To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

W powietrzu wyczuwało się nastrój nerwowości. Nie było czym oddychać. Przejazd przez Londyn trwał w nieskończoność. Kiedy wyjechaliśmy ze śródmieścia i minęliśmy Hampstead, w głowie dudniło mi tak, jakby waliły bębny, a oczy piekły niemiłosiernie. Pomyślałam, że ????? musi być bardzo zmęczony. Był blady, miał podkrążone oczy, ale nie narzekał. Pułkownik ciągle ziewał. Otwierał szeroko usta, ziewał, a potem ciężko Wzdychał. Powtarzało się to co kilka minut. Ogarnęło mnie rozdrażnienie. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie krzyknąć: „Niech pan wreszcie przestanie ziewać!" Gdy minęliśmy Hampstead, Julyan wyciągnął z kieszeni dokładną mapę okolic Londynu i zaczął pouczać ??????, jak ma dojechać do Barnet. Droga była łatwa, doskonale oznaczona drogowskazami, ale mimo to pułkownik uprzedzał o każdym zakręcie bądź skrzyżowaniu. Gdy ????? wahał się chwilę, pułkownik otwierał okno i pytał przechodniów o drogę. Po wjeździe do Barnet zmuszał ??????, żeby zatrzymywał się co chwila. — Czy może nam pan powiedzieć, gdzie jest willa „Roselands"? Mieszka tam doktor Baker, który porzucił praktykę i niedawno przeniósł się tutaj. Przechodzień zatrzymywał się, marszczył brwi. Widać było wyraźnie po jego twarzy, że nigdy nie słyszał o Bakerze. — Doktor Baker? Nie znam go. Przy kościele jest dom, który nazywał się „Rosę Cottage", ale tam mieszka pani Wilson. — Nie, my szukamy domu doktora Bakera. Pojechaliśmy dalej i zatrzymaliśmy się tym razem przed niańką pchającą wózek z dzieckiem. — Czy może nam pani powiedzieć, gdzie jest willa „Roselands"? — Niestety nie. Mieszkam tu od niedawna. — Nie zna pani doktora Bakera?. — Nie, znam tylko doktora Davidsona. — Nie, my szukamy Bakera. 341 I spojrzałam na iviaxima. wygiąaar na oarazo zmęczonego, u sra miai zaciśnięte. Za nami wlókł się Favell. Zielony samochód pokryty był grubą warstwą kurzu. Wreszcie listonosz wskazał nam dom doktora Bakera. Była to spora, obrośnięta bluszczem willa, którą minęliśmy już dwukrotnie. Na bramie nie było tabliczki z nazwą domu. Automatycznie sięgnęłam do torebki i lekko przypudrowałam twarz. ????? zatrzymał się przy bramie, nie wjechał do środka. Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu. — Jesteśmy na miejscu — odezwał się pułkownik — teraz jest dwanaście minut po piątej. Przerwalibyśmy im podwieczorek, więc lepiej zaczekajmy chwilę. ????? zapalił papierosa, następnie wyciągnął do mnie rękę. Nie mówił nic. Słyszałam, jak Julyan szeleścił mapą. — Mogliśmy przyjechać tutaj omijając Londyn. Oszczędzilibyśmy co najmniej ze czterdzieści minut. Pierwsze dwieście mil przejechaliśmy dość szybko. Od Chiswick posuwaliśmy się już znacznie wolniej. Obok nas przejechał na rowerze chłopiec rozwożący paczki. Gwizdał beztrosko. Autobus zatrzymał się na rogu ulicy, wysiadły z niego, dwie kobiety. Zegar na kościele wybił kwadrans. Widziałam Favella rozpartego w swoim wozie i palącego papierosa. Siedziałam w odrętwieniu. Przyglądałam się bezmyślnie temu, co się dzieje dokoła nas. Dwie kobiety, które wysiadły z autobusu, szły w naszym kierunku. Chłopiec na rowerze zniknął za rogiem. Wróbel skakał pośrodku drogi, szukając pożywienia. — Ten Baker nie jest dobrym ogrodnikiem — odezwał się Julyan. — Spójrzcie na krzewy przerastające mur. Dawno już trzeba było je przyciąć. Złożył mapę i schował ją do kieszeni. — Dziwne miejsce wybrał sobie do mieszkania na stare lata. Tuż przy głównej ulicy, a w dodatku tak ciasno otoczone innymi domami. Nie chciałbym tutaj mieszkać. Mogło tu być całkiem ładnie, zanim się ta ulica tak gęsto zabudowała. W pobliżu są zapewne dobre tereny golfowe. Milczał przez chwilę, wreszcie otworzył drzwiczki i wysiadł z samochodu. — A więc, de Winter, może już pójdziemy? — Jestem gotów. Wysiedliśmy z auta. Favell podszedł do nas. — Na co czekaliście? Strach was obleciał? 342 1N1KI 111U ?? UUpUWlCU/???. ? US^USlIiy dltją JVU ?????? iiuiiiuwjin. Stanowiliśmy dziwną, niedobraną grupkę. Zobaczyłam kort tenisowy za domem i usłyszałam głos odbijanych piłek. Chłopięcy głos zawołał: — Czterdzieści — piętnaście, a nie po trzydzieści! Nie pamiętasz, że zrobiłeś auta, głupi ośle?! — Widocznie już są po podwieczorku — zauważył pułkownik. Zawahał się zerkając na Maxima. Wreszcie nacisnął dzwonek, który cicho zabrzmiał w głębi domu. Po długim oczekiwaniu bardzo młoda pokojówka otworzyła drzwi. Była wyraźnie zaskoczona przybyciem aż tylu osób. — Czy jest pan doktor Baker? — spytał Julyan. — Tak, proszę pana, może państwo zechcą wejść? Otworzyła drzwi po lewej stronie hallu. Był to salon, rzadko używany w lecie. Na ścianie wisiał portret bardzo brzydkiej kobiety o czarnych włosach. Zastanawiałam się, czy to portret pani Baker. Kretonowe pokrowce na fotelach i kanapie zwracały uwagę swą nowością. Na półce nad kominkiem stały fotografie dwóch uczniów o okrągłych, roześmianych twarzach. Wielki aparat radiowy stał w rogu pokoju przy oknie. Zwieszały się z niego różnorodne druty