To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie tego oczekiwano, lecz sporządzono dziennikarską notkę. Creighton Burbank wpadł w furię. Obaj panowie dobrze wiedzieli, że owa skromna - a faktycznie namolna - prośba wyszła od Simona Cormacka za pośrednictwem jego ojca, czego jednak nie wolno było powiedzieć. Fachowcy z Grupy Antykryzysowej, spotkawszy się w ciągu dnia w usytuowanym w suterenie Pokoju Sytuacyjnym, rejestrowali potok informacji przesyłanych z COBRY w Londynie i w razie konieczności przekazywali wyżej. Usprawniono aparaturę kontrolną wszystkich połączeń telefonicznych do i z Wielkiej Brytanii na wypadek, gdyby porywacze odezwali się via satelita. Psychologowie FBI z Quantico sporządzili listę portretów psychologicznych dotychczasowych kidnaperów, wykaz czynności, jakie ludzie, którzy uprowadzili Cormacka, są lub nie są w stanie popełnić, tudzież zestawienie tego, co władze angielskie i amerykańskie powinny, a czego nie powinny robić. W Quantico lada chwila oczekiwali wezwania do stadnego lotu do Londynu i ogromnie byli zdumieni zwłoką, mimo że żaden z nich nigdy nie działał w Europie. W Sali Posiedzeń komitet rządowy żył nerwami, kawą i tabletkami z antacidum. Był to pierwszy poważniejszy kryzys w tej kadencji, toteż politykom w średnim wieku przyszło odczuć na własnej skórze gorzką lekcję jego zażegnywania. Odbije się ona dotkliwie na ich śnie, więc śpij, człowieku, ile wlezie i kiedy to tylko możliwe. Członkowie rządu, zerwawszy się o czwartej rano. jeszcze o północy byli na nogach. W tym czasie YC20A leciał właśnie nad Atlantykiem, spory kawałek na zachód od Azorów, ujrzenia lądu spodziewano się za trzy i pół godziny, lądowania za cztery. W przestronnym tylnym sektorze podsypiała para weteranów, Weintraub i Quinn. Za nimi drzemała trzyosobowa załoga, która prowadziła odrzutowiec do Hiszpanii, wieziona teraz z powrotem przez zmienników. Panowie zebrani w Sali Posiedzeń Gabinetu wertowali dossier człowieka o nazwisku Quinn, wyszperane z kartotek Langley, uzupełnione danymi z Pentagonu. Wynikało z niego, że urodził się na farmie w Delaware. Stracił matkę, kiedy miał lat dziesięć: teraz liczył sobie czterdzieści sześć. Wstąpił do piechoty w 1963 roku jako osiemnastolatek, dwa lata później przeniesiony do Sił Specjalnych, Zielonych Beretów, po następnych czterech miesiącach pojechał do Wietnamu. Spędził tam pięć lat. - Nigdy bodaj nie używa imienia - skrzywił się Reed, minister skarbu. - Piszą, że nawet przyjaciele mówią mu Quinn. Po prostu Quinn. Dziwne. - Bo on jest dziwny - zauważył Bili Walters, bardziej zaawansowany w lekturze. - Odnotowują, że nienawidzi przemocy. - Nie ma w tym nic dziwnego - zareplikował Jim Donaidson, prawnik z New Hampshire, sekretarz stanu. - Też nienawidzę przemocy. W odróżnieniu od swego poprzednika, Georga Shultza, który z rzadka wprawdzie, acz jednak uciekał się do miotania grubych przekleństw, Jim Donaidson był nudnym pedantem, co często czyniło zeń wymarzony przedmiot drwin Michaela Odella. Szczupły i kanciasty, wyższy nawet od Johna Cormacka, do złudzenia przypominał maszerującego w kondukcie żałobnym flaminga, nieodmiennie w trzyczęściowym ciemnoszarym garniturze, ze złotym zegarkiem na łańcuszku i sztywnym białym kołnierzykiem. Odęli, ilekroć naszła'go chętka wykpienia oschłości prawnika z Nowej Anglii, z premedytacją napomykał o nieprzyzwoitych funkcjach ciała, na co ostry nos Donaidsona marszczył się z obrzydzenia. Jego stosunek do przemocy był podobny do wstrętu, jaki odczuwał wobec braku ogłady. - Owszem - odparł Walters - ale nie przeczytałeś strony osiemnastej. Donaidson zrobił to, Michael Odęli również - i gwizdnął. - Czy to rzeczywiście prawda? - zapytał. - Jeśli tak, facet powinien dostać medal Kongresu. - Do medalu potrzebni są świadkowie - zauważył Walters. Tymczasem potyczkę nad Mekongiem przeżyło tylko dwóch ludzi. Quinn niósł tego drugiego na własnym grzbiecie czterdzieści mil, a potem gość zmarł od ran w szpitalu wojskowym w Da Nang. - Ale - wtrącił ostrożnie Hubert Reed - i tak zdobył Srebrną Gwiazdę, dwa Brązowe i pięć Purpurowych Serc. Jakby bycie rannym równało się przyjemności, bo dadzą człowiekowi więcej baretek. - Razem z medalami wojennymi facet musi mieć ich ze cztery rządki - zadumał się Odęli. - Ani słowem nie wspomnieli, jak poznał Weintrauba. Nie wspomnieli