To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jaką nadzieję miała ta kobieta? Sytuacja była trudna nawet dla mnie i Iriny. Popatrzyłam na swoje sandały. Palce miałam przysypane kurzem. Było ciemno, kiedy konwój autobusów zatrzymał się przed rogatką. Strażnik wyszedł z budki i otworzył szlaban, żebyśmy mogli przejechać. Autobus wyrwał się do przodu, za nim pozostałe. Przycisnęłam twarz do szyby i ujrzałam australijską flagę łopoczącą na maszcie na środku podjazdu. Za nim rozciągały się rzędy wojskowych baraków, w większości drewnianych, ale niektóre zrobiono z blachy falistej. Między barakami ziemia była ubita, w szczelinach rosły kępki trawy i chwastów. Króliki kicały po obozie równie swobodnie jak kurczaki, które chodzą po wiejskim obejściu. Kierowca kazał nam przejść do stołówki dokładnie naprzeciwko autobusu. Ruszyłyśmy wraz z pozostałymi do pomieszczenia, które wyglądało jak niewielki hangar z oknami. W środku stały rzędy stołów przykrytych brązowym papierem i zastawionych kanapkami, ciastem biszkoptowym i kubkami z herbatą i kawą. Ożywione głosy pasażerów odbijały się od nagich ścian, w świetle gołych żarówek zmęczone twarze ludzi przybrały niezdrowy odcień. Irina usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Zauważył ją prze-chodzący mężczyzna o czarnych kręconych włosach. Miał ze sobą notatnik i coś w rodzaju odznaki w klapie. - Czerwony Krzyż. Szczyt wzgórza. - Poklepał ją po ramieniu. - Idź tam albo wszyscy zachorujemy. Ożywiłam się na wieść, że w obozie jest biuro Czerwonego Krzyża. Usiadłam na krześle obok Iriny i powtórzyłam jej słowa nieznajomego, jednak w uprzejmiejszej formie. - Jutro pójdziemy - stwierdziła, biorąc mnie za rękę. - Dziś nie mam siły. Mężczyzna z notatnikiem wszedł na podium i oznajmił angielszczyzną z mocnym cudzoziemskim akcentem, że wkrótce podzielą nas na grupy i rozlokują. Kobiety i mężczyźni zamieszkają osobno. Dzieci przydzieli się jednemu z rodziców, w zależności od płci i wieku. Po przetłumaczeniu tej informacji rozległy się okrzyki protestu. - Nie możecie nas rozdzielać - powiedział jeden z mężczyzn i wstał. Wskazał kobietę i dwójkę dzieci. - To moja rodzina. Byliśmy rozdzieleni przez całą wojnę. Wyjaśniłam Irinie, co się dzieje. - Jak mogą tak postępować? - mruknęła z twarzą ukrytą w dłoniach. - W takich chwilach ludzie potrzebują swoich rodzin. Łza spłynęła po jej twarzy na brązowy papier. Objęłam przyjaciółkę i położyłam głowę na jej ramieniu. My też tworzyłyśmy rodzinę. Teraz nasze role się odwróciły. Irina była starsza i spokojniejsza ode mnie, zazwyczaj to ona podtrzymywała mnie na duchu. Ruselina jednak przebywała daleko, chora, a Irina znalazła się w nowym kraju, w którym ludzie mówili niezrozumiałym językiem, na doda-tek zachorowała. Uświadomiłam sobie, że teraz ja powinnam być silna i to mnie przeraziło. Z całych sił starałam się nie popaść w przygnębienie. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zdołam pocie-szyć Irinę. Naszą blokową została Węgierka, Anikó Berczi. Miała nieciekawą twarz, ale długie, delikatne dłonie. Dała nam karty - wydrukowano na nich nasze nazwiska, kraj urodzenia, nazwę jednostki, na której tu przybyłyśmy, i numer baraku. Kazała się nam rozejść i przespać. Kierownik obozu, pułkownik Brighton, miał z samego rana wygłosić przemówienie. Oczy łzawiły mi ze zmęczenia, a Irina ledwo trzymała się na nogach, ale gdy tylko otworzyłam drzwi drewnianej chaty, pożałowałam natychmiast, że Irina nie znalazła się jednak w szpitalu. Najpierw zobaczyłam nagą żarówkę zwieszającą się z sufitu i krążącego wokół niej owada. Na drewnianej podłodze stało w rzędach dwadzieścia pryczy. Ktoś porozwieszał pranie na składanych krzesłach i walizkach, w powietrzu czuło się stęchliznę. Większość łóżek zajmowały śpiące kobiety, więc Irina i ja ruszyłyśmy ku kilku pustym pryczom na końcu sali. Jedna z kobiet, starsza pani ze spinkami we włosach, spojrzała na nas, gdy ją mijałyśmy. Oparła się na łokciu i wyszeptała: - Sind Sie Deutsche? Pokręciłam przecząco głową, gdyż nic nie zrozumiałam. - Nie, nie Niemki - powiedziała po angielsku. - Rosjanki. Widzę po waszych kościach policzkowych. - Miała głębokie bruzdy wokół ust. Zapewne nie przekroczyła sześćdziesiątki, ale przez te zmarszcz-ki wyglądała na osiemdziesiąt lat. - Tak, Rosjanki - przytaknęłam. Chyba była rozczarowana, ale mimo to się uśmiechnęła. - Powiedzcie mi, kiedy będziecie gotowe do spania, to zgaszę światło. - Jestem Ania Kozłowa, a to moja przyjaciółka, Irina Lewicka - przedstawiłam nas. Pomogłam Irinie położyć się na jednej z chybotliwych pryczy i wzorem innych mieszkanek upchnęłam walizkę pod łóżkiem. - Przyjechałyśmy z Chin. Kobieta nieco się odprężyła. - Miło mi was poznać - powiedziała