To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Pomimo wszystkich środków ostrożności znowu pojawiła się prasa: Zwykła sprawa: lornetki na dachu, teleobiektywy i samochody pościgowe. Zdołaliśmy im umknąć, ale po kilku godzinach znowu nas dopadli — pisał Checketts. Wezwał dziennikarzy na pertraktacje i tłumaczył im, że jeśli z uporem będą śledzić każdy krok księcia, to zmarnują mu wakacje. Ku memu największemu zdziwieniu, wszyscy zgodzili się zostawić księcia w całkowitym spokoju, jeśli otrzymają pozwolenie na sesję zdjęciową. Po-szli na to... Po wakacjach książę wrócił do Timbertop na dwa miesiące zimowe-go semestru. Z nauczyciela wędkowania przekwalifikował się na instruk-tora narciarskiego. Pożegnał się z Australią w końcu lipca i wrócił do Londynu kończąc swoją pierwszą oficjalnie nieoficjalną podróż zamorską. Od tego czasu cytowano słowa Checkettsa: Wyjechałem z chłopcem, wróciłem z mężczy-zną. Spostrzeżenie było uproszczone i przesadne, ale zawierało ważne ziarno prawdy: dworzanie, którzy byli blisko księcia, pamiętają, że po powrocie wyglądał dojrzalej i jakby pozbył się pucołowatej niezdarności; był szczuplejszy, źwawszy, bardziej aktywny, mniej zastraszony. Kiedy ośmielał się wyrazić swoją opinię, robił to jeszcze niepewnie, ale raczej jakby ważył siłę argumentów, niż wątpił w swoje prawo do ich wypowia- dania. Był bardziej ukształtowany, bardziej skłonny do myślenia o sobie samym. Część tych zmian wynikała z samej natury dojrzewania, ale nie- 91 które nowe cechy zyskał dzięki szansie, jaką dała mu Australia. Szan-sie na odnalezienie siebie — uwolnionego od Gordonstoun, z daleka od rodziców, od brytyjskiej prasy, od duszących pewników królewskiego życia. W oświadczeniu, które napisał sam, ale zostało odczytane mediom przez Checkettsa — przemawianie do publiczności we własnym imieniu było jeszcze przed nim — dziękował Australijczykom za wspaniałe i wartościowe doświadczenie oraz za uprzejmość. Obiecał powrócić tak szybko, jak to będzie możliwe, mówiąc: Bardzo mi smutno, ze muszę wyjeżdżać. Bez wątpienia słowa te płynęły z głębi serca. Po Australii powrót do Gordonstoun jesienią 1966 roku napełnił go zwykłymi złymi przeczuciami. Jak mały chłopiec wyobrażał sobie, że ucieka stamtąd daleko, w góry Lochnagar, które wynurzały się z mgły wokół Balmoral, i ukrywa się w tajemnej grocie. W dniu wyjazdu człon- kowie dworu widzieli w przelocie, jak siedział na trawniku i przytulał swego labradora, by dodać sobie otuchy. Mimo że zbliżał się do osiemna-stych urodzin, nie potrafił uwolnić się od rozpaczy, wiedząc, że gdy tylko pojawi się znowu w Gordonstoun, powróci izolacja narzucona mu przez pochodzenie i charakter. Ale w tym semestrze, po kilku pierwszych nieszczęśliwych dniach, dużo łatwiej dostosował się do reżimu Gordonstoun, niż wydawałoby mu się to możliwe przed doświadczeniami australijskimi. Wspinając się swoją własną ścieżką po zawiłym systemie awansów ustanowionym przez Kurta Hahna, został już wcześniej starostą klasy i pomocnikiem (szefem pawi- lonu). Teraz, ku niemałemu zaskoczeniu jego matki6, Robert Chew mia- nował go starostą szkoły czyli strażnikiem, by użyć nomenklatury Plato- na. Na pierwszy rzut oka nie było widać, żeby był zdolny do pełnienia tej funkcji, więc, co było do przewidzenia, nominacja wywołała cyniczne komentarze. Jednak decyzja dyrektora, chociaż może niezupełnie nieza- wisła, była usprawiedliwiona. Książę nie był wzorem heroicznego bohate- ra, wciąż jeszcze faworyzowanym przez romantyków ze szkół publicz- nych, brakowało mu fizycznego wdzięku i sportowego męstwa, po których tak często — niesłusznie — odkrywa się potencjalnego przywód- cę; osiągnął jednak teraz rodzaj doświadczenia, którego nie mieli jego rówieśnicy. Okazywał niezależność, był kompetentny w kilku umiejętno- ściach i doskonały w jednej lub dwóch. Co więcej, był uprzejmy i sympa- 6 Morrah w swym autoryzowanym dziele sugeruje, że królowa nie była pewna, czy książę Karol posiada kwalifikacje na „pomocnika”. 92 tyczny. Jako główny pośrednik między kadrą a wychowankami w Gor-donstoun potrafił cywilizować panujące tam obyczaje i łagodzić niektóre barbarzyństwa, jeśli nie przez nakazy, to przynajmniej przez własny przy-kład: Nie wiem, czy dobrze wykonuję to zadanie, bo trudno to samemu ocenić — pisał do Mountbattena — ale mam nadzieję, ze nabiorę wpra-wy, chociaż semestr już się zaczął... Doszedłem do wniosku, ze nie jestem zbyt dobrym organizatorem. W poprzednim semestrze, jako „pomocnik” w Windmill Lodge, zo-stał poddany próbnemu testowi