karolu, choæ wyczuwa³em, ¿e s³ucha bardziej z grzecznoœci ni¿ powodowany prawdziwym zainteresowaniem. Ogólnie bior¹c, im dalej jechaliœmy na zachód, tym bardziej stawa³ siê milcz¹cy. Zreszt¹ by³em uprzedzony o tym zawczasu. Jednak coœ niecoœ dowiedzia³em siê przypadkowo. To prawda, panie Ayscough, ¿e rola, jak¹ gra³em w Operze ¿ebraczej, wyœmiewa³a sir Roberta Walpole’a, ale proszê mi wierzyæ, ¿e my, aktorzy, zawsze musimy mieæ dwie osobowoœci, jedn¹ na deskach scenicznych, drug¹ poza nimi. Pierwszego dnia, kiedy musieliœmy przejechaæ te wrzosowiska pod Bagshot i Camberley, nie by³em Robinem, zapewniam pana. By³em bardzo przera¿ony, ¿e natkniemy siê na prawdziwych rozbójników, do czego, chwa³a Bogu, nie dosz³o. P: Dobrze, dobrze, Lacy, to nie jest wa¿ne. O: Muszê zaprzeczyæ, sir, z ca³ym szacunkiem. To, co panu mówiê, powiedzia³em panu B., i dalej mówi³em, chwal¹c to, co jest dobre w obecnej polityce rz¹du quieta non movere, a wtedy on na mnie spojrza³, jakby chcia³ powiedzieæ, ¿e siê ze mn¹ nie zgadza. Wtedy sk³oni³em go, ¿eby przedstawi³ swoje pogl¹dy. Odpar³ na to, ¿e jeœli idzie o sir Roberta, to musi przyznaæ, ¿e jest dobrym zarz¹dc¹ i cz³owiekiem interesu w sprawach narodu i ¿e ten kto potrafi zadowoliæ zarówno ziemiañstwo, jak i kupiectwo miejskie nie mo¿e byæ g³upcem; mimo to uwa¿a, i¿ zasadnicze podstawy jego administracji, o czym wspomnia³em, musz¹ byæ z³e. Bo jak mo¿e powstaæ lepszy œwiat, mówi³, jeœli ten obecny siê nie zmieni? I spyta³ mnie, czy nie s¹dzê, ¿e przynajmniej jeden cel Boga jest wyraŸny: mianowicie to, ¿e On daje nam wolnoœæ wyboru i poruszania siê, podobnie jak statek na wielkim oceanie czasu, co nie znaczy, ¿ebyœmy wci¹¿ stali przycumowani w tym porcie, gdzie zostaliœmy zbudowani i spuszczeni na wodê. Potem, ¿e to kupcy oraz ich interesy wkrótce bêd¹ rz¹dziæ naszym œwiatem, co ju¿ widzimy po mê¿ach stanu, poniewa¿ - rzek³ - m¹¿ stanu mo¿e byæ uczciwy przez dwa tygodnie, ale nie bêdzie nim przez miesi¹c; i taka jest merkantylna filozofia, pocz¹wszy od najnêdzniejszego kramarza, a skoñczywszy na wielkim kupcu. Potem uœmiechn¹³ siê do mnie smutnie i doda³, ¿e nie mówi tego swojemu ojcu. Ja na to, ¿e obawiam siê, i¿ synowie nigdy nie s¹ na obraz i podobieñstwo swych ojców. Na co odpar³: I niestety nic siê nie zmieni a¿ do koñca czasu, dobrze wiem o tym, Lacy. Jeœli syn nie podda siê ka¿demu ojcowskiemu rozkazowi, jest potêpiony, nie ma w³asnego ¿ycia. P: Czy nic wiêcej nie mówi³ o swoim ojcu? O: W ka¿dym razie ja nic takiego nie pamiêtam. Poza tym, co powiedzia³ za pierwszym razem, ¿e jest zbyt surowy, i jeszcze raz, przy innej okazji, kiedy powiedzia³, ¿e to stary g³upiec, tak samo jak jego starszy brat. Przy wspomnianej przedtem okazji wyzna³ na koniec, ¿e ogólnie bior¹c, polityka jest mu obojêtna i przytoczy³ mi pogl¹dy niejakiego Saundersona, profesora matematyki na uniwersytecie Cambridge, który chyba go uczy³, kiedy tam studiowa³, i który odpowiedzia³ na podobne zadane mu pytanie, ¿e ca³a polityka to chmury przed s³oñcem, ¿e jest to raczej konieczne utrapienie ni¿ prawda. P: Czy z tym siê zgodzi³? O: Tak mi siê zdaje. Ale potem mówi³ o pewnym uczonym, który choæ niewidomy, ale dziêki swej inteligencji pokona³ w znacznym stopniu to kalectwo, i jest bardzo kochany i szanowany przez swoich uczniów. P: Czy pan B. mówi³ o religii, o Koœciele? O: Tylko raz, sir, i to póŸniej. Spotkaliœmy jakiegoœ plebana na drodze, to znaczy siedz¹cego na jej skraju, gdy¿ zbyt by³ pijany, ¿eby wsi¹œæ na konia, którego trzyma³ za uzdê jego s³u¿¹cy. Na co pan B. spojrza³ z obrzydzeniem i powiedzia³, ¿e zdarza siê to zbyt czêsto, nic wiêc dziwnego, i¿ przy takich pasterzach trzoda siê rozprasza