To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Uspokoiwszy matkę i do późna z nią zabawiwszy, Bojarski powrócił do pałacu i nie schodząc już do salonu, wprost poszedł do swojego mieszkania, gdzie wkrótce znalazł się i Gwalbert, który za nim zatęsknił. Humor matki, uni- kanie jej w rozmowie wspomnienia o Bojarskim chłopcu dało do myślenia. Obawiał się o swego, kochanego nauczyciela. Ponieważ stosunek nie był jeszcze zerwany, Bernard nie znajdował właściwem oznajmić uczniowi, iż go miał opuścić. Udawał wesołego. Gdy się to działo na górze, hrabina z powiernikiem swym Francuzem siedziała na konferencyi, naradzając się, co począć. L'abbe niebardzo lubił Bojarskiego, nie był dla niego usposobionym przyjaźnie, ale bardzo dobrze rozumiał, jak trudno go będzie zastąpić. Niemiły, surowy, obstający przy tem, aby go słuchano, do czego, jako duchowny, miał prawo, Francuz nadto ludzi znał, ażeby nie ocenił Bojarskiego; ale z drugiej strony tem więcej się go obawiał. I on, jak hrabina, był wahającym się, niepewnym, które z dwojga złego miał wybrać. Z Bojarskim byli oboje pewni tego przynajmniej, że ich nie oszuka. Miłość prawdy w nim była przymiotem uderzającym. Sara Francuz naprzód zwrócił uwagę matki na coraz wybitniejszy wpływ Bojarskiego, jak mu się zdawał niebezpieczny. Teraz niemal się gniewał na siebie za sąd może zbyt pośpieszny, który — wrazie usunięcia się tego nauczyciela— narażał na ciężkie poszukiwania, próby i zawody. Nielepiej-że było pozostać przy tem, co się już. znało, niż trafić może na skryte a gorsze jeszcze niebezpieczeństwo? Hrabina poczęła od opowiadania o swem spotkaniu z Bernardem. — Koniec końcem — rzekła wprost, z krwią najzimniejszą — sam mi podziękował, ten jeden kładąc warunek, że o żadnej indemn izacyi sły szeć nie chce. — Tego ja byłem pewnym — dodał żywo l'abbe — ma uczciwą dumę ubogich. Szkoda człowieka, ale... im czystszym jest i zacniejszym, tem staćby się mógł z marzycielstwem swem groźniejszym dla Gwalbertka. Hrabina zamyślona stała oparta o stolik. — I mnie z nim rozstać się będzie trudno — rzekła — a co najgorsza, przewiduję że Gwalbert, który się przywiązał do niego, będzie go opłakiwał. I jak mu tu wytłumaczyć, że się on z nami, czy my z nim rozstajemy? — Ale on z nami, on z nami! — podchwycił ksiądz. —Tak jest wistocie: on pierwszy podziękował pani hrabinie. Trudno siłą człowieka i gwałtem trzymać, gdy chce odejść. Oboje zadumani czas jakiś milczeli. — Nie mam sobie nic do wyrzucenia — rzekła hrabina — najmniejszego niebacznego słowa. Nie mogłam go obrazić, zwróciłam tylko uwagę nato, że mi demokratyzuje Gwalbertka. Ksiądz ramionami poruszył. — Tak— dodał — a że te demokratyczne przekonania popiera niezawsze własciwemi cytatami z ewangelii, to mi się nie podoba. Daje to twierdzeniom powagę wielką. Wiemy jak słowa Bożego łatwo nadużyć można. Czy sądzi pani hrabina, że Bojarski nie dałby się jeszcze na czas pewien zatrzymać, przynajmniej dopóki my sobie kogoś innego na jego miejsce nie znajdziemy? — O, do czasu pozostanie pewnie — westchnęła hrabina — lecz, przyznaję się wam, iż ze smutkiem przyjdzie mi się wyrzec nadziei zachowania go przy Gwalbercie. Musimy przyznać, mimo zbałamucenia, że ten człowiek o wiele więcej wart od innych. L'abbe westchnął. — Tymczasem więc — dodał — niech hrabina tylko zażąda od niego, aby nie opuszczał Gwalberta, póki się nie znajdzie zastępca. — Postaram się o to — zimno odparła hrabina — ale sprawiedliwość nakazuje postawić oznaczony termin jakiś, bo on też musi się starać o to, aby sobie znalazł zajęcie. Rozstała się hrabina, niezupełnie kontenta z kapelana, który zanadto surowym się okazał względem Bernarda — i l'abbe z hrabiny, mówiąc sobie, iż go nie zrozumiała, zbyt się pośpieszywszy z wymówkami, gdy można było innych je- szcze próbować środków oddziaływania na Bernarda. Nazajutrz dzień się rozpoczął jak zwykle, wedle formy niezmiennej, a po śniadaniu hrabina na chwilkę rozmowy wezwała do gabinetu Bernarda. — Pan naseryo obstajesz przy tem, by nas porzucić? — zapytała go. — Zdaje mi się, że spełniam tylko życzenie pani hrabiny — rzekł spokojnie. — Nie mogę się odmienić, muszę się więc usunąć. — Jest to dla nas niespodzianką — odparła pani domu. — Mówisz pan że kochasz swojego ucznia, Gwalbert też mu płaci za to przywiązaniem; nie zechcesz go więc tak rzucić z dnia na dzień, nie dając nam czasu, byśmy mu poszukali zastępcy. — Pani hrabina pozwoli mi na to zwrócić uwagę, że l'abbe V... może bardzo dobrze zająć tymczasowo moje miejsce— rzekł Bojarski. — Ja będę zmuszonym także szukać sobie... — Ale ja obstaję przy indemnizacyi, dlatego że ona właśnie ma na celu dać panu czas na to poszukiwanie — rzekła hrabina. — Tak — odparł Bernard — ale mogłoby się obejść bez niej i mnieby z tem lżej było. — Nie przesadzaj pan w delikatności — ode- zwala się hrabina. — Słusznie się to panu należy a nam daje czas, abyśmy się rozpatrzyli. Bernard, skłoniwszy się, chciał odejść, gdy hrabina przystąpiła do niego. — Gwalbertkowi proszę nic nie mówić o tem; bądź pan z nim jak dawniej